dlaczego tak gwałtownie więdną kwiaty
szarością popiołu w źrenicach zbłąkanych
każde spojrzenie
kłuje i rani
w zaułkach co łzami zroszone
jak bańki mydlane pęka nadzieja
gdy trudno życie
do kupy pozbierać
a jednak
dopóki na łące kwiatów zostało
a śpiew skowronka słychać pod niebem
jakoś tam drepce los człowieczy
z sensem bez sensu
sam czasem nie wie
kiedyś znowu pobiegniesz na łąkę
nie za daleko nie za blisko
wtedy w blasku świtu lśnienia
nigdy nie zwiędną
tobą zakwitną