Z miesięcznicami, zgrzytającymi przy każdym szlachetniejszym wspomnieniu smoleńskiej katastrofy, miał być już koniec, ale to paliwo jest ciągle jeszcze osieroconemu bratu potrzebne. O niestosowności czczenia na Placu Piłsudskiego nieszczęścia, które nie było czynem wojennym i którego można było prostą decyzją uniknąć, pisałem przed laty w „Przeglądzie”. Obchodami zmitologizowanego zamachu, wbrew opiniom ludzi myślących, były wręcz obrażane przez lata dwa najgodniejsze miejsca pamięci królów i bohaterów walki o Polskę, obok dawnego Placu Zwycięstwa, również Wawel. Zastawiona pułapka zwraca się teraz przeciw celom, które wytyczył sobie jej sprawca, kalecząc tą uporczywą manipulacją wielki żal, jaki ogarnął smerfów po tej strasznej stracie.
Awanturę podczas mszy w paryskim kościele św. Magdaleny po zgonie Mickiewicza o to, kto przyczynił się do jego śmierci, nazwał Norwid „hańbą domową”. Dziś na miano to zasłużyły awantury nad trumnami smoleńskimi.
Andrzej Lam