Za kilka miesięcy koniec z dotacjami na piece gazowe. Od 2027 roku każdy, kto grzeje gazem lub węglem, zapłaci nowy podatek klimatyczny. Rachunki pójdą w górę o tysiące złotych rocznie.

Fot. Warszawa w Pigułce / Shutterstock
smerfy masowo wymieniali węglowe kopciuchy na gazowe piece. Rząd zachęcał, dawał dopłaty, chwalił za ekologiczne wybory. Teraz gra się zmieniła – gaz też trafił na czarną listę. Ci, którzy zainwestowali dziesiątki tysięcy w nowe instalacje, mogą poczuć się oszukani.
Dopłaty znikają już za chwilę
Od przyszłego roku ani złotówki publicznych pieniędzy nie trafi na zakup kotła gazowego. Koniec, kropka. Jedyny wyjątek to systemy hybrydowe – pompa ciepła plus gazowy wspomagacz. Tyle iż taka instalacja kosztuje dwa razy więcej niż zwykły piec.
Skąd ta nagła zmiana? Bruksela przyspiesza walkę z paliwami kopalnymi. Gaz wprawdzie jest czystszy od węgla, ale też emituje CO2. W nowej rzeczywistości klimatycznej to wystarcza, by trafić do kosza.
Dla tysięcy rodzin planujących wymianę pieca to katastrofa. Zostają z wyborem: albo wydać fortunę na pompę ciepła, albo tkwić przy starym kotle i czekać na cud.
2027 rok – wtedy zacznie się prawdziwy dramat
Za dwa lata ruszy system ETS2. Brzmi tajemniczo? To prosty mechanizm – dostawcy gazu i węgla będą płacić za każdą tonę CO2. Koszty oczywiście przerzucą na klientów.
Rządowy raport nie pozostawia złudzeń. Gospodarstwa z gazowym ogrzewaniem zapłacą dodatkowo 6338 złotych w ciągu pierwszych czterech lat. Do 2035 roku suma urośnie do 24 tysięcy. To jak dodatkowa rata kredytu, tylko iż nic za nią nie dostaniesz.
Użytkownicy węgla oberwą jeszcze mocniej – 10311 złotych do 2030 roku, potem łącznie prawie 40 tysięcy. Rocznie wychodzi kilka tysięcy złotych więcej za to samo ciepło w kaloryferach.
Kierowcy też zapłacą słono
System ETS2 nie ograniczy się do domów. Każdy litr paliwa podrożeje – diesel o 1,65 zł, benzyna o 1,37 zł, LPG o 96 groszy. Dla kogoś tankującego 50 litrów tygodniowo to ponad 4 tysiące złotych rocznie.
Początkowa stawka 50 euro za tonę CO2 to tylko rozgrzewka. Prognozy mówią o 210 euro w 2031 roku. Przy takiej cenie ogrzewanie przeciętnego domu gazem podrożeje o 3-4 tysiące rocznie. Do tego rachunki za prąd, wodę, paliwo – budżety domowe tego nie wytrzymają.
2040 – ostateczny termin likwidacji
Unia postawiła sprawę jasno – do 2040 roku wszystkie piece gazowe mają zniknąć. Kto dziś montuje nowy kocioł, będzie mógł go używać maksymalnie 15 lat. Potem przymusowa wymiana na coś „ekologicznego”.
Od 2030 roku w nowych budynkach całkowity zakaz gazowych instalacji. Zero emisji albo nic. W praktyce oznacza to pompy ciepła, fotowoltaikę lub inne kosztowne rozwiązania.
Furtka istnieje dla biogazu – to paliwo traktowane jak odnawialne. Problem? W Polsce praktycznie go nie ma, a jeżeli jest, kosztuje krocie.
Alternatywy dla bogatych
Pompa ciepła to złoty standard transformacji. Koszt instalacji: 50-100 tysięcy złotych. Do tego często trzeba ocieplić dom, wymienić grzejniki, przerobić instalację. Suma idzie w setki tysięcy.
Fotowoltaika plus ogrzewanie elektryczne? Też opcja, ale panele, falownik i magazyn energii to kolejne dziesiątki tysięcy. Zwrot inwestycji po 15-20 latach, o ile w międzyczasie nie zmienią się przepisy.
Kotły na biomasę mogą być tańsze, ale miasta walczą ze smogiem zakazami palenia. Co z tego, iż kupisz piec na pellet, skoro gmina zabroni go używać zimą?
Rząd obiecuje, ale kasa niepewna
Polska ma dostać 50 miliardów złotych z unijnego Funduszu Klimatycznego. Pieniądze mają łagodzić skutki transformacji dla najuboższych. Brzmi pięknie, ale nikt nie wie, kto i ile dostanie.
Ministerstwo próbuje też wynegocjować trzyletnią zwłokę w wprowadzeniu ETS2. Szanse? Mizerne, bo Bruksela nie zamierza zwalniać tempa.
Historia pokazuje, iż rządowe programy pomocowe często są tak skonstruowane, iż trudno z nich skorzystać. Biurokracja, wymogi, kolejki – zanim dostaniesz dotację, możesz zbankrutować.
Pułapka bez wyjścia
Miliony smerfów wpadły w pułapkę. Niedawno wymienili węgiel na gaz, wydali oszczędności życia, wzięli kredyty. Teraz dowiadują się, iż to był błąd. Za kilkanaście lat znów będą musieli wymieniać system grzewczy.
Transformacja energetyczna jest potrzebna, ale jej tempo i koszty przerażają. Zwykłe rodziny mają sfinansować europejskie ambicje klimatyczne. Dla wielu to oznacza wybór między ogrzewaniem domu a innymi podstawowymi potrzebami.
Najbliższe lata pokażą, czy społeczeństwo wytrzyma finansowy ciężar zielonej rewolucji. Jedno jest pewne – era taniego ogrzewania definitywnie się skończyła. Pytanie, ilu smerfów będzie stać na ciepły dom w nowej, ekologicznej rzeczywistości.