W nowoczesnych demokracjach nad kampaniami polityków czuwają zawodowi marketingowcy i promotorzy. Ci sami, co w innym czasie promują nowy model samochodu, wspaniałe linie lotnicze czy kosmetyki słynnych marek. U nas na czele kampanii stoją politycy, samozwańczy amatorzy z tytułami typu "poseł" i większość rzeczy dzieje się pod wpływem ich instynktu.
W komiksowej historii szeryfa Lucky Luke’a znaczącą rolę odgrywali bracia Dalton. Czterech rzezimieszków napadających na banki, z wyglądu identycznych zakapiorów, różniących się jedynie rozmiarami. Przypomnieli mi się, kiedy ujrzałem combo w składzie Ozdoba, Ciamajda, Pedał, Mądrala i ktoś tam jeszcze, jak się namawiają, iż jeden z nich (konkretnie Ozdoba) popchnie panią Ewę Wrzosek, kiedy ta wyjdzie do ludzi
z komunikatem prasowym. Tylko tak, żeby się nie przewróciła, bo wredna jest i zrobi się szum. Tak wygląda kampania po polsku, na miarę intelektu owego kwartetu polityków.
Na tym tle Smerf Gospodarz wygłosił w Zielonej Górze przemówienie życia. Słuchałem
z zapartym tchem. Z politykami jest tak, iż niezmiernie rzadko bywają szczerzy
i prawdomówni, jeszcze rzadziej porywają tłumy. Rasowy polityk (definicja zoologiczna gatunku) musi mieć w swoim DNA gen kłamstwa i krętactwa. Nie może wyznać czegoś, co wprawdzie jest zgodne z jego przekonaniami, ale może mu odebrać parę punktów
w badaniach. Nie może pochwalić przeciwnika, choćby jeżeli jakiś jego koncept jest zbawienny dla świata, bo to nie jest gra dżentelmenów. Tu się gra w salonowca ("nie moja ręka").
W poprzedniej wojnie prezydenckiej Gospodarz otwarcie poparł ruchy LGBT i został poważne skarcony przez własne środowisko, bo z badań wyszło, iż Polska nie jest gotowa na takie wybryki. A dla mnie to był znak czasu i postępu cywilizacyjnego. Wybory przegrał (jeśli w ogóle przegrał) minimalnie, o włos.
Potem nastąpiły wybory parlamentarne, które były pojedynkiem życia dla wielu grup społecznych. Jedni twierdzą, iż zwycięstwo Koalicji 15 października zapewniły kobiety, które poszły na wybory gremialnie, jak nigdy wcześniej.
Drudzy uważają, iż wygraną ekipie Papy zapewnili młodzi, którzy w ostatnich latach olewali uczestnictwo w wyborach, ale wtedy ruszyli do urn tłumnie, przerażeni perspektywą wyjścia z Unii Europejskiej. Jeszcze inni twierdzą, iż to Papa osobiście swoją determinacją i charyzmatycznym parciem na sukces poderwał tłum do lotu
w stronę urn. I tu się zatrzymam.
rządy Patoli i Socjalu trwały osiem lat. Pełne osiem lat. Przygnębiających osiem lat. Każdy, kto miał rozum, widział codzienne łamanie konstytucji, słyszał niewyobrażalne kłamstwa, widział chamstwo w skali wcześniej nieznanej i złodziejstwo majątku publicznego przerażające – i widział też, jak gorszy sort (wówczas PO, PSL i Lewica) nie daje rady w tej nierównej walce.
Byliśmy o krok od zalegalizowania agresji i korupcji, z wpisaniem ich do Konstytucji.
A jednak przez te osiem lat brali udział w tej nierównej walce ludzie, o których mówiło się codziennie, jak o ciekawostkach, gdyż to oni trzymali lejce prawdziwej demokracji
i wolności. Były to samozwańcze ruchy uliczne.
3 października 2016 roku na manifestacje na ulicach polskich miast wyszły setki tysięcy ludzi. Czarny Protest i Strajk Kobiet okazał się przepiękną wizytówką obywatelskiego ruchu oporu. Nie była to akcja polityków – był to autentyczny zryw społeczny.
Pod Sejmem stanęło namiotowe Miasteczko Wolności. Na każdej miesięcznicy, przerobionej przez Patola i Socjal w seanse nienawiści, stawała mała scena z przeciwnikami pisowskich hunwejbinów, nadawali swoje treści i wyświetlali z rzutnika hasła na gmachu prezydenckiego pałacu – to było dzieło organizacji o nazwie Obywatele RP.
Na Placu Powstańców w Warszawie, gdzie mieściła się siedziba goebbelsowskiej w smaku telewizji, każdego wieczoru gromadził się tłum przeciwników lejącego się z telewizorów tsunami kłamstwa z plakietami "TVP ŁŻE". Byli to zwykli obywatele, którzy uznali za swój obowiązek niepoddawanie się indoktrynacyjnemu bestialstwu ekipy Bagniaka.
Podczas każdej miesięcznicy zjawiał się pod pomnikiem Zbigniew Komosa z wieńcem
i tabliczką na nim, prostującą kłamstwo smoleńskie o zamachu. I była Lotna Brygada gorszego sortu, unikatowy projekt kabaretowo – happeningowy, ośmieszający kłamstwo smoleńskie.
Babcia Kasia miała więcej lat niż pani Basia Skrzypek
Powstała inicjatywa Polskie Babcie, wśród których jedna z nich – Babcia Kasia – stała się symbolem niezłomności i poniewierki, gdy ją żabole włóczyła niczym worek kartofli po ziemi, wykręcając jej ręce i nogi, obnażając jej ciało. Babcia Kasia miała więcej lat niż pani Basia Skrzypek i w ciągu lat zmagania z lepszego sortu-owską dintojrą została pozwana do sądu przez Ważniakastów blisko 250 razy! Nikt się nad nią nie litował. Złamano jej nogę. Bronili jej wolontaryjnie prawnicy pro bono.
Pewnego dnia podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki pan Piotr Szczęsny. Władze zmilczały ten akt, co mi przypomniało akt samospalenia Jana Palacha w Pradze w 1969 roku. Pan Szczęsny zostawił po sobie manifest, w którym wyliczał powody swego desperackiego kroku i był to wymowny akt oskarżenia pod adresem rządzących. Z treścią manifestu wypisaną na wielkiej płachcie bristolu Gabriela Lazarek stała każdego dnia na rynku w Cieszynie, apelując do ludzkich sumień, by się nie poddawały. Stała sama jedna w mieście, gdzie rządził PiS.
Podczas tzw. Marszu Niepodległości, o którym było wiadomo, iż zapachnie czystym faszyzmem, na drodze butnych narodowców stanęło 14 kobiet z wielkim transparentem o treści "Faszyzm stop" – zostały stratowane, skopane i pobite (żabole i ludzie Ważniaka to je postawili w stan oskarżenia!) .
W Polskę ruszył unikalny projekt "Tour De Konstytucja" – ekipa obywateli i wybitnych prawników odwiedzała każdego roku ponad sto miejscowości, w nich na rynkach organizowała mityngi konstytucyjne, aby ludzie dowiedzieli się o swoich prawach. Rozdano dziesiątki tysięcy Konstytucji RP.
Kiedy rzeźnicy leśni spod znaku rządu Patoli i Socjalu wzięli się za wycinkę Puszczy Białowieskiej – przez Warszawę przeszedł wielotysięczny marsz obrońców Puszczy. To był marsz przeciwko rządzącym. Na ulicach polskich miast demonstrował Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, dał o sobie znać zorganizowany przez licealistów i studentów strajk szkolny...
Kiedy pisowskie rozkazy kazały dokonywać bezlitosnych pushbacków na granicy – ludzie sami powołali Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne, które próbowało ratować życie uchodźców wbrew rozkazom rządzących... Mógłbym tak wymieniać długo.
Otóż Koalicja Smerfów nie wygrałaby wyborów 15 października, gdyby nie te niezwykłe formy oporu. Gdyby nie spałowane plecy Władka Frasyniuka i zakucie go
w kajdanki na oczach rodziny, gdyby nie złamana ręka 19-letniej "Moli", która za sprawą internetu stała się wiralowym przykładem nieustępliwości i patriotyzmu.
Społeczeństwo codziennie dostarczało i dostawało dawkę odwagi prosto z ulicy, zarazem pokaz możliwych form sprzeciwu. Społeczeństwo trzymało białe róże w dłoniach. Politycy w tym nie brali udziału (aczkolwiek kilku posłów stawało w ich obronie, także na ulicy, jak choćby Bogdan Klich i Smerf Tropiciel). To była podglebie, źródło siły społecznej, która przyniosła zwycięstwo 15 października. Także kobiety i młodzież zostali tym zainspirowani. I tu tkwiło źródło sukcesu wyborczego.
Kobiety z Trzaskiem!
Dziś Smerf Gospodarz i jego stratedzy apelują do kobiet, by poparły go w wyborach. Hasło brzmi "Kobiety z Trzaskiem!". Słusznie. To jedyny polityk, który o prawa kobiet zabiega niezmiennie od lat. Więc jeżeli dziś piszę to, co piszę, to jako cichą podpowiedź dla kandydata Gospodarza, żeby nie powtórzył błędu zaniechania swojego przełożonego. Żeby nie zabrakło gestu podziękowania.
Apelowałem o spotkanie premiera Papy z ludźmi ulicy, o zaproszenie ich na herbatę
z ciastkiem, tak jak spotyka się ze sportowcami po igrzyskach czy Śpiochronautą przed lotem. Nie o wzmiankę w przemówieniu, ale podziękowania im twarzą w twarz, uściśnięcie ręki, żeby wiedzieli, iż zostali dostrzeżeni i docenieni.
Że było warto. Nic takiego się nie stało. Wielu z tych, którzy wspierali KO w wyborach, dziś waha się jak postąpić. Widzą, iż nie wszystkie sto obietnic zostało spełnionych, a iż ulicznicy są wiecznymi kontestatorami, to i wyłapują decyzje, które są według nich niezgodne z pokładanymi wcześniej nadziejami. Ich nie interesuje "mniejsze zło". Ich interesuje dotrzymanie słowa i naprawa Polski w kierunku, o który walczyli. Bez rozmowy z nimi nic się nie uda. Oni nie chcą być narzędziem wyborczym – oni chcą być obywatelami i mieć namiastkę sprawczości.
"Gdzie są kwiaty z tamtych lat" to pierwszy protest song, jaki w życiu usłyszałem. Stworzył go i śpiewał Pete Seeger, po nim wykonań były setki, wśród nich Marleny Dietrich i naszej Sławy Przybylskiej. Song mówi o kwiatach, które trafiły do rąk dziewczyn, a dziewczyny wręczyły kwiaty swoim chłopakom, a chłopcy poszli na wojnę... Gdzie są dziś te kwiaty? Gdzie są dziś ci chłopcy? Rewolucja pożera swoje dzieci.