Zapomniana rozmowa Muska z Trumpem. Przed czym ostrzegał nas najbogatszy człowiek świata?

6 godzin temu

W sierpniu ubiegłego roku Elon Musk przeprowadził wywiad z Donaldem Trumpem. Panowie dyskutowali m.in. o zmianie klimatu, a to, co mówili, zostało ocenione jako „najgłupsza rozmowa o klimacie wszech czasów”. Jednak Musk ostrzegał nas też wtedy przed pewnym realnym i bardzo poważnym niebezpieczeństwem, o którym rzadko się mówi. Co gorsza, problem ten pozostało poważniejszy, niż to przedstawiał Musk.

12 sierpnia 2024 na platformie X (dawniej Twitter) miała miejsce rozmowa Donalda Trumpa – wtedy jeszcze kandydata na prezydenta USA, z Elonem Muskiem – właścicielem X i najbogatszym człowiekiem świata. Poruszane były bardzo różne tematy, m.in. nieudany zamach na życie Trumpa, wojna w Ukrainie czy kwestia nielegalnej migracji do USA.

W pewnym momencie rozmowa zeszła na zmianę klimatu, a kilka wypowiedzi – głównie autorstwa Trumpa – było naprawdę groteskowych. Na przykład ta, iż podnoszący się poziom mórz, spowodowany topnieniem lodowców, przyniesie korzyści w postaci „większej liczby nieruchomości nad oceanem”.

Natomiast Musk „jedynie” bagatelizował ryzyko związane z globalnym ociepleniem, mówiąc, iż wcale nie jest ono tak wysokie, jak wielu twierdzi.

Najgłupsza rozmowa wszech czasów o klimacie”

Ludzie zawodowo zajmujący się zmianą klimatu nie zostawili na Musku i Trumpie suchej nitki. Bill McKibben, weteran działań na rzecz klimatu i współzałożyciel organizacji 350.org. nazwał tę debatę „najgłupszą rozmową o klimacie wszech czasów”. Z kolei klimatolog Michael Mann powiedział: „To smutne, iż Elon Musk stał się negacjonistą klimatycznym (…) i iż zaprzecza temu, co mówi w tej kwestii nauka”.

Jednak Elon Musk powiedział też coś bardzo istotnego: o ile będziemy dalej zwiększać stężenie dwutlenku węgla (CO2) w atmosferze, w końcu stanie się ono tak wysokie, iż oddychanie będzie dla nas niekomfortowe, uciążliwe.

Powietrze niezdatne do oddychania?

„Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy” dodał Musk. „Jeśli stężenie dwutlenku węgla w atmosferze przekroczy 1000 ppm, zaczniemy odczuwać mdłości i ból głowy”. Tak, dodajmy, jak w to ma miejsce w dusznym, niewietrzonym pomieszczeniu pełnym ludzi. Na przykład w sali lekcyjnej lub w kościele, gdzie stężenia CO2 mogą być zresztą znacznie wyższe niż 1000 ppm (części na milion).

Komentując tę wypowiedź Muska, Michael Mann zauważył, iż jeżeli stężenie CO2 w atmosferze osiągnie poziom tak wysoki, by oddychanie stało się trudne, wówczas skutki kryzysu klimatycznego już dużo wcześniej zdążą spowodować załamanie i upadek naszych społeczeństw. „W rzeczywistości to niedoinformowane i źle uzasadnione wypowiedzi Elona powodują bóle głowy i mdłości”, dodał klimatolog.

Znany klimatolog bagatelizuje realny problem

Co do skutków zmiany klimatu, Mann oczywiście ma rację. Dziś tzw. atmosferyczne stężenie tła dla dwutlenku węgla wynosi ok. 425 ppm, a globalne ocieplenie właśnie przekroczyło uznawany za względnie bezpieczny poziom 1,5°C. (Chodzi o wzrost średniej temperatury planety, bo np. Europa, w tym także Polska, zdążyła się już ocieplić znacznie bardziej). I od wspomnianych przez multimiliardera 1000 ppm dzieli nas jeszcze prawie 600 ppm.

A przecież przy stężeniach tła znacznie niższych niż 1000 ppm możemy z prawie całkowitą pewnością spodziewać się katastrofy klimatycznej, w wyniku której znaczna część naszej planety i tak nie będzie się nadawała do zamieszkania. Nasza cywilizacja w swoim dotychczasowym kształcie najprawdopodobniej nie przetrwa tak drastycznych zmian warunków środowiskowych. Może nie ma się więc co przejmować przyszłym złym samopoczuciem, skoro mamy dużo pilniejsze problemy do rozwiązania?

Niestety, zagrożenie, o którym mówi Musk, jest nie tylko realne, ale też dużo pilniejsze i poważniejsze, niż się może na pierwszy rzut oka wydawać. I to z kilku powodów.

Po pierwsze, 1000 ppm to już o wiele za dużo

Jest sprawą drugorzędną, przy jakich dokładnie stężeniach CO2 w powietrzu wystąpią wymienione przez Muska objawy złego samopoczucia.

U wielu osób będzie to prawdopodobnie więcej niż 1000 ppm. Jednak podana przez niego wartość – 1000 ppm – jest nieprzypadkowa. Zwykle uznaje się, iż powietrze o zawartości dwutlenku węgla wyższej niż 1000 ppm nie jest już dobrej jakości. Tak przynajmniej wynika z wielu norm budowlanych. Dlatego dla komfortu i zdrowia ludzi zaleca się utrzymywanie poziomów CO2 poniżej 1000 ppm, a najlepiej bliżej 600-800 ppm, co często jest praktyką w budynkach o wysokich standardach.

Do tego samego wniosku prowadzą zresztą badania sprzed ponad dekady, które wykazały, iż już w przypadku oddychania powietrzem o stężeniu CO2 równym 1000 ppm działanie naszego mózgu jest zauważalnie upośledzone. Nie mówimy tu o trudnych do przegapienia dolegliwościach, o których mówił Musk, ale o znacznie bardziej subtelnym, trudniejszym do zauważenia, ale mierzalnym wpływie na nasze zdolności poznawcze.

Przy podwyższonym stężeniu CO2 w powietrzu, którym oddychamy, możemy co prawda dość sprawnie wykonywać proste czynności, ale nasza zdolność rozwiązywania złożonych problemów, czy podejmowania decyzji jest wyraźnie upośledzona.

Naturalny poziom dwutlenku węgla: 180-300 ppm

Dlatego dobrze by było, gdyby w powietrzu, którym oddychamy, nie było na stałe więcej niż ok. 600 ppm dwutlenku węgla. A najlepiej jeszcze mniej. W końcu nasz gatunek przez ogromną większość swojej historii miał do czynienia z powietrzem, w którym poziom tła dla dwutlenku węgla nie przekraczał 300 ppm. Jak przypominał Marcin Popkiewicz w tekście Homo sapiens w świecie wysokich stężeń CO2:

„Wyewoluowaliśmy w klimacie, w którym stężenie CO2 w atmosferze od czasów Australopiteków wahało się w przedziale 180-300 ppm”.

Po drugie, nie żyjemy pod gołym niebem

Powołując się na normy budowlane, mówiliśmy o powietrzu wewnątrz budynków, gdzie spędzamy większość doby. Natomiast Musk mówił o powietrzu atmosferycznym. A to przecież nie to samo.

Oczywiście, im większe stężenie dwutlenku węgla w powietrzu zewnętrznym, tym trudniej jest wietrzyć budynki, czyli utrzymać w nich odpowiednio niskie stężenie CO2 przez wymianę powietrza. Przy braku nowoczesnych systemów wentylacyjnych, żeby w środku budynku mieć to samo stężenie CO2, co na zewnątrz, musielibyśmy mieć cały czas szeroko otwarte wszystkie okna. Co jest mało realne nie tylko w zimie, ale i coraz częściej w lecie, gdy przed coraz silniejszymi i częstszymi upałami chronimy się w klimatyzowanych pomieszczeniach.

Jednak choćby z wentylacją mechaniczną, poziom CO2, w budynku będzie zwykle sporo wyższy niż na zewnątrz. Widać to choćby po niektórych normach dotyczące wentylacji, które klasyfikują jakość powietrza jako „wysoką”, gdy poziom CO2 w pomieszczeniach jest wyższy od tego na zewnątrz o nie więcej niż do 500 ppm. Tyle iż takie „względne” normy nie mają sensu, jeżeli gwałtownie rośnie stężenie dwutlenku węgla w atmosferze.

Po trzecie, nie mieszkamy na szczycie góry

Wcześniej kilka razy była mowa o tzw. stężeniu tła dwutlenku węgla, które dziś wynosi ok. 425 ppm, a przed rewolucją przemysłową – ok. 280 ppm. Jednak w miejscu, w którym teraz jesteście, stężenie CO2 w powietrzu zewnętrznym prawie na pewno jest wyższe niż stężenie tła.

A to dlatego, iż stężenie tła mierzy się z dala od źródeł emisji dwutlenku węgla, na przykład na szczycie Mauna Loa na Hawajach, na środku Oceanu Spokojnego. W miastach, gdzie jest dużo różnych źródeł CO2 – takich jak silniki spalinowe, kotły grzewcze na gaz lub węgiel, instalacje przemysłowe – stężenia dwutlenku węgla w powietrzu zewnętrznym jest wyższe. O ile? Popatrzmy na wykres przedstawiający sytuację z Krakowa:

Czarne kwadraty: średnie dobowe stężenia atmosferycznego dwutlenku węgla w Krakowie w 2013 roku. Białe kwadraty (dolny wykres) to dane dotyczące składu izotopowego, które nas tutaj nie interesują, podobnie jak wielkości liczbowe podane w promilach po lewej stronie wykresu. Pomiary prowadzono na dachu budynku Wydziału Fizyki i Informatyki Stosowanej Akademii Górniczo-Hutniczej. Urządzenia pomiarowe umieszczono na maszcie o wysokości 20 m, znajdowały się więc one prawie 40 m nad poziomem gruntu. Źródło: A. Jasiek, M. Zimnoch i K. Różański. „Skład izotopowy dwutlenku węgla w atmosferze Krakowa”.

Duże zmienność roczna i dobowa

Pokazane wyżej dane pochodzą z roku 2013, kiedy średnie roczne stężenie tła wynosiło ok. 397 ppm, czyli ok. 28 ppm mniej niż dziś! (Stężenie tła zmienia się nieco w ciągu roku ze względu na sezon wegetacyjny, co dobrze widać na tzw. krzywej Keelinga). Gdyby dziś w Krakowie były dokładnie takie same źródła emisji i pogoda, to każdy z czarnych punktów na wykresie należałoby podnieść o prawie 30 ppm. Widać, iż w niektórych dniach średnie dobowe stężenia CO2 przekraczałoby 500 ppm.

Dla pełnego obrazu warto jeszcze zobaczyć, jak bardzo może zmieniać się stężenie CO2 w ciągu jednej doby:

Przykładowy przebieg dobowej zmienności stężenia i składu izotopowego δ C- 13
atmosferycznego dwutlenku węgla w Krakowie, obserwowany 21 czerwca 2013 roku. Źródło: A. Jasiek, M. Zimnoch i K. Różański. „Skład izotopowy dwutlenku węgla w atmosferze Krakowa”.

Urban dome” wszędzie wygląda podobnie

Badania tzw. „miejskiej czapy CO2” (ang. urban CO2 dome), czyli lokalnie podwyższonego (w stosunku do globalnego tła) stężenia dwutlenku węgla prowadzono w wielu miejscach na Świecie. Na przykład w Phoenix czy w Salt Lake Valley w USA. Wnioski są z grubsza takie same jak te płynące z badań z Krakowa. Co więcej, już dziś w niektórych lokalizacjach i porach doby stężenia CO2 w powietrzu atmosferycznym przekraczają 600 ppm.

Po czwarte, stężenie tła rośnie. I to coraz szybciej

Jak wiadomo, i jak widać z podanych wyżej przykładów, stężenie tła CO2 z roku na rok rośnie. Co gorsza, w ciągu ostatnich dwóch lat ten wzrost przyspieszył, osiągając ok. 3,5 ppm rocznie, o czym pisaliśmy niedawno na Smoglabie.

To przyspieszenie wiąże się z coraz słabszym pochłanianiem CO2 przez ekosystemy morskie i lądowe (np. lasy). Co gorsza, można spodziewać się, iż jeżeli gwałtownie nie ograniczymy emisji CO2 związanych ze spalaniem przez nas paliw kopalnych, drewna i wycinką lasów (czyli tzw. emisji antropogenicznych), stężenie tła może rosnąć w jeszcze szybszym tempie. A to dlatego, iż wraz z postępującą coraz szybciej zmianą klimatu możemy się spodziewać coraz większych emisji „naturalnych” – np. z pożarów lasów.

  • Czytaj także: Coś dziwnego dzieje się z planetą. Mamy problem z pochłanianiem CO2

Problem mamy więc już dziś

Z wszystkich wymienionych wyżej powodów widać, iż problem zbyt wysokich stężeń CO2 w powietrzu jest realny już teraz, choć na razie nie pozostało może bardzo odczuwalny. Z czasem ten problem jednak będzie narastał, i to szybko. Z każdym rokiem ciut trudniej będzie nam się oddychać i ciut trudniejsze będzie sprawne i jasne myślenie.

Nie muszę chyba państwa przekonywać, jakim jest to zagrożeniem dla cywilizacji opartej na zaawansowanej technice i rozwiniętej nauce, których tak bardzo potrzebujemy praktycznie w każdej dziedzinie naszego życia. Także – last but not least – po to, by poradzić sobie ze zmianą klimatu albo choćby złagodzić jej skutki.

Musk ma rację – zbyt mało się mówi o zagrożeniu, jakie nadmiar CO2 w powietrzu stanowi dla naszego dobrego samopoczucia i sprawnego funkcjonowania. Po polsku możecie o tym przeczytać jedynie na nielicznych portalach „branżowych” – np. ponad dekadę temu na „Nauce o Klimacie” pisał o tym wspomniany już Marcin Popkiewicz; pięć lat temu poruszaliśmy też ten temat na SmogLabie.

  • Czytaj także: Duszno, coraz duszniej. Rosnące stężenie dwutlenku węgla w atmosferze zagraża naszej sprawności intelektualnej

Jeszcze jeden powód, by ograniczać emisje

W mediach i debacie publicznej znacznie częściej możecie usłyszeć na przykład, iż wysokie stężenia w CO2 w powietrzu są dobre dla roślin (co w dużej mierze jest prawdą, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach). Albo iż CO2 nie może być szkodliwy, bo w końcu dodaje się go do napojów gazowanych. I iż generalnie to z tą szkodliwością CO2 i tym całym globalnym ociepleniem to bujda i kit. Natomiast o tym, o czym właśnie przeczytaliście, raczej się nie dowiecie.

Nawet gdyby dwutlenek węgla nie był najważniejszym gazem cieplarnianym i nie powodował zmiany klimatu, to i tak mamy jeszcze jeden bardzo dobry powód, by nie tylko jak najszybciej ograniczać jego emisję, ale też usuwać go z powietrza.

Niestety, na razie jedno i drugie idzie nam bardzo kiepsko. Pytanie, czy zdążymy się obudzić zanim na jakiekolwiek działania będzie już o wiele za późno.

Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Anna Moneymaker

Idź do oryginalnego materiału