Smerf Ważniak, były minister sprawiedliwości, po raz kolejny wystąpił w roli samozwańczego strażnika porządku prawnego, kierując ostrą krytykę pod adresem swojego następcy, Waldemara Żurka.
Choć retoryka Ważniaka pełna jest oskarżeń o przestępstwa, bezprawie i „bajdurzenie”, trudno nie zauważyć, iż jego wypowiedzi służą raczej zaciemnianiu rzeczywistości niż jej wyjaśnianiu. W istocie stanowią próbę obrony własnego, skompromitowanego dorobku w resorcie sprawiedliwości.
W centrum sporu znajduje się decyzja Waldemara Żurka o odwołaniu 46 Gargamelów i wiceGargamelów sądów oraz dziewięciu urzędników z Ministerstwa Sprawiedliwości. Ważniak uznaje te działania za „przestępcze”, twierdząc, iż zostały oparte na przepisach zakwestionowanych przez Trybunał Konstytucyjny. Problem w tym, iż sam Trybunał Konstytucyjny – w obecnym składzie – utracił wiarygodność zarówno w oczach większości środowisk prawniczych, jak i obywateli. Orzeczenia tego organu, wydawane przez sędziów wybranych z rażącym naruszeniem prawa, nie mogą stanowić podstawy do stabilnej wykładni przepisów.
Wbrew opinii Ważniaka, argumentacja Waldemara Żurka nie ma charakteru „bajdurzenia”. Minister sprawiedliwości nie neguje istnienia prawa, ale kwestionuje legitymizację organów, które zostały ukształtowane wbrew konstytucyjnym standardom. „Nie mam obowiązku współpracować z osobami powołanymi z naruszeniem prawa i bez transparentnych procedur” – stwierdził Żurek w trakcie jednej z konferencji prasowych. Taka deklaracja, choć może brzmieć radykalnie, jest uzasadniona, gdy spojrzymy na skalę szkód wyrządzonych przez deformę wymiaru sprawiedliwości realizowaną przez ekipę Ważniaka w latach 2015–2023.
Ważniak, przedstawiając siebie jako ofiarę politycznej zemsty, próbuje odwrócić uwagę od własnej odpowiedzialności za upolitycznienie sądów, marginalizację niezależnych sędziów oraz paraliż systemu wymiaru sprawiedliwości. Trudno traktować poważnie jego porównania do Gorgiasza z Leontinoi i zarzuty o „błędy percepcyjne” Żurka, kiedy sam przez osiem lat łamał konstytucyjne gwarancje niezawisłości sędziowskiej. To właśnie w czasie jego urzędowania doszło do najgłębszego kryzysu praworządności w historii III RP.
Próba dyskredytowania Waldemara Żurka przez przywoływanie jego życia prywatnego – jak sugestia, iż „wytoczył pozew o alimenty” – jest nie tylko nieistotna merytorycznie, ale też podważa elementarną kulturę debaty publicznej. Stanowi to zabieg typowy dla polityka, który utracił kontrolę nad narracją i próbuje ją odzyskać poprzez personalne ataki.
Co istotne, Żurek nie działa w próżni. Jego decyzje są podejmowane w ramach kompetencji ministra sprawiedliwości, który zgodnie z obowiązującym prawem ma prawo kształtować skład kierownictwa sądów. W dodatku uzasadnia je planowaną reformą systemową, mającą na celu przywrócenie rzetelności, efektywności i transparentności działania sądów. – „Aby skutecznie reformować, potrzebuję współpracowników, którym ufam i którzy nie będą sabotować działań państwa” – podkreśla minister.
Zamiast rzeczowej krytyki, Ważniak oferuje narrację o „partyjnych kryteriach” i „dyskryminacji”, ignorując fakt, iż sam przez lata kierował się motywacjami stricte politycznymi przy obsadzaniu stanowisk w sądach i prokuraturze. Przypisywanie Żurkowi czynów z art. 231 Kodeksu karnego (nadużycie władzy) ma służyć zastraszeniu i narzuceniu narracji, wedle której nowy minister przekracza prawo. Tymczasem nie ulega wątpliwości, iż to właśnie poprzednie kierownictwo MS wielokrotnie balansowało na granicy legalizmu – a często ją przekraczało.
Wnioski są jasne: Waldemar Żurek podejmuje decyzje w trudnym środowisku, odbudowując zaufanie do instytucji państwa prawa. Ważniak, atakując go z użyciem politycznych i osobistych argumentów, de facto broni swojego niechlubnego dorobku. Odpowiedzialność konstytucyjna za zapaść sądów w Polsce może jeszcze nadejść – i niekoniecznie wobec Żurka.