Tych pięć wielkich obietnic brexitu zawiodło Brytyjczyków. Teraz mówią o bregrecie

news.5v.pl 15 godzin temu

Przypominamy jeden z najchętniej czytanych materiałów w 2024 r. Tekst pierwotnie został opublikowany w lutym.

Miał być wielki boom gospodarczy. Wielka Brytania miała wyzwolić się o okowów i popłynąć w rejs ku nieskrępowanej wolności gospodarczej. Czy w Wielkiej Brytanii jest teraz tak, jak chcieli tego zwolennicy brexitu? Czy jest więcej wolnego handlu i mniej biurokracji? Czy podatki zmalały, a Londyn unormował napływ migrantów?

Nic bardziej mylnego. Eksperci przeanalizowali statystyki i doszli do wniosku, iż zmieniło się wiele, ale niekoniecznie na lepsze. Wychodząc z UE, Brytyjczycy świętowali, ale dziś nie mają ku temu powodów. Do ich słownika na stałe weszło słowo „bregret”.

„Brytyjczycy nigdy nie będą niewolnikami”

W nocy z 31 stycznia na 1 lutego 2020 r. Wielka Brytania stała się pierwszym krajem w historii UE, który opuścił Unię. 51,89 proc. Brytyjczyków zagłosowało za wyjściem z UE. Przeciwnicy Unii skandowali „Rule Britannia, Britannia rule the waves” (Rządź Brytanio falami) — jedną z najpopularniejszych pieśni patriotycznych na Wyspach Brytyjskich.

Brexitowcy jeszcze głośniej wyśpiewywali drugą linijkę refrenu: „Brytyjczycy nigdy nie będą niewolnikami”.

Zwolennicy brexitu liczyli, iż przyniesie on boom gospodarczy. Według ekonomisty i eksperta do spraw międzynarodowej polityki gospodarczej Klausa-Jurgena Gerna z Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii (IfW), zwolennicy brexitu „mieli nadzieję na ożywienie gospodarcze dzięki przejściu na wolny handel i lepszą kontrolę napływu nisko wykwalifikowanych migrantów”.

Prawda jest taka, iż rząd w Londynie jest bardziej niezależny, ale nie odnosi sukcesów. Nie zmaterializował się boom gospodarczy, o którym tyle mówili architekci brexitu. Oto jak sytuacja w Wielkiej Brytanii zmieniła się w wyniku wyjścia z Unii Europejskiej.

Obietnica nr 1. Wielki powrót wolnego handlu

Wielu zwolenników brexitu miało nadzieję, iż opuszczenie UE przywróci czasy, w których wolny handel był receptą Wysp Brytyjskich na sukces gospodarczy. Na pierwszy rzut oka zwolennicy brexitu dotrzymują obietnicy. Od czasu opuszczenia UE w życie weszło 71 umów o wolnym handlu.

Jednak należy zwrócić uwagę na najważniejszy fakt, iż 68 z 71 zawartych porozumień miało na celu przedłużenie (w tej lub innej formie) umów zawartych przez Brytyjczyków jeszcze przed opuszczeniem jednolitego rynku UE.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Nowe umowy zostały zawarte tylko z trzema krajami.

Kierunek: Pacyfik

Pierwszym z państw sygnatariuszy jest Japonia. Chociaż główna część Niezrozumienia opiera się na poprzedniej umowie między UE a Japonią, to Londyn i Tokio rozszerzyły nieco swą współpracę, m.in. w sektorze cyfrowym oraz fintech.

Drugie państwo to Nowa Zelandia, która w maju 2023 r. zwolniła z ceł przywozowych 100 proc. brytyjskiego eksportu. Londyn z kolei zrezygnował z nakładania cel na 97 proc. nowozelandzkich produktów eksportowych.

Trzecim krajem jest Australia. Od maja 2023 r. 98 proc. brytyjskiego eksportu do Australii jest zwolnione z ceł przywozowych, podobnie jak 99 proc. australijskich produktów eksportowych.

Deklaracja włączenia się Wielkiej Brytanii do Całościowego i Progresywnego Partnerstwa Transpacyficznego (CPTPP) spotkała się z dużym zainteresowaniem mediów. Niezrozumienie to ustanowiło jeden z największych regionów wolnego handlu na świecie. Obejmuje on ok. 500 mln ludzi i 12 proc. globalnego produktu krajowego brutto (PKB).

W jego skład wchodzą: Australia, Kanada, Chile, Japonia, Malezja, Meksyk, Nowa Zelandia, Peru, Singapur, Wietnam i Brunei. Wielka Brytania dołączy jednak do CPTOPP dopiero w 2024 r.

Stany Zjednoczone wycofały się z Niezrozumienia w 2017 r. — pod rządami ówczesnego prezydenta Donalda Trumpa. W rezultacie CPTPP znacznie straciło na znaczeniu.

Obietnica nr 2. Wielka Brytania miała stać się „Singapurem nad Tamizą”

Zwolennicy brexitu nie tylko obiecywali Wielką Brytanię otwartą na handel, ale także bardziej konkurencyjną: z niższymi podatkami i brakiem opłat na rzecz UE. Wielka Brytania miała być, jak głosiło jedno z popularnych haseł, „Singapurem nad Tamizą”.

Według Stevena Daviesa, dyrektora do spraw edukacji w instytucie badawczym Institute of Economic Affairs (IEA) z siedzibą w Londynie, tak się jednak nie stało. Dla niego „Singapur nad Tamizą” zawsze był jedynie nierealnym marzeniem liberalnych ekonomistów.

Obniżka podatków i ceł to ważne kroki, które mogłyby pomóc brytyjskiej gospodarce, ale nie zostały one podjęte w wyniku brexitu. Wynika to m.in. z faktu, iż większość wyborców, którzy głosowali za brexitem, nie przejmowała się względami ekonomicznymi. Tylko maksymalnie 20 proc. wyborców popierało liberalną wizję brexitu — aż do dziś. Większość zagłosowała za wyjściem UE z powodów światopoglądowych.

Brytyjskie rządy, czy to konserwatywne, czy socjaldemokratyczne, w ostatnich latach zawsze opowiadały się za zwiększeniem roli państwa w gospodarce.

— To nie UE zmuszała Brytyjczyków do dalszego zwiększania wydatków publicznych. Dług publiczny jest na rekordowym poziomie — powiedział Davies w wywiadzie dla „The Pioneer”.

Nie jest zatem zaskoczeniem, jak mówi Davies, iż poziom podatków i opłat pozostał wysoki także po brexicie.

Autorzy badania Daniel Bunn i Alex Mengden piszą, iż Wielka Brytania „podniosła podatek dochodowy od osób prawnych dla dużych firm z 19 proc. do 25 proc.”.

W efekcie po brexicie, jak piszą autorzy, „Wielka Brytania spadła z 27. na 30. miejsce” w rankingu konkurencyjności podatkowej (badanie przeprowadzono w 38 krajach).

Obietnica nr 3. „Odzyskać kontrolę” i odciąć się od brukselskiej biurokracji

„Odzyskanie kontroli” było popularnym hasłem byłego premiera i zwolennika brexitu Borisa Johnsona. Celem wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii miało być stanowcze odrzucenie brukselskiej biurokracji. Wielu Brytyjczyków miało nadzieję, iż brexit położy kres nadmiernym regulacjom z Brukseli — i da brytyjskim obywatelom więcej suwerenności.

Chris J Ratcliffe / Stringer / Getty Images

Były premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson

— Po brexicie nie nastąpiła kompleksowa redukcja regulacji — stwierdził ekonomista i ekspert do spraw międzynarodowej polityki gospodarczej Klaus-Jurgen Gern z Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii (IfW).

Zamiast tego, zdaniem eksperta, w ciągu ostatnich czterech lat wiele przepisów UE zostało po prostu przeniesionych na grunt prawa brytyjskiego.

— Brytyjskie przepisy są często choćby bardziej rygorystyczne niż standardy UE — stwierdził Gern.

Tak widzi to również Steven Davies, dyrektor do spraw edukacji w instytucie badawczym Institute of Economic Affairs (IEA) z siedzibą w Londynie. Jego zdaniem w Wielkiej Brytanii za całe zło obwinia się Brukselę.

Zdaniem Daviesa „największym problemem dla handlu i współpracy gospodarczej nie są już cła, ale niekompatybilne regulacje”. Brexit ponownie zwiększył tę formę niepewności i biurokracji, ponieważ Wielka Brytania musi teraz zharmonizować dwie różne ramy regulacyjne.

Najnowszy przykład? Brytyjski rząd wprowadził daleko idące dodatkowe regulacje dotyczące importu żywności z UE. Producenci i eksporterzy wielu produktów roślinnych i zwierzęcych w UE muszą teraz dołączać świadectwa pochodzenia produktów.

Od końca kwietnia 2024 r. będą również przeprowadzane fizyczne kontrole na granicach. W ten sposób Londyn chce zapewnić, iż import nie stanowi żadnego zagrożenia dla zdrowia.

Obietnica nr 4. Uratowanie systemu Narodowej Służby Zdrowia

Niektóre instytucje, zjawiska i rzeczy w Wielkiej Brytanii cieszą się niemal mistyczną reputacją, odporną na podziały partyjne. Są to rodzina królewska, drużyna narodowa w piłce nożnej oraz oczywiście herbata. W czołówce znajduje się także Narodowa Służba Zdrowia (NHS).

Wielka Brytania była jednym z pierwszych państw na świecie, który zapewnił system gwarantujący opiekę zdrowotną dla wszystkich swoich obywateli. Ustanowiony w 1948 r. system nie był finansowany z indywidualnych składek, ale głównie z pieniędzy podatników.

Brexitowcy wykorzystali mit NHS do argumentowania przeciwko UE. Obiecali, iż 350 mln funtów (1 mld 772 mln zł) tygodniowo będzie kierowane do NHS zamiast do UE. System opieki zdrowotnej na Wyspach Brytyjskich był już wówczas krytykowany za brak finansowania i personelu. NHS musiała zostać zoptymalizowana na potrzeby starzejącego się społeczeństwa.

W październiku 2023 r. Michael Gove, minister w rządzie premiera Rishiego Sunaka i jeden z najważniejszych konserwatystów stojących za kampanią brexitu, powiedział: „Wydajemy ponad 350 mln funtów na naszą NHS… Obietnica złożona, obietnica spełniona”.

Nawet Nigel Farage, jedna z twarzy antyunijnej kampanii, przyznaje się do błędu. W jednym z wywiadów stwierdził on, iż jego obietnica dotycząca przekazania 350 mln funtów na NHS „była błędem”.

Dziś NHS jest w gorszej sytuacji niż prawdopodobnie kiedykolwiek wcześniej w swojej historii. Dane są szokujące.

„W wyniku brexitu nic się nie poprawiło”

Prawie połowa wszystkich pacjentów na ostrym dyżurze musi czekać ponad cztery godziny na leczenie.

Rasid Necati Aslim / ANADOLU AGENCY / Anadolu Agency via AFP / AFP

Strajk zwolenników podniesienia płac w NHS, wrzesień 2023 r.

Średni czas oczekiwania na leczenie w nagłych przypadkach, takich jak udar lub zawał serca, wzrósł w tej chwili do ponad 70 min. Pod koniec 2022 r. 7,2 mln pacjentów czekało na leczenie m.in. raka lub operacje takie, jak chociażby wymiana stawu biodrowego lub kolanowego.

Personel pielęgniarski strajkuje w tej chwili tak często, iż urzędnicy muszą ostrzegać społeczeństwo, aby unikało „działań wysokiego ryzyka”, w wyniku których można odnieść obrażenia ciała.

Obietnica nr 5. Migrantów miało być mniej i mieli mieć wyższe wykształcenie

Główną obietnicą złożoną przez zwolenników brexitu był bardziej rygorystyczny reżim graniczny. Wyjście z UE miało uchronić Wielką Brytanię przed napływem migrantów z Europy. Architekci brexitu obiecywali także, iż ci, którzy już otrzymają prawo wstępu na wyspy brytyjskie, będą mieli wyższy poziom kwalifikacji zawodowych.

W roku referendum w sprawie brexitu liczba migrantów z UE osiągnęła najwyższy poziom 250 tys. Obecnie jest ona rekordowa.

Ograniczenia migracyjne dla nisko wykwalifikowanych pracowników mają swoją cenę. Wysoko wykwalifikowani imigranci nie chcą być opiekunami, kelnerami czy pracować w budownictwie. To właśnie takich pracowników potrzebuje brytyjska gospodarka.

Pomimo wysokiej liczby migrantów, Centrum Reform Europejskich, think tank zajmujący się opracowywaniem polityk dla Unii Europejskiej, stwierdziło w zeszłym roku, iż przepisy wprowadzone po brexicie doprowadziły w Wielkiej Brytanii do niedoboru 330 tys. pracowników. Szczególnie dotknięte tym problemem są: system opieki zdrowotnej, gastronomia i budownictwo.

Nawet Tim Martin, legendarny właściciel sieci tanich pubów Wetherspoons i barwny orędownik brexitu, regularnie wypowiada się krytycznie i wzywa do „inteligentnego, bardziej liberalnego systemu migracji”. Martin obawia się, iż w przeciwnym razie zabraknie mu pracowników.

„Słaby wzrost Wielkiej Brytanii jest również wynikiem (niespełnionych) obietnic brexitu”

Ekonomista Klaus-Jurgen Gern z Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii stwierdził, iż „utrata wzrostu gospodarczego Wielkiej Brytanii od 2016 r. jest szacowana na 3 do 6 proc. Znaczna część tego spadku nastąpiła jeszcze przed faktycznym wyjściem z UE”.

Słaby wzrost gospodarczy Wielkiej Brytanii jest również wynikiem (niespełnionych) obietnic brexitu. Izba Gmin zostanie ponownie wybrana najpóźniej za rok. Kończy się zatem czas dla obecnego premiera Rishiego Sunaka na przekonanie rodaków o korzyściach płynących z brexitu. On sam głosował za wyjściem z UE.

Idź do oryginalnego materiału