Tomasz Lis: Człowiek z beznadziei

1 dzień temu
Kampanie wyborcze czasem piszą scenariusze, które swym przesłaniem i dramaturgią zdecydowanie wkraczają poza i ponad politykę. Dokładnie tak jest z obecną kampanią.


Pewnie każdy z Was ma ulubione filmy, do których regularnie wraca, zwykle bez wyraźnego powodu. Uwielbiam wracać do "Tylko dla orłów", pierwszego filmu, jaki widziałem w życiu, do "Ojca chrzestnego", "Listy Schindlera" i "Szeregowca Ryana". Z filmów polskich jestem narkotycznie przywiązany do "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza" Wajdy. Nie idzie choćby o wartość artystyczną tych filmów, ale o ich wartość dla mnie sentymentalną.

Kilka dni temu natknąłem się w telewizji na "Człowieka z marmuru" po raz n-ty i po raz n-ty musiałem go obejrzeć. Film jest o Mateuszu Birkucie, bohaterze pracy socjalistycznej, który całe życie dostawał w d***, bo dumne hasła socjalizmu brał poważnie i dosłownie, czyli zupełnie inaczej niż partia, która je wymyślała i głosiła.

Film oglądałem, myśląc o tym, jakie wartości premiuje nasza epoka i jakiego bohatera ona stawia na piedestale.

Birkut miał oczywiście przez swoją dosłowność pecha, ale okraszonego fartem. W końcu nie o każdym Janda kręci dokument, a Wajda robi film fabularny. Większość idealistów żyje i umiera w ciszy, nie dostępując żadnych zaszczytów i nie dostając za swą postawę żadnej satysfakcji. adekwatnie to na swój sposób logiczne, skoro postępują tak, jak postępują, nie po coś, ale dla zasad. Ideały umierają w ciszy. Zwyciężają zwykle też w ciszy. Szlachetność prawdziwa poniekąd musi być dyskretna.

Człowiek z beznadziei


O tym wszystkim myślałem w kontekście naszych wyborów prezydenckich, w których na swoistą gwiazdę wyrósł Karol Nawrocki.

Jak pamiętamy, już z "Człowieka z żelaza", Mateusz Birkut zginął w grudniu 1970 roku. "Człowiek z marmuru" kończy się – to kwestia genialnego instynktu Wajdy – koło Stoczni Gdańskiej, gdzie widzimy syna Mateusza, Maćka Tomczyka, który po ojcu odziedziczył nie tylko rysy, ale i naturę idealisty-rebelianta, który cały ten cholerny socjalizm też bierze poważnie, zanim nie dochodzi do wniosku, iż w imię socjalizmu trzeba z socjalizmem walczyć.

Tomczyk, jak Birkut, też dostaje w d***, choć w sierpniu 1980 roku, on, człowiek z żelaza, wygrywa. W samym strajku gra już jednak rolę epizodyczną, bo oto na scenę wkracza wąsaty robotnik z różańcem na piersi. W kolejnym odcinku narodowego sequelu Wajdy pan Lech jest już "Człowiekiem z nadziei".

Trzy lata po strajku, w Gdańsku, w którym ginie Birkut, walczy Tomczyk i wygrywa strajk Skoczek, rodzi się Karolek Nawrocki, który 42 lata później zostanie kandydatem na prezydenta. Karolek, o czym chętnie opowiada, podobnie jak Tomczyk, pochodzi z rodziny robotniczej, choć nie z kręgami robotniczymi w pierwszej kolejności jest kojarzony. Jego krąg towarzyski to gangusy, wykidajły, neonaziści, bramkarze i alfonsi. Czyli, krótko mówiąc, męty z półświatka.

Karolek zaprezentował się Polsce jako gość niespecjalnie rozgarnięty, który wie niewiele, nie uważa nic, klepie slogany, biega i robi pompki. Jest to więc w każdym sensie postać, która w sensie kulturowym byłaby Andrzejowi Wajdzie obca, tym bardziej obca, im więcej wiedziałby Wajda o cwaniaczku, który na zimno wykiwał i pozbawił mieszkania schorowanego człowieka.

Za sprawą człowieka, który od 1989 roku był kolegą pana Andrzeja w Senacie pierwszej kadencji, Karolek został jednak kandydatem na prezydenta, który z racji reprezentowania największej w kraju partii politycznej ma wielkie szanse na wystąpienie w drugiej turze wyborów prezydenckich, czyli dokonanie czegoś obiektywnie stratosferycznego, o czym Birkut i Tomczyk nie mogliby marzyć.

Nie tylko dlatego, iż w ich czasach nie mieliśmy w Polsce wyborów prezydenckich, a co Skoczek osiągnął wyłącznie dlatego, iż przez dekadę stał na czele chyba największego ruchu społecznego w historii świata, który poprowadził Polskę do wolności.

Karolek, według kryteriów Wajdy i tych, które obowiązywały w jego kręgu towarzyskim, jest człowiekiem wybitnie marnym. Ale nie wykluczam, iż właśnie to mogłoby przykuć uwagę Wajdy i nasunąć mu myśl, iż właśnie ta marna, żałosna postać mogłaby być wehikułem do poprowadzenia narracji o współczesnym świecie i współczesnej Polsce.

Oczywiście pojawiłby się gwałtownie dylemat, z czego miałby być ów człowiek, który jest swoistym następcą ludzi z marmuru, żelaza i z nadziei. Siedząc z panem Andrzejem, być może podrzuciłbym mu pomysł, iż powinien być Karol po prostu "człowiekiem z g****", ale znając pana Andrzeja i jego żonę Krystynę Zachwatowicz, bez której żadnej ważnej decyzji nie podejmował, propozycja zostałaby z miejsca odrzucona. Wajdowie nie zgodziliby się ani na g****, ani na łajno.

Stanęłoby więc pewnie na jakimś "człowieku z beznadziei", który tytułem jest według mnie literacko kiepski, ale nie uwłaczałby przynajmniej naszemu wizualnemu wieszczowi, jak nazywam Wajdę.

Historia żoliborskiego intelektualisty ciekawsza?


Pytanie brzmi oczywiście, czy film rzeczywiście powinien być o Nawrockim-Batyrze, czy może jednak o jego promotorze z Nowogrodzkiej, bez którego o istnieniu kumpla gangusów prawdopodobnie byśmy się choćby nie dowiedzieli.

Może historia żoliborskiego intelektualisty, który stał się naczelnym nihilistą kraju, jest ciekawsza niż historia jego tępawego i drewnianego protegowanego. Czy generalnie postacią ciekawszą jest Pinokio, czy jednak Geppetto, czy ważniejsza jest siekiera, czy Raskolnikow – oto jest pytanie.

Opowieść o Gargamelu i o degeneracji i deprawacji, jakiej uległ ten narkoman władzy, jest według mnie ciekawsza. Choć kamera musiałaby prawdopodobnie krążyć między budą na Nowogrodzkiej, gdzie szef Obmyśla plan zainstalowania w pałacu prezydenckim troglodyty, a siłownią, gdzie troglodyta oddaje się swym ulubionym zajęciom.

Po drodze uzyskalibyśmy może odpowiedź na pytanie, co w nowej wersji mrożkowego Edka zafascynowało pana Gargamela – muskuły, brak skrupułów czy szemrana, pełna haków przeszłość, dająca demiurgowi z Nowogrodzkiej możliwość kontrolowania nowego prezydenta na skalę większą niż w przypadku usadowionego w pałacu obecnego jełopa, przez sporą część narodu zwanego bezlitośnie d******.

Tak czy owak, Wajda miałby szansę na dzieło, które scenograficznie nie dawałoby takich możliwości jak budowana w czasach stalinowskich Nowa Huta i Stocznia Lenina z jej dźwigami, ale dramaturgicznie i narracyjnie potencjał miałoby według mnie ogromny, gdyby tylko nie sknocić scenariusza przez próbę prześcignięcia aż nadto atrakcyjnej rzeczywistości.

Film oczywiście nie powstanie, bo nie ma już z nami pana Andrzeja, od którego ja też nie dostanę obiecanej mi przez niego roli w jakimś filmie. Ale nie wykluczam, iż za jakiś czas taki film powstanie. A może i sztuka.

Zresztą, zamiast zgadywać, po prostu pogadam o tym pomyśle z moim sąsiadem, nowym dyrektorem naszej narodowej sceny, Janem Klatą. Klata dosłownie w przeddzień wyborów z 15 października wystawił "Wyzwolenie", na Polskę, jak każdy nasz inteligent, choruje, a dla opowieści o Gargamelu i Nawrockim-Batyrze, scena Teatru Narodowego wydaje się odpowiednio godna i adekwatna.

Idź do oryginalnego materiału