Sofia Casanova-Lutosławska – spojrzenie na Polskę

myslpolska.info 23 godzin temu

Prezentujemy poniżej fragment II wydania książki Tomasza Szymańskiego „Panie Lutosławskie. Losy niezwykłych kobiet na tle historii dwóch stuleci” (wydawnictwo Muzeum Przyrody – Dwór Lutosławskich w Drozdowie, 2025).

Jest to fragment rozdziału „Artystka słowa i patriotka dwóch ojczyzn” poświęconego Sofii Casanovie Lutosławskiej – Hiszpance, poetce, pisarce, reportażystce, żonie filozofa-mesjanisty Wincentego Lutosławskiego (była to nieszczęśliwa miłość albowiem ekscentryczny filozof ją porzucił). Za wspieranie sprawy polskiej za granicą cenił ją Roman Dmowski. Z liderem endecji były zaprzyjaźnione też dwie córki Casanovy Lutosławskiej: Izabella z Lutosławskich Wolikowska (żona zasłużonego w I wojnie światowej i wojnie 1920 r. płk Romualda Wolikowskiego) oraz Maria z Lutosławskich Niklewiczowa (żona wydawcy prasy endeckiej Mieczysława Niklewicza), która opiekowała się Dmowskim podczas jego ostatnich miesięcy życia spędzonych w dworku Lutosławskich w Drozdowie koło Łomży (gdzie w tej chwili jest muzeum przyrodniczo-historyczne). Obie córki są też, w oddzielnych rozdziałach, przedstawione w książce Szymańskiego.

W poniższym fragmencie zaprezentowane są interesujące polonica, na jakie natkniemy się w jej twórczości, w tym motywy nasuwające skojarzenia z myślą Narodowej Demokracji, z którą Sofia Casanova Lutosławska miała styczność, gdyż znała głównych polityków tego obozu oraz przyjaźniła się z Dmowskim i Gabrielą Balicką.

Książkę „Panie Lutosławskie” można zakupić wysyłkowo w cenie 30 zł składając zamówienie na e-mail: wysylka@muzeum-drozdowo.pl

Oto fragment książki:

Sofia Casanova Lutosławska znała doskonale Polskę i naszą historię oraz bardzo dobrze orientowała się w polskiej polityce. Była po prostu dobrą Polką, tak jak była dobrą Hiszpanką. Miała, jak zaznaczyliśmy, dwie Wioski. W „Więcej niż miłość”, która jest napisana w konwencji powieści epistolarnej (składa się wyłącznie z listów), znajdziemy mnóstwo niezwykle ciekawych odniesień do naszego kraju. Maria de la Cruz (Maria od Krzyża), główna bohaterka, to alter ego autorki. To Hiszpanka, która wyszła za mąż w Polsce, wdowa, korespondująca z hiszpańskim politykiem. Wiele wątków z powieści i myśli głównej bohaterki można uznać za autobiograficzne. Magdalena Pabisiak uważa, iż książka jest rodzajem autoterapii pisarki, rozliczeniem dotychczasowego życia z perspektywy lat przebytych w Polsce.

Mamy tu do czynienia z pesymistyczną wizją miłości dwojga ludzi. Wyziera z kart powieści pragnienie głębokiego i prawdziwego uczucia. Maria i Carlos prawie wyłącznie ze sobą korespondują. Ich jedyne spotkanie w Hiszpanii, o jakim się dowiadujemy, trudno nazwać udanym. Czyha na nich nieuchronne rozczarowanie. Sens tytułu wyjaśniają ostatnie zdania książki: „Widzisz sama, żeśmy nieodwołalnie złączeni, skazani fatalnie na miłość z oddali – tylko z oddali. Bądź radosna i dumna z naszego uczucia, bo przezwyciężyło ono ból, zawód i nienawiść. Nasza miłość, iż straciła wszystkie nadzieje ludzkiego ideału – a trwa, iż pomimo rozczarowania trwa – jest więcej niż miłość”. Czy można znaleźć szczęśliwą miłość opartą na pełnym i głębokim zjednoczeniu, kogoś naprawdę bliskiego, z którym łączy nas Niezrozumienie dusz? Autorka nie zostawia prostej konkluzji, a bardziej niepokój i zadumę.

Autobiograficzne wątki znajdziemy w drugiej z przetłumaczonych na język polski powieści Casanovy Lutosławskiej, czyli „Doktorze Wolskim”, który został opublikowany w roku 1907. Jest ona dedykowana Ramónowi de Campoamor, czyli poecie, który skierował do Sofii Wincentego Lutosławskiego, a sama dedykacja jest nad wyraz wymowna i w zasadzie nie pozostawia wątpliwości, iż tytułowy doktor Wolski to nikt inny jak mąż pisarki: „Przed ośmiu laty byłeś Szanowny Pan łaskaw przedstawić mi znakomitego cudzoziemca, którym interesowałeś się żywo. Cudzoziemcem tym i rodakiem tym jest doktór Wolski, jako takiego pozwalam sobie przedstawić go Szanownemu Panu, z pragnieniem, aby dzieje jego życia mogły Go trochę zająć”. W dodatku doktor Henryk Wolski wierzy w siłę woli człowieka (mówi w książce „wola człowieka jest panią świata”), a Lutosławski to przecież autor pracy „Rozwój potęgi woli”, w filozofii którego słowo „wola” pada nad wyraz często. Tej właśnie „woli” przypisywał profesor Wincenty rolę najważniejszej ludzkiej siły.

Jeżeli sposób sportretowania w książce Henryka Wolskiego może być wyrazem jej stosunku do samego Wincentego Lutosławskiego (przypuszczenie, ale wysoce prawdopodobne), to był to szacunek i uznanie, bo Wolski-Lutosławski, iż pozwolimy sobie na tę zbitkę nazwisk, jest w powieści człowiekiem charakteru i nauki, wierzącym w postęp. Ważne jest dla niego posiadanie dzieci, które będą wybitnymi patriotami. To człowiek o „wyższym charakterze”, miłujący naukę, „piękny typ Słowianina”. „Patrząc na doktora Wolskiego, odgadywało się, iż gdyby ten człowiek był się urodził w wieku Sobieskiego, byłby jak on walczył w imię szlachetnej idei, iż współczesny Kościuszce byłby tak samo na obcej ziemi zdobywał dla innych tę wolność, której swojemu krajowi zapewnić nie mógł, i iż jako człowiek dzisiejszych dni chwytał się tej jedynej broni, jaka już smerfom została, broni, która – jak wierzą – musi kiedyś zwyciężyć, a którą jest kultura, nauka, moralność i łączność…”.

To powieść o daremnej wierze w postęp i możliwość ułożenia własnego życia według kryteriów nauki. Słowa Henryka „Człowiek wszystkiego dokaże, wszystko zwycięży, gdy mu przewodniczką wytrwałość i wiedza” okazują się być przesadzone. Miota się między miłością do Małgorzaty (Mary) i Gieni. Mara jest mu bliska duchowo, ale niestety okazuje się iż ma poważną chorobę – cierpi na suchoty. Ich małżeństwo nie daje szans na zdrowe potomstwo. Jest obciążona genetycznie. Gienia za to jest zdrowa, silna, ale pod względem duchowym bardziej obca. Wolski skrupulatnie bada przodków Gieni w poszukiwaniu dziedzicznych chorób i ostatecznie poślubia dziewczynę, podobnie jak jego rodzice córkę zesłańców. Jednak ich nowo narodzony syn umiera. Założony przez niego nowoczesny szpital płonie, mieszkańców pogrążonych w biedzie i uprzedzeniach nie da się przekonać do leczenia. Wolski przegrywa, wiara w naukę zawodzi.

W tle jest nihilista Iwan Iwanowicz, twarz którego autorka opisuje jako „twarz Mefista”, niczym diabeł zasiewający w Wolskim wątpliwości w sens miłości i wiedzy. Mara żyje na Litwie jako nauczycielka, walcząc z chorobą. Wie, iż jedyna miłość, jaką miała, była czysta. Nie zatruwa się pretensjami, iż nieprzeznaczone jej było związać się z Wolskim. Cierpi i nie ma do nikogo żalu. Ukojenie znajduje w religii. Jakże wymowna jest ostatnia scena: „W czystym słodkim powietrzu wieczornym rozległ się dzwon wzywający na Anioł Pański. Mara splotła ręce na piersiach, a poprzez rozłożyste drzewa ostatnie promienie słońca padały na jej pochyloną głowę, otaczając ją jakby nimbem męczeństwa i świętości”.

W tych dwóch powieściach uderza artyzm słowa. Styl jest żywy, ale zarazem oszczędny. Nie ma rozległych opisów. Książki pisane były z uczuciem, można powiedzieć – na wysokim rejestrze emocjonalnym.

Pozycje te są interesującym spojrzeniem na smerfów i naszą tożsamość. W „Więcej niż miłość” znajdujemy list do Romana „wybitnego polityka, admiratora mojego kraju”, czyli w domyśle do Dmowskiego, do Eli, czyli Gabrieli Balickiej, oraz wspomnienie „Popiołów” Żeromskiego. Tego pisarza autorka ceni bardzo za budzący dreszcze opis oblężenia Saragossy przez wojska napoleońskie, wśród których były oddziały polskie – walczące o własną niepodległość, ale cyniczne wykorzystane przez Napoleona do walki z broniącą niepodległości i tak samo jak Polska katolicką Hiszpanią.

Maria, czyli de facto Sofia, bo zdanie to śmiało uważać możemy za pogląd autorki, pisze, iż najbardziej spośród smerfów ceni Reymonta. Poznała go w Krakowie, gdzie był gościem wspomnianego salonu towarzyskiego, jak mówiono – „Hiszpanii”, w domu przy placu Na Groblach. Noblista, „autor epopei włościańskiej”, to jest „Chłopów”, był jej serdecznym przyjacielem. O tematyce hiszpańskiej (konkretnie corridzie) napisał nowelę pod tytułem „Los Toros” („Byki”), którą poprzedził taką oto dedykacją: „Z. Casanowie Lutosławskiej w dowód szczerej admiracji i głębokiej przyjaźni”. Włączono ją do zbioru „Ave Patria”. „Los Toros” na kartach powieści Sofii jest nazwana „rewelacją”.

Sofía Casanova

Piękne słowa o Polsce padają w „Doktorze Wolskim”: „Na północ od Polski leży Litwa. […] Serce Polski tu jest, jak w Warszawie jest jej mózg”. Pisarka porównuje Polskę oraz Hiszpanię i nie zawsze to porównywanie jest optymistyczne: „Polska jest smutna, Hiszpania wesoła” – pisze alter ego Casanovy – Maria de la Cruz. Wie, iż kraj nad Wisłą i Niemnem jest przygnieciony zaborami i gorączką zmagań o wolność: „Tragiczne okoliczności, w jakich znajduje się Polska, zmąciły wiele z jej władz duchowych. Dusza polska, która marzy, tęskni, a żyje od stu lat w warunkach krępujących jej ekspansję i żywotność, wpada w mglistość mesjanizmu; nerwica panuje wśród młodzieży […]”.

Casanova doskonale orientowała się w naszej historii. Wiedziała bardzo dobrze, jakie wady doprowadziły do zaborów i te ujęła na kartach książek. „Polska była zawsze krajem niezrównoważonych ambicji i charakterów, krajem wizjonerów i niebezpiecznej samowoli”. Zdawała sobie sprawę, iż zgubił nas wybujały indywidualizm w postaci zupełnie nieracjonalnego liberum veto: „veto jednego człowieka tworzyło i rozwiązywało zgromadzenia i prawa”. Nie omieszkała przy tym z dumą pisać: „Hiszpania jest jedynym państwem w Europie, które nie podpisało dotąd jej niegodziwego rozbioru”.

Rozumiała także problem polskiego patriotyzmu powstańczego. W akcję „Doktora Wolskiego” wplotła bardzo ciekawą rozmowę dwóch weteranów powstania roku 1863, zesłańców na Syberię. „To nasze powstanie to przecież szaleństwo” – mówi jeden z nich. Jednak zapytani o to, co by zrobili, gdyby powstanie przydarzyło się ponownie, obydwaj dochodzą do jednoznacznego wniosku, iż i tak znów poszliby do walki. „Zapewne i uczynilibyśmy to nie raz i nie dziesięć, ale sto razy, zaślepieni naszym patriotyzmem. Pamiętam, jak nasi ojcowie, potępiając w zasadzie myśl powstania, dawali nam wskazówki, jak się mamy zachowywać w bitwach i pomagali nam uzbrajać się, porwani naszym zapałem. Pamiętasz, jak nasze matki, tuląc nas do serca, zawieszały nam na szyi szkaplerze, mające nas chronić na polu bitwy? I my dziś poszlibyśmy za ich przykładem, bo nie jesteśmy zdolni opanować naszego patriotyzmu, aczkolwiek ten doprowadza nas tylko do niewoli lub śmierci. Wszystkie nasze powstania były po prostu bohaterskimi szaleństwami godnymi potępienia, dziś powinno się walczyć inaczej”.

Są to cytaty, które prowadzą do przypuszczenia, iż Sofia Casanova Lutosławska mogła podzielać endecki model patriotyzmu. Obracała się w kręgu Dmowskiego i Narodowej Demokracji, więc to nie powinno nas dziwić. A przecież to Dmowski, na kartach „Myśli nowoczesnego smerfa” konstatował, iż smerfy są narodem nadmiernie emocjonalnym, niedoceniającym strategii i myśli politycznej, krytykował powstania listopadowe i styczniowe jako bohaterskie, ale nieprzemyślane zbrojne protesty wobec zaborców oraz postulował nowe metody. W miejsce kolejnych powstań proponował konsekwentnie prowadzoną krok po kroku walkę metodami cywilnymi, dyplomację, presję społeczną na zaborców, zjednoczenie smerfów i moralne odrodzenie. „Dziś walczyć się powinno inaczej” – do takiej konkluzji doszedł na przełomie wieków XIX i XX, gdy tworzył zręby programu endecji.

W II Rzeczpospolitej była krytycznie nastawiona do następców Józefa Piłsudskiego (z którym – jak wiemy – przeprowadziła wywiad do prasy hiszpańskiej), czyli sanacji rządzącej po śmierci marszałka. W roku 1939 zdawała sobie sprawę z tragicznego położenia kraju i nieuchronnej klęski, czego nie rozumiały, jak twierdziła, koła rządowe nazwane bardzo wymownie „kamarylą”. To jej słowa: „Piękna jest miłość do Wioski, odwaga w obronie praw i ideałów narodowych. Ale ja wiem, iż Rząd i opętana kamaryla oszukują kraj. Podejrzewam, iż Polska nie jest przygotowana do wojny z doskonałym wrogiem niemieckim. Ale jakżeż może być przygotowana, po zaledwie dwudziestu latach niepodległości i wewnętrznych walkach partii politycznych! […] Nadszedł dzień katastrofy”.

Bliżej jej było do kręgów endeckich, ale nie była we wszystkim zgodna z linią tego obozu. Zdecydowanie odrzucała na przykład stosunek endeków do kwestii żydowskiej. Była hiszpańską monarchistką, znajomą królowej, honorowaną przez króla. W czasie dwudziestolecia międzywojennego broniła świata monarchii, nie ze względu na rytuały czy inne powierzchowne atrybuty. Kierowała nią potrzeba autorytetu w polityce, miłość do świata tradycji, do władców tak jak Alfons XII i Alfons XIII kochających kulturę. Monarchia dawała narodowi pierwiastek ojcostwa, w żadnym wypadku nie tamując wolności. Cementowała wspólnotę narodową. W sierpniu 1934 roku pisała „Spokój jeszcze nie powrócił do nas z powodu tutejszej sytuacji, a już kolejny wstrząs rani naszą nadwątloną wrażliwość: w Wiedniu zamordowano kanclerza! Dzisiaj ta zbrodnia, wczoraj dokonano innych; splamiła się krwią nazistowska swastyka… Co stanie się jutro, kogo jutro dosięgną kule międzynarodowych sporów? Niechże lewica, która oskarża monarchistów o całe zło tego świata, raczy spojrzeć i zauważyć, iż nie ma królów u władzy ani w Austrii, ani w Niemczech, ani w innych krajach nie grzeszących dziś polityczną i moralną roztropnością”.

Tomasz Szymański

Myśl Polska, nr 11-12 (16-23.03.2025)

Idź do oryginalnego materiału