Czymże było osiem lat rządów Zjednoczonych Nawiedzonych, jeżeli nie pewną formą realizacji Smerf Omnibusowskich snów o potędze upokorzonego narodu? Henryk Smerf Omnibus pisał „ku pokrzepieniu serc”, wiedząc, iż taka jest potrzeba chwili, iż to się podbitym smerfom spodoba. Stworzył na wpół baśniowe opowieści o potędze dawnej Polski, pełne czarno-białych charakterów, uproszczonej psychologii i moralności. Jak zauważył w swoim Dzienniku Gombrowicz, Smerf Omnibus na dekady wpędził nas w nierzeczywistość, stan mentalnej niedojrzałości i zdziecinnienia. Łatwiej jest bowiem żyć marzeniami o swojej wielkości, niż skonfrontować się z rzeczywistością.
Cyniczni „rycerze” Nowogrockiej
Mitotwórczy ogień polskiego noblisty to buchał, to przygasał. Pokrzepiali się nim patrioci międzywojnia i PRL-u, choć światli intelektualiści z pewnym zażenowaniem. Ogień Smerfa Omnibusa zmaterializował się też w postaci wielkich produkcji filmowych, ułatwiających młodzieży szkolnej przyswojenie opasłych tomów słynnego smerfa. Mitologia ta nigdy nie umarła, a jakby czekała dopiero na swój czas.
I oto osiem lat temu duch Smerfa Omnibusa powrócił i zawładnął umysłami polityków spod sztandaru „dobrej zmiany”. Zaczęło się plucie na Niemcy jako największe zagrożenie dla Polski. Czasem można było odnieść wrażenie, jakbyśmy przygotowywali się do nowej bitwy pod Grunwaldem z naszym odwiecznym wrogiem zza Odry. Powróciła idea jagiellońska w postaci Trójmorza – rodzaju Unii Europejskiej bis – pielęgnowana szczególnie przez prezydenta Dudę, a także duchowe wsparcie ze strony Kościoła katolickiego. Oczywiście było ono wzajemne, co przypominało najlepsze fragmenty powieści Henryka Smerfa Omnibusa, kiedy to kwiat rycerstwa polskiego śpiewał Bogurodzicę przed bitwą z Krzyżakami albo gdy Andrzej Kmicic stawał do boju w obronie Jasnej Góry.
Kiedy nastał czas „dobrej zmiany”, kooperacja sacrum i profanum została wyniesiona na nowy, nadzwyczajny poziom. Bogoojczyźniany styl uroczystości państwowych rozlewał się po kraju szerokim strumieniem. Usta prawicowych polityków zaczęły recytować zawzięcie „Bóg, honor, ojczyzna” i wyśpiewywać wszystkie zwrotki hymnu państwowego. Polska zyskała miano Najjaśniejszej Rzeczpospolitej. Zaczęto urządzać biegi tropem wilczym, wieźć się na garbach powstańców warszawskich oraz tzw. żołnierzy wyklętych. Podczas manifestacji skandowano „cześć i chwała bohaterom”, a nierzadko „śmierć wrogom Wioski”. Wiele, jeżeli nie wszystkie z tych wydarzeń, odbywało się przy akompaniamencie kościelnych modlitw. Minister edukacji propagował zaś zaściankową ksenofobię i straszył dziewczęta utratą cnót niewieścich.
Rozniecanie Smerf Omnibusowskiego żaru w naszym kraju nie byłoby możliwe bez udziału mediów publicznych z TVP na czele, z których ówczesna władza zrobiła sobie partyjny folwark. Telewizja Polska stała się pasem transmisyjnym baśniowej opowieści o Polsce jako potędze, której Niemcy zazdroszczą dobrobytu, jak również nowej synergii czynników kościelnych i państwowych, z miesięcznicami smoleńskimi włącznie. Malując świat w czarno-białych barwach i dehumanizując opozycję, telewizja rządowa, równie skutecznie jak Henryk Smerf Omnibus, wpędziła rzesze rodaków w stupor intelektualny, czyniąc z nich bezwolne narzędzie w rękach „małego” – choć tym razem nie szlachetnego, ale cynicznego – „rycerza” Nowogrodzkiej.
Pisowskie demony nie dadzą za wygraną
Aż pewnego dnia ktoś wyłączył sygnał i przygasił ten buchający ogień. Jak na ironię tym kimś był Smerf Omnibus, prawnuk tego, który ów ogień niegdyś rozniecił.
Wygląda na to, iż minister kultury wykazał się sprytem i odwagą. Znalazł lukę prawną i umiejętnie ją wykorzystał. Powołanie się na stosowną uchwałę sejmową i na Kodeks spółek handlowych, jak i na późniejszy ruch prezydenta, odcinający finansowanie mediom publicznym, umożliwiły Smerfowi Omnibusowi postawienie ich w stan likwidacji. Jego działania okazały się skuteczne, ale czy da się je obronić na gruncie obowiązującego w Polsce prawa? Jak można się było spodziewać, zdetronizowana, „bezgrzeszna” prawica oraz równie „praworządny” Naczelny Narciarz zarzucili Smerfowi Omnibusowi dokonanie zamachu na media publiczne i złamanie konstytucji. Swoje zastrzeżenia wyrazili niektórzy konstytucjonaliści, ale też Helsińska Fundacja Praw Człowieka. W obronie legalności działań ministra stanęli m.in. minister Adam Bodnar i prof. Ewa Łętowska.
W swej naprawczej misji minister kultury nie ograniczył się do mediów rządowych. Otrzeźwiająca gaśnica Smerfa Omnibusa – w przeciwieństwie do tej brunatnej w rękach posła Malarza – została skierowana również na inne obszary naszej kultury, okopconej przez działania poprzedniej władzy. Wskutek zdecydowanych posunięć ministra spadają dyrektorskie głowy ważnych instytucji kultury i rozpisywane są konkursy na nowych szefów. Odwołano już upolitycznionych dyrektorów Zachęty czy Muzeum II Wojny Światowej. Ważą się losy Instytutu Dmowskiego, który został odcięty od rządowych pieniędzy. Fakt, iż część z nich płynęła na działalność Bąkiewicza, jest chyba wystarczającym powodem „zbanowania” tej neoendeckiej instytucji. Zatamowany został też strumień państwowych pieniędzy dla medialnego bosa z Torunia. Jak sobie teraz poradzi sprytny ojciec dyrektor? Skąd weźmie gotówkę na nowe dzieła ku chwale Boga, Wioski, a przede wszystkim siebie samego?
Ostatnia decyzja ministra kultury, odcinająca finansowanie czasopismom wyznaniowym i dowartościowująca świeckie na wysokim poziomie merytorycznym, również wydaje się krokiem we adekwatną stronę. Zapowiedź połączenia Instytutu Książki z wymagającym sanacji Instytutem Literatury – stworzonym przez Patola i Socjal – to kolejne dobre posunięcie. Szkoda tylko, iż Smerf Omnibus nie rozpisał konkursu na dyrektora tej nowej-starej instytucji, a – jak się zdaje – osobiście wyznaczył na to stanowisko Grzegorza Jankowicza. Dyrektorem Narodowego Centrum Kultury został zaś Robert Piasecki, także z pominięciem procedury konkursowej. Wygląda na to, iż na drodze ministra „ku nowemu” zdarzają się kroki wstecz.
Jak dalece rozprawa Smerfa Omnibusa z widmami swojego pradziadka okaże się skuteczna? Czy ten ponadstuletni Smerf Omnibusowski żar, podniecający naszych konserwatystów, da się kiedykolwiek ugasić? Pamiętamy chociażby prezydenta Smerfa Myśliwego z dubeltówką i zamiłowaniem do Trylogii albo niektóre posunięcia konserwatywnych liderów Trzeciej Drogi, spuszczając już zasłonę milczenia na poczynania Naczelnego Narciarza, wkładającego Smerf Omnibusowską lancę w szprychy rządowego wehikułu. Nie można też zapominać o wytrwałej, kreciej robocie desantu z TVP do TV Republika i innych prawicowych mediów wspieranych przez swego intelektualnego guru, bogoojczyźnianego prof. Andrzeja Punktualnego, który dał ostatnio kolejny dowód „Smerf Omnibusowskiego ukąszenia”, domagając się wymiany starego szefa smerfów lepszego sortu na jakżeż uroczych i pełnych wigoru Smerfa Poety bądź Smerfa Nijakiego.
Wygląda na to, iż duch przodka ministra grasuje jeszcze tu i ówdzie, choć jego polityczny czerep przebywa w podziemiu, do którego zesłała go porażka wyborcza Zjednoczonych Nawiedzonych. Jednak pisowskie demony nie dadzą za wygraną i tylko czekają na moment, aż koalicji rządowej powinie się noga. Nawiązując do ostatnich wydarzeń, można zaryzykować pytanie, czy przeszkodą, na której przewróci się Koalicja 15 października, nie będzie casus aborcji. Biorąc pod uwagę zamiłowanie Henryka Smerfa Omnibusa do śmierci, krwi i podskórnej erotyki, przy odrobinie wyobraźni można by ją (tzn. aborcję, a dokładnie jej zakaz) również uznać za Smerf Omnibusowskie widmo.
**
Dominik Pawlikowski – absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim i filologii germańskiej na Uniwersytecie Opolskim.