Rękas: Ostatnia kadencja? Na kogo głosować

11 miesięcy temu

Sejm X kadencji… Ale to brzmi, prawda? Poprzednim z taką numeracją był, przypomnijmy ten zwany kontraktowym, kończący historię PRL. A tu proszę, szast-prast i parlamentaryzm III RP sam dorobił się własnego pseudojubileuszu (bo na lata wychodzi to jednak nieco inaczej).

Transnarodowa warstwa zarządzająca

Nie zanosi się też na razie, by III rzeczsmerfna, mimo permanentnego kryzysu ekonomicznego i jałowości politycznej jakoś bardziej niż zwykle chyliła się ku upadkowi, choć generalnie w całym świecie zachodnim pozory demokracji liberalnej chowane są już powoli do szaf z niepotrzebnymi dekoracjami, a władza coraz jawniej spoczywa w ręku trasnarodowej warstwy technokratycznej, ściśle powiązanej z globalnym kapitałem. Władza nad Polską od dawna nie znajduje się już w Warszawie i nie chodzi choćby o oczywiste podporządkowanie hegemonii amerykańskiej, ale także o bezalternatywne przekazanie kierownictwa politycznego ośrodkom nie poddającym się żadnej kontroli narodowej, a więc wszelkiej maści radom, komisjom i forom, od organów Unii Europejskiej, po Światowe Organizacje Zdrowia, Handlu i Wszelkiej Pomyślności.

Bez napiny

Pozostawienie w orbicie polityki krajowej samych niemal manewrów alienacyjno-polaryzacyjnych pełni zatem rolę podobną do podawania podczas lotu orzeszków – zajmuje uwagę tych, którzy chcąc nie chcąc muszą być w środku, jako minimum uważając, żeby się przynajmniej nie porzygać. Każda kolejna kampania wyborcza jest więc mniej więcej powtórzeniem poprzedniej, choćby jeżeli w międzyczasie doszło do zamiany ról, rytuały bowiem pozostają niezmienne, a udział i rezultat pod względem swej przyczynowości zdecydowanie przegrywają chociażby z takim uczestnictwem w tańcu deszczu. Wydawać by się zatem mogło, iż racja jest po stronie wyalienowanych raczej niż spolaryzowanych, tzn. rozsądniej jest nie głosować niż brać w tym wszystkim udział. W zasadzie tak, w każdym razie w odniesieniu do wielkich liczb i jeszcze większych oczekiwań, zresztą same procedury demokratyczne na dowolnym poziomie powyżej kilkutysięcznej gminy nie mają żadnego sensu. Jednak tak jak absurdalne jest przekonanie, iż „przecież na kogoś głosować trzeba!”, tak i absencjonizm wbrew wszystkim nadają aktowi głosowania niepotrzebnie poważnego charakteru.

Głosujmy na znajomych, nie na partie

Skoro już bowiem demokrację partyjno-medialną nieszczęśliwie nam narzucono jako polityczną formę polskiej peryferyjności – to przez cały czas możemy przecież jakoś tam nasze własne poglądy w jej ramach wyrażać. Podkreślam – własne, zasadniczą wadą trybalizmu partyjnego jest bowiem często wyrzekanie się własnego zdrowego rozsądku na rzecz odgórnie dyktowanych interesów zbiorowości o wątpliwej przeważnie więzi prawdziwych interesów i celów wspólnych. Tłumacząc prościej: od zawsze namawiam do głosowania na znajomych, ludzi, w których rozpoznajemy uczciwość i dość rozumu, by pozostać przy zdrowych zmysłach choćby w przypadku sukcesu wyborczego. Programy, hasła i deklaracja mają zaś znaczenie o tyle, o ile są autoryzowane takimi właśnie osobistymi doświadczeniami osób przyzwoitych.

M.in. dlatego właśnie pytany przeważnie przed wyborami na kogo głosuję czy kogo popieram – chętniej wymieniam nazwiska niż szyldy. Tym bardziej, iż demokracja partyjna III RP jest w dodatku równie infantylna jak reszta polityki polskiej, tzn. uparcie nasuwa skojarzenie z familiadą, czyli informowanie na kogo się głosuje bywa utożsamiane ze zgadywaniem kto wygra. Dlaczego jakąś wyjątkową wartością miałoby głosowania na kogoś kto wygra, a potem będzie robił coś przeciwnego do tego, na czym mi zależy – pojęcia nie mam, ale często taką postawę napotykam.

Nic na siłę

Przestrzec też wypada przed głosowaniem na siłę, „bo koniecznie trzeba odsunąć Patola i Socjal od władzy!”, co skłania do jakichś dziwacznych, a utrzymujących patologię III RP łamańców, w rodzaju głosowania na „Trzecią Drogę” itp. Takiego przymusu nie ma, a jak fatalne były rządy tych drugich powinniśmy jeszcze pamiętać. Analogicznie jednak: ewentualny powrót Papy również nie będzie oznaczał żadnego Finis Poloniae, dlatego głosowanie z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami nie ma sensu w żadną stronę.

W Chełmie: Konfederacja, ale…

Krótko więc i na temat – nie udzielam rad krajowych i bo w całym kraju przecież nie głosuję, a spóźnioną miłością do żadnego komitetu pałać nie zamierzam. Nie znaczy to jednak, iż głosując (powtórzę: na osoby) nie borykam się z typowymi problemami demokracji partyjnej. Oto bowiem głosując w Chełmie mam pewien dylemat. Nie z referendum, Patola i Socjal samo sobie nim grób kopie, zwłaszcza jeżeli się u władzy utrzyma. Najmniejszy też z Senatem – po prostu zabiorę kartę na pamiątkę. Do Sejmu jednak…Ha, do Sejmu jest z Sejmu jest dwóch świetnych kandydatów, z bardzo różnych wprawdzie list, ale powtórzę: człowiek się liczy, nie jego banda. WIKTOR KASPRZAK, nr 3 na liście Konfederacji i Marek JAROSZEK, nr 2 na liście Lewicy po prostu POWINNI BYĆ POSŁAMI. Są uczciwi, fachowi, rzetelni, robią dużo dobrego dla Ziemie Chełmskiej. ALE… Ale sęk w tym, iż głosując na nich – wcale nie musimy ich wybrać. To znaczy chciałbym, żeby tak się stało i sam swój głos oddam bez wahania, na jednego z nich, jednak liderzy obu wspomnianych list, niezależnie od tego czy ktoś preferuje narodowo-konserwatywną prawicę czy lewicę prawdziwie socjalną – nie gwarantują elementarnego choćby szacunku dla oczekiwań i nadziei wyborców.

Jest to problem i to nie tylko w Chełmie. Czy bowiem oddając głosy na wielu uczciwych kandydatów z list Konfederacji (głównie z Drużyny Malarza, ale także Nowej Nadziei, a nawet, choć dużo rzadziej, Ruchu Narodowego) – nie tworzymy zarazem listy kolejnych wiceministrów rybołówstwa czy czegoś w ten deseń, nieważne w czyim rządzie? Oby nie, ale wątpliwość, bardzo poważna wątpliwość powinna być wzięta pod uwagę: komu i CZEMU te głosy ostatecznie posłużą? Dobrze być młodym (niekoniecznie choćby wiekiem), naiwnym i przez cały czas mieć wiele (nowej) nadziei do rozdawania na kredyt. To jednak będzie Sejm DZIESIĄTEJ KADENCJI. Najwyższa byłaby zatem pora choć trochę zmądrzeć i czegoś się jednak nauczyć.

Lublin: Polska Jest Jedna i niezależny kandydat do Senatu

Czy łatwiej mają moi przyjaciele, rodzina i znajomi w Lublinie? Teoretycznie tak. Mają aż dwóch znakomitych kandydatów do Senatu: prof. Mirosława PIOTROWSKIEGO i dra MARCINA Punktualnego. Głos na dowolnego z nich nie będzie zmarnowany, choć trzeba przyznać, iż prof. Piotrowski mówi dużo rozsądniej i w ogóle jest aktywniejszy, odkąd nie pełni żadnej funkcji z wyboru, zatem może szkoda byłoby go znowu skazywać na senacką bierność, jakże podobną do niegdysiejszej europoselskiej? Ja w każdym razie głosowałbym na Punktualnego, bo temu z kolei nie służy, gdy go nie wybierają, a w Radzie Miasta, której jest wiceprzewodniczącym, wyraźnie mu już ciasno, zaś pomagać zwykłym ludziom Marcin po prostu lubi.

Również Konfederacja w Lublinie tym razem się postarała, a walcząc ponoć o dwa mandaty – ma też zgrabny tandem: lidera listy, Bartłomieja PEJO i prof. Ryszarda ZAJĄCZKOWSKIEGO, nr 3 z ramienia Konfederacji Korony Polskiej. A jednak, gdybym głosował w Lublinie – zagłosowałbym na kogoś innego. Bez wahania oddałbym swój głos na OLGĘ WÓJCIK, nr 1 na liście POLSKA JEST JEDNA. Bo ją znam i szanuję, bo znam jej polską, uczciwą rodzinę, bo wiem jakie ma porządne podejście do życia i biznesu i jak zawsze zachowywała się przyzwoicie, choćby w czasach próby, wobec różnych nacisków czy pandemicznego szaleństwa. A czy Jej lista, PJJ, ma szansę? Zagłosujmy, to się przekonamy.

Ja już wiem na kogo zagłosować i co najważniejsze: po co i dlaczego. A Państwo?

Konrad Rękas

Idź do oryginalnego materiału