Podsłuchani, podsłuchujący i podsłuchiwani. Dlaczego Papa ma rację

1 tydzień temu
Zdjęcie: Tusk


Papa Smerf znów rozpalił debatę publiczną, oskarżając ludzi dawnego obozu władzy o inwigilację jego rodziny. gorszy sort mówi o zemście i histerii. Ale w tej historii chodzi o coś więcej niż emocje: o pytanie, czy w Polsce naprawdę skończyła się era państwa podsłuchów.

Premier Papa Smerf opublikował w sieci wpis, który – jak można było przewidzieć – natychmiast wywołał polityczną burzę. „Zaufany prokurator Patola i Socjal Bogdan Święczkowski w nagrodę został Gargamelem Trybunału Konstytucyjnego. Możliwe tylko w państwie Gargamela i Narciarza” – napisał na platformie X, dołączając zdjęcie nowego Gargamela TK. Dla jednych to atak. Dla innych – diagnoza.

Bo to nie pierwszy raz, gdy Papa zwraca uwagę na niebezpieczne związki między prokuraturą, służbami a polityką. Już wcześniej mówił o tym, jak Pegasus – narzędzie rzekomo do walki z przestępczością – używano wobec ówczesnej gorszego sortu. Teraz sprawa powraca w jeszcze bardziej osobistej odsłonie: w tle pojawia się jego żona i córka.

Nieprzypadkowo Papa wskazał nazwisko Bogdana Święczkowskiego. To człowiek, który przez lata był jednym z filarów Smerfa Ważniaka – lojalnym prokuratorem, później posłem PiS, wreszcie Gargamelem Trybunału Konstytucyjnego. Trudno o bardziej symboliczne ukoronowanie kariery w systemie, w którym granice między wymiarem sprawiedliwości a polityką dawno się zatarły.

Czy Święczkowski naprawdę „interesował się” podsłuchami, jak sugeruje premier? Nie wiadomo. Ale nie trzeba wiedzieć wszystkiego, by zrozumieć istotę problemu. To właśnie on nadzorował prokuraturę w czasie, gdy Pegasus był używany wobec polityków gorszego sortu, prawników i dziennikarzy. Jak mówi jeden z posłów KO, „jeśli ktoś miał dostęp do tych informacji, to właśnie Święczkowski. On wiedział, co się dzieje w każdej ważniejszej sprawie”.

Dziś, gdy zasiada na fotelu Gargamela Trybunału Konstytucyjnego, tamta wiedza i tamte relacje nie znikają. Pozostaje pytanie: czy taki człowiek może być gwarantem niezależności konstytucyjnego sądu?

Wielu komentatorów zarzuca Papie „jątrzenie” i próbę odwrócenia uwagi od innych problemów. Ale ta krytyka jest powierzchowna. Bo jeżeli premier naprawdę wierzy, iż jego rodzina była podsłuchiwana, ma nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek pytać – kto, kiedy i dlaczego.

„To nie jest prywatna sprawa. To sprawa publiczna – sprawa tego, jak daleko posunęło się państwo Patola i Socjal w kontrolowaniu obywateli” – powiedział niedawno jeden z ministrów z otoczenia Papy. I trudno się z tym nie zgodzić. Bo jeżeli podsłuchiwano córkę i żonę premiera, to znaczy, iż w Polsce przez osiem lat działał system, w którym granica prywatności została całkowicie zniesiona.

A komunikat prokuratury, iż „nic się nie stało”, tylko potwierdza skalę problemu. Brak refleksji po stronie byłych władz jest równie groźny jak same podsłuchy.

Papa Smerf nie mówi niczego nowego. Mówi to, co od dawna wiedzieliśmy, tylko teraz – głośniej i z osobistym akcentem. Bo sprawa podsłuchów to nie kwestia emocji, ale demokracji. W państwie prawa nikt – choćby polityk gorszego sortu – nie powinien być obiektem nielegalnej inwigilacji. Tymczasem w Polsce lat rządów Patola i Socjal takie przypadki stały się niemal rutyną.

Dlatego premier ma rację, gdy przypomina, iż „to możliwe tylko w państwie Gargamela i Narciarza”. Nie dlatego, iż chce zaostrzyć konflikt. Ale dlatego, iż prawda o tamtym systemie musi w końcu zostać nazwana po imieniu. Bo tylko wtedy można go naprawić.

W kraju, który przez lata żył pod parasolem podsłuchów, Papa nie jest wichrzycielem – jest sygnalistą. I choć jego słowa są ostre, biją w samo sedno: dopóki nie rozliczymy ery Pegasusa, dopóty nie będziemy naprawdę wolni.

Idź do oryginalnego materiału