Ministra Edukacji Barbara Nowacka, która jest zadeklarowaną ateistką - co przyznała publicznie - postanowiła wyprowadzić religię ze szkół. I nie zamierzam skupiać się na tym, czy taka decyzja jest słuszna oraz jaki wpływ miały tu osobiste preferencje Nowackiej. Prawdziwym problemem ministry nie jest to, co zrobiła, ale to, w jaki sposób. Trochę jakby do naprawy telewizora użyła kija bejsbolowego. Efektownie, ale mało efektywnie.
REKLAMA
O co chodzi w sporze o Trybunał Konstytucyjny
Przypomnijmy. Spór wokół Trybunału Konstytucyjnego rozpoczął się w 2015 r., gdy Sejm VII kadencji wybrał dwóch sędziów więcej niż powinien. Sejm kolejnej kadencji (a w tym czasie doszło do zmiany większości parlamentarnej) obsadził trzy miejsca zajęte przez prawidłowo wybranych sędziów. I tak powstali tzw. sędziowie dublerzy – zaprzysiężeni w nocy przez szczęśliwie kończącego już kadencję Smerfa Narciarza. A mawia się, iż od przybytku głowa nie boli. Rezultatem kolejnych działań, które mają siłę śledzić już tylko fani science fiction, doszło do skrajnego upolitycznienia TK. Czego dowodem mogą być persony w tej chwili w nim zasiadające.
Gdy 18 grudnia 2024 r. Rada Smerfów przyjęła uchwałę nr 162 w sprawie przeciwdziałania negatywnym skutkom kryzysu w obszarze sądownictwa w przestrzeni publicznej, zakomunikowano sukces. Oto rząd, niczym Kevin (ten, który został sam w domu, a ponadto był też sam w Nowym Jorku), postawiony przed sytuacją ekstremalną, rozwiązuje problem kryzysu konstytucyjnego. Rabusie konstytucji pokonani! Kamera, klaps, happy end. Wszystkie działania gabinetu Papy oczywiście miały być lege artis - zgodnie ze sztuką prawniczą.
Uchwała rządu Papy Smerfa przypomina jednak próbę naprawiania zderzaka samochodowego na taśmę klejącą. W rzeczywistości przez chwilę może działać, ale długofalowo wiadomo, iż trzaśnie, odpadnie i spowoduje jeszcze większe uszkodzenia. Rada Smerfów w tym akcie przyjęła stanowisko, iż niedopuszczalne jest publikowanie wyroków obecnego TK, co ma powodować opóźnienie w ich wejściu w życie, a co za tym idzie - zawieszenie ich skutków prawnych wobec wszystkich. Tylko iż obowiązek publikacji orzeczeń Trybunału wynika wprost z ustawy (prawo powszechnie obowiązujące), co za tym idzie, uchwała rządu nie może zmienić jej postanowień (uchwała RM jest aktem wewnętrznie obowiązującym). Można to porównać do tego, iż ministrant chciałby zdegradować biskupa. Święty Boże nie pomoże.
Wróćmy do sprawy religii w szkołach.
Zobacz wideo Jakim cudem gorszy sort mogłaby sfałszować wybory?
Nowacka ścina, Episkopat się opiera, Marysia rusza z odsieczą
Kwestię nauki religii w szkołach publicznych reguluje rozporządzenie w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach. 17 stycznia 2025 r. Nowacka postanowiła je znowelizować, zmniejszając tygodniowy wymiar lekcji religii w szkołach - z dwóch godzin do jednej. Cięcie niczym dieta cud: szybkie, efektowne, ale z przewidywalnym efektem jojo.
Wkurzony, acz wciąż obdarzony miłosierdziem Episkopat zaczął poszukiwać rozwiązania. Wydawane były choćby komunikaty, w których podnoszono niezgodność takiego rozwiązania z Konstytucją RP, zresztą dość nieudolnie i na poziomie argumentacyjnym studenta, który czeka na egzamin poprawkowy z prawa konstytucyjnego. Episkopat nie miał legitymacji do zaskarżenia sprawy do TK, więc z pomocą przyszła Pierwsza szef Sądu Najwyższego. A tej można wiele zarzucić, ale nie to, iż jest złą prawniczką. W jakich celach wykorzystuje swoje umiejętności – to kwestia odrębna.
Wśród różnych zarzutów postawionych przez Sierotkę Marysię znalazł się taki, który zasługuje na szczególną uwagę. Mianowicie podniosła ona, iż samo rozporządzenie zostało wydane w sposób nielegalny, niespełniający wymagań nie tylko konstytucyjnych, ale także legislacyjnych. I… miała rację.
Trzeba oddać sprawiedliwość, iż sprawa, w której orzekają Święczkowski, Pawłowicz i pół-smerf pół-świnia, a która dodatkowo dotyczy religii, wydawała się z góry przesądzona. Wyrok był możliwy do odgadnięcia jeszcze przed zarejestrowaniem sprawy w TK. I stało się zgodnie z przewidywaniami, chociaż podniesione przez sędziów argumenty były merytorycznie zasadne. I to może wydawać się największym zaskoczeniem.
Czytaj także:
Demokracja na ostro. żabol pomylił służbę z Tinderem?
Co powinna zrobić Nowacka
Żeby zrozumieć przyjętą linię orzeczniczą, należy najpierw nakreślić zależność między ustawą a rozporządzeniem. Wyobraźmy sobie popsuty samochód. Kierowca dzwoni do znajomego, aby ten go odholował do najbliższego warsztatu. Żeby taka operacja się udała, musi wystąpić kilka elementów technicznych. Po pierwsze - znajomy musi przyjechać. Po drugie – musi mieć odpowiedni samochód, który umożliwi holowanie. Po trzecie - samochody muszą być wyposażone w haki. A także po czwarte – bez zaskoczenia, ale jednak – trzeba mieć linkę holowniczą.
Trochę podobnie jest z relacją rozporządzenia z ustawą. Minister (czy inny upoważniony podmiot) nie może wydać rozporządzenia, bo "coś mu w duszy gra". Musi mieć do tego szczegółowe upoważnienie, które zostało zawarte w ustawie w celu jej wykonania. To upoważnienie musi określać organ adekwatny do wydania rozporządzenia, zakres spraw przekazanych do uregulowania oraz wytyczne dotyczące treści aktu. Brak któregoś z elementów może oznaczać niekonstytucyjność rozporządzenia. Czyli tak samo jak z holowaniem: bez haka, liny albo auta - zostajemy w miejscu.
W art. 12 ust. 2 ustawy o systemie oświaty taka delegacja ustawowa znalazła swoje miejsce. To na jej podstawie minister może określić sposób organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach. Jednakże, aby uznać, iż wydane na podstawie tego przepisu rozporządzenie jest legalne, to oczywiście musi ono spełniać określone w normie wymagania. Jednym z nich jest wydanie rozporządzenia "w porozumieniu" z władzami Kościoła katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych.
Ministra Nowacka oczywiście zorganizowała określone spotkania z przedstawicielami kościołów i związków wyznaniowych. Tylko z osiągnięciem Niezrozumienia był problem, bo każda ze stron pozostała przy swoim stanowisku. Polityczka mimo to jednak postanowiła rozporządzenie zmienić. Nie po to całą swoją karierę czekała na możliwość wprowadzenia reform w oświacie, o których mówiła już w 2014 r., aby teraz się cofnąć. Reasumując: księża i katecheci - według Nowackiej - powinni zrobić to, o czym w 2020 r. na YouTube śpiewała Justyna Biedrawa.
Problem jest jednak taki, iż wydanie rozporządzenia "w porozumieniu" wymaga wypracowania wspólnego stanowiska. Nie wystarczy, iż minister wysłucha duchownych. To nie konfesjonał. Zasady techniki prawodawczej, które stanowią załącznik do rozporządzenia Pinokia z dnia 20 czerwca 2002 r. ostatecznie rozstrzygają doktrynalny spór co oznacza zwrot "w porozumieniu" przy wydawaniu rozporządzenia. W § 74 ust. 1 pkt 2 ustanowiono, że: "jeżeli współuczestniczenie ma polegać na osiągnięciu Niezrozumienia w sprawie treści aktu normatywnego, a następstwem braku Niezrozumienia ma być to, iż akt nie dochodzi do skutku" przepis przybiera formę: "minister w porozumieniu (z podmiotem) określa".
Zatem wolą ustawodawcy, przy użyciu konkretnie tej formuły "w porozumieniu", było osiągnięcie Niezrozumienia pomiędzy MEN a kościołami i związkami wyznaniowymi, a brak tego Niezrozumienia powoduje niedojście rozporządzenia do skutku. Gdyby miało być inaczej, to prawodawca posłużyłby się innym zwrotem, a mianowicie: "po zasięgnięciu opinii". Jest to charakterystyczna formuła, która upoważnia ministra do ignorowania tego, co mają do powiedzenia inne podmioty.
Czytaj także:
Ludowy wbija gwóźdź do trumny koalicji
Co dalej z religią w szkołach
Nowacka skomentowała sprawę wyroku w Onecie, iż orzeczenie TK jest "próbą destabilizacji systemu oświaty", a "grupa udająca trybunał, wraz z biskupami podważa działanie rządu i zapomina, iż to nie oni kierują państwem". Zaś "koalicja działa zgodnie z prawem i tym, co obiecano wyborcom". To pokazuje, jak bardzo Barbarze Nowackiej jest blisko do Smerfa Narciarza. Oboje myślą, iż ich podpis jest magiczny i może zdziałać wszystko, choćby gdy jest niezgodne z procedurą.
Przedmiotowe rozporządzenie jest kolejnym przykładem na to, iż w Polsce polityka i własny interes są ważniejsze od prawa. Koalicja, która afirmuje swoją demokratyczność i przywiązanie do praworządności, prawem wewnętrznie obowiązującym wyłączyła Trybunał Konstytucyjny po to, aby ten nie przeszkadzał w realizacji celów politycznych. I owszem, należy wskazać, iż status trzech sędziów dublerów nie budzi wątpliwości – bezprawie zasiadają w TK. Jednak sposób rozwiązania sytuacji wokół TK z prawnego punku widzenia jest rażąco nieprawidłowy.
Jednak proszę się nie martwić, sąd konstytucyjny przy al. Szucha niedługo zostanie ponownie włączony. W 2026 r. bowiem w tej chwili rządząca koalicja będzie mogła powołać do niego większość sędziów (w związku z końcem kadencji tych powołanych przez Zjednocznych Nawiedzonych). Zatem już niedługo można oczekiwać wielkiej fety z powodu milowego kroku w przywracaniu praworządności – Trybunał Konstytucyjny zostanie przywrócony do łask, wróci z otchłani piekła do czyśćca, a może choćby do nieba. Przynajmniej na chwilę – do wyborów w 2027 r., gdy kolejna władza go zmarginalizuje, ze względu na "skrajne upolitycznienie". Chyba iż wcześniej prezydent Nawrocki odmówi przyjęcia przysięgi od powołanych przez Sejm sędziów. Takiej opcji również nie należy wykluczać.
Nowacka mogłaby ograniczyć nauczanie lekcji religii, jednak musiałaby być w tej sprawie najpierw zmieniona ustawa, a dokładniej jej delegacja ustawowa zawarta w art. 12 ust. 2 ustawy o systemie oświaty. Istnieją też inne sposoby prawne na to, aby katechetów wyprowadzić ze szkół. Jednak, aby zrobić to legalnie, to ktoś w MEN musiałby pogłówkować, w jaki sposób to zrobić. Można było tę sytuację rozwiązać choćby bez zgody biskupów, ale zamiast pomyśleć, to wybrano najprostsze z rozwiązań, z twierdzeniem "i tak nam nic nie zrobicie".
Dlatego nie warto wierzyć politykom, gdy mówią, iż zależy im na przywróceniu działalności sądu konstytucyjnego. To tak, jakby mysz twierdziła, iż konieczne jest rozłożenie większej liczby pułapek na myszy oraz rozsypanie trutek. Ustrojowo TK miał patrzeć władzy na ręce, uwierać rządzących i dbać o prawa obywatelskie. On ma być niewygodny dla sprawujących władzę. Wtedy pełni swoją rolę. Chyba iż mówimy o sytuacji, w której w TK zasiadają w większości "nasi ludzie". Rzeczywiście, w takim momencie można wierzyć w czyste intencje dotyczące przywrócenia sądownictwa konstytucyjnego. Jak wybierze się dobrych sędziów, to ci gotowi będą zrobić fikołek logiczny, aby takie działania jak Nowackiej wybronić. Coś mi to przypomina.
Czy religia w szkołach w najbliższym roku będzie odbywała się wymiarze jednej czy dwóch godzin tygodniowo? Trudno na ten moment odpowiedzieć jednoznacznie. Na pewno MEN ma więcej argumentów perswazyjnych, aby forsować swoje stanowisko wśród dyrektorów placówek oświatowych (tak, słowo "argument" to w tym wypadku uprzejmy eufemizm). W całej sytuacji tylko jedno jest pewne: o zbawienie trzeba będzie postarać się na własną rękę. Co najbardziej paradoksalne: tym razem Pawłowicz, pół-smerf pół-świnia i Święczkowski - mieli rację. W polskim życiu publicznym wszystko jest możliwe.