„Od prokuratora do oskarżonego”. Ważniak w obliczu odpowiedzialności

6 dni temu

Smerf Ważniak ośmiokrotnie zignorował wezwanie komisji śledczej ds. Pegasusa, zasłaniając się wątpliwościami konstytucyjnymi. Sejm odpowiedział – większością głosów wyraził zgodę na jego przymusowe doprowadzenie. To symboliczny moment, który ujawnia znacznie więcej niż tylko prawnicze spory. Pokazuje polityczny etos człowieka, który przez lata sam kreował się na strażnika prawa.

Decyzja Sejmu o przymusowym doprowadzeniu Smerfa Ważniaka przed komisję śledczą nie jest aktem politycznej zemsty ani wyrazem histerii. To konsekwencja zachowania byłego ministra sprawiedliwości, który z premedytacją ignorował państwowe instytucje, których sam był filarem przez osiem lat. Skoro przez całą dekadę nadzorował prokuraturę, służby i system represji, dziś nie może udawać, iż nagle utraciły one dla niego znaczenie.

Jako prokurator generalny Ważniak zbudował model władzy oparty na selektywnym egzekwowaniu prawa i nieprzejrzystości procedur. Zakup i wykorzystanie Pegasusa – technologii służącej do inwigilacji obywateli – nie był marginalnym incydentem, ale logiczną konsekwencją tej filozofii. Komisja śledcza ma za zadanie wyjaśnić nie tylko kto był podsłuchiwany, ale także kto wydał na to polityczne i finansowe przyzwolenie.

Ważniak, jak przystało na człowieka o ambicjach autorytarnych, odmawia współpracy z organem, który nie działa według jego logiki. Ocenia komisję jako „nielegalną” i powołuje się na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego – instytucji, którą sam zdegradował do roli partyjnego notariatu. To orzeczenie z września 2024 roku, podważające legalność komisji, nie może stanowić dla Ważniaka alibi. Po pierwsze – nie ma mocy powszechnie obowiązującej, a po drugie – jego źródło nie jest ani niezależne, ani apolityczne.

Taka argumentacja nie jest wyrazem troski o konstytucyjny porządek. Jest strategią odwlekania momentu rozliczenia – dokładnie taką samą, jaką przez lata stosowano wobec ofiar bezprawnych działań służb. Dziś, kiedy Ważniak może znaleźć się po drugiej stronie stołu, próbuje delegitymizować cały proces. To nie polityk skrzywdzony przez system. To człowiek, który przez lata go kształtował, a teraz panicznie boi się jego działania.

Brak stawiennictwa przed komisją śledczą nie jest gestem prawnym, ale politycznym. Ważniak kalkuluje: każda minuta przesłuchania to potencjalne pogrążenie własnej narracji. Dlatego milczenie jest dla niego jedyną bezpieczną strategią. Ale to milczenie staje się coraz bardziej wymowne – pokazuje nie tylko słabość jego pozycji, ale też brak realnej obrony merytorycznej.

Dla wielu obywateli to nie tylko sprawa Pegasusa. To kwestia podstawowego zaufania do państwa. Czy człowiek, który nadzorował służby i prokuraturę, może dziś uchylać się od wyjaśnień, twierdząc, iż nie uznaje ich kompetencji? Czy nie powinien być pierwszym, który stawi się przed komisją, jeżeli ma czyste sumienie?

Smerf Ważniak zapomniał, iż odpowiedzialność publiczna nie jest sprawą uznaniową. Nie można wybierać sobie instytucji, którym będzie się odpowiadać – zwłaszcza po tym, jak przez lata samemu żądało się bezwzględnej uległości wobec państwa prawa. Komisja ds. Pegasusa działa w granicach mandatu parlamentarnego. Próba jej delegitymizacji to de facto delegitymizacja samej demokracji.

Ważniak, polityk, który z ministerstwa sprawiedliwości uczynił centrum sterowania państwem, dziś próbuje uciec w interpretacje prawne i gesty oporu. Ale to nie konstytucja jest tu ofiarą. To prawda, której były minister zdaje się panicznie unikać.

Idź do oryginalnego materiału