Rzeczywistość, w której funkcjonujemy, jest przepełniona stresorami. Gdy nasz umysł jest zestresowany, nie działa tak, jak powinien. Mało tego, wyrządza krzywdę otoczeniu i sobie samemu. Kto reprezentuje tygrysy, a kto kapibary i jak w tych trudnych czasach zbliżyć się do dobrostanu?
Rozmawiamy o tym z Martą Niedźwiecką, psycholożką i sex coachką, autorką podkastu O Zmierzchu i książek o tym tytule, z czego najnowszą jest „O zmierzchu. Ciało i trauma”.
- Czytaj także: Psychiczne androidy. Marta Niedźwiecka o kulturze zapierdolu
„W stresie mamy durny rozum”
Klaudia Urban, SmogLab: W poprzedniej części rozmowy koncentrowałyśmy się na zjawisku tzw. kultury zapierdolu, czyli pracy ponad siły, która wpisała się w DNA Polek i smerfów. Naturalnie łączy się to z permanentnym stresem. W najnowszej książce pisze Pani: „Głupiejemy od stresu. W stresie nie mamy zdrowego rozumu, mamy durny rozum”. Jak to działa?
Marta Niedźwiecka: To wygląda tak, iż nim ogóle do akcji wejdzie nasza psychika, w znaczeniu systemu mentalnego i emocjonalnego, to na bodźce z zewnątrz mamy naszą podstawową odpowiedź biologiczną. Stresorami może być niemal wszystko: temperatura, która przekracza możliwości termoregulacji, hałas, światło, presja cywilizacyjna – jak stres technologiczny czy proste stanie w korkach, ale też kłótnia małżeńska, kryzys czy niepowodzenia w pracy. Natomiast nie każdy bodziec jest naszym wrogiem. Przecież ćwiczenia fizyczne czy nauka to też jest zmuszanie organizmu i umysłu do wytężonej pracy. Problem zaczyna się wtedy, kiedy negatywnych stresorów mamy dużo, mało miejsca na regenerację i stres zaczyna się przedłużać. Czynnik czasu jest tu bardzo ważny. Wtedy nasze biologiczne oprzyrządowanie – reakcja 3xF (flight, fight, freeze czyli uciekaj, walcz albo zastygaj) przestaje spełniać swoją funkcję, a nasze ciało i nasz umysł się rozregulowują.
Ta metoda działała, kiedy wędrowaliśmy po sawannie i raz na jakiś czas spotykaliśmy tygrysa. Dużych zagrożeń nie było tak wiele, resztę dawało się jakoś ogarnąć współpracą i własnym rozumem. Jednak czasy się zmieniły i my codziennie spotykamy tygrysy, przynajmniej tak uważa nasz mózg. Bardzo wiele osób, regularnie jest narażona na taki poziom stresu, przedłużonego w czasie, iż ich układy nerwowe nie są w stanie adekwatnie odpowiadać na to, co się dzieje.
Nie możemy uciec, kiedy szef na nas krzyczy. Nie możemy go zbić, a upadek na podłogę i udawanie martwego/martwej też raczej nie wchodzą w rachubę. Żyjemy w świecie nieustannych zagrożeń, choć wiele z nich nie jest realnych – jak np. wspomniane utkwienie w korku, które przecież niczym nam nie grozi. Ale stres, który przeżywamy z tego powodu, śpiesząc się i wiedząc, iż nie zdążymy, jest taki, jakby nam coś groziło. Nie potrafimy urealniać własnych interpretacji stresowych sytuacji, nie potrafimy się regulować emocjonalnie, nie potrafimy przełączyć się na nie-działanie, które jest konieczne, żeby nasz układ nerwowy odpoczął.
I teraz ważna sprawa: dla naszego ciała celem jest przetrwanie. W obliczu zagrożenia, nasze umysły nastawiają się na bardzo specyficzne rozwiązywanie problemów. Nie chodzi o to, żeby być kreatywnym, ani żeby zabłysnąć intelektem. Dla naszego umysłu i ciała celem jest zachowanie życia – dosłownie oznacza to ograniczenie poznawcze, wyłączanie wielu ważnych układów w naszym ciele (trawienia, odporności, rozrodczości). Nasze problemy zwykle są skomplikowane i wielopłaszczyznowe, nie da się ich rozwiązać od razu. Rzeczywistość też jest złożona, a nasze umysły lubią uproszczenia i wolą gwałtownie uciec od problemów. Niewielka porcja stresu działa mobilizująco. Duża porcja przedłużonego stresu działa niszcząco i ogłupiająco.
Czyli nie myślimy racjonalnie.
Nasz umysł jest dokładnie po drugiej stronie skali od tego, do czego powinniśmy zmierzać, żeby na przykład rozwiązać konflikt w miejscu pracy, związany z opóźnieniami w projekcie. Umysł chce szybkich rozwiązań, które przyniosą ulgę. Jesteśmy wtedy nakierowani na ochronę własnych interesów, kłótliwi, ksobni, rywalizacyjni, zalęknieni, niechętni innym, nieufni, bo to nie jest stan, w którym możemy się zdobyć na negocjacje i współpracę. Najpierw musielibyśmy się wyregulować emocjonalnie, żeby zacząć myśleć. Dlatego uczciwie można powiedzieć, iż my jesteśmy w stresie dużo głupsi, niż wtedy, kiedy nie jesteśmy zestresowani.
Marta Niedźwiecka, autorka najnowszej książki „O zmierzchu. Ciało i trauma”Niedźwiecka: Musimy rozumieć co nas odpala
W książce podaje Pani też interesujący przykład szczura, który będąc w stresie gryzie inne szczury. Agresja jest najprostszym sposobem na obniżenie stresu i lęku?
Przemoc jest niestety jednym z prostszych wyjść z bardzo przeciążającej psychicznie sytuacji. Gryzonie, ale też ssaki poddawane długotrwałemu czynnikom stresowym, bardzo chętnie rozładowywały napięcie związane własnym cierpieniem, poprzez dręczenie słabszych.
Właśnie. Jak więc nie uciekać się do agresji? Jak mądrze radzić sobie z tym ogłupiającym nas stresem? Natura, ruch, relacje międzyludzkie na żywo – czy to najlepsze, rozwijające i karmiące metody?
Najpierw trzeba opanować regulację emocjonalną. Czyli umieć adekwatnie odpowiadać na bodźce, zajmować się własnymi emocjami, doprowadzać siebie do stanu, w którym myślenie do nas wraca. Bo o ile my się damy przychwycić tym bardzo biologicznym mechanizmom, albo naszym mechanizmom obronnym, to dopóki się nie wyregulujemy, ciężko jest zastosować którąkolwiek z tych złotych rad dotyczących korzystania z piękna natury albo relacji międzyludzkich. Musimy rozumieć co nas odpala, na jakiej zasadzie, dlaczego się wkurzamy, boimy i jak doprowadzić siebie do stanu regulacji. Potem oczywiście warto zająć się poprawieniem higieny życia – snu, żywienia, ruchu, bo człowiek źle odżywiony, niewyspany, na kacu, poddany działaniu silnego stresu, będzie reagował jeszcze gorzej, niż osoba w optimum fizycznym.
Ciężka praca a odpoczynek
A czy to, o czym Pani mówi, ma też związek z przepinaniem się z akcji na relaks, o którym Pani pisze?
To jest interesujący aspekt naszej ewolucji. Zwierzęta mają fizjologiczne bezpieczniki, które pozwalają im zrzucić fizyczny stres, na przykład poprzez trzęsienie się. Czyli antylopa, uciekając przed lwem, jeżeli mu ucieknie i nie stanie się obiadem, staje sobie gdzieś w krzaczkach, trzęsie się, aż jej ciało się wyreguluje. Ona pamięta, iż lew jest zagrożeniem, ale nie jest zestresowana tym, iż spotkała dzisiaj lwa, bo rozładowała stres na poziomie fizjologicznym. My takich mechanizmów nie mamy, co jest dla nas niezwykle niekorzystne. Dwie części autonomicznego układu nerwowego – przywspółczulna i współczulna – działają wobec siebie antagonistycznie. Czyli działa albo jeden, albo drugi. jeżeli jesteśmy w akcji, pobudzeniu, działaniu, to działa współczulny i będzie działał, dopóki go świadomie nie wyłączymy i nie przejdziemy w stan relaksacji. Wtedy może się włączyć przywspółczulny.
Nie ma czegoś takiego jak automatyczne przejście w relaks, jeżeli jesteśmy zestresowani. I wie to każda osoba, która próbowała odpocząć na urlopie po ciężkim okresie w pracy. Musimy umieć przełączyć się z akcji w odpoczynek, np. poprzez spacer, medytację, masaż, ruch (ale nie za bardzo przeciążający), świadome oddychanie. o ile my nie zrobimy czegoś, co będzie odpowiednikiem wytrząsania się przez antylopę, to stres będzie się gromadził i gromadził w naszym ciele oraz psychice i będzie nas demontował od środka. I potrzebujemy to robić tym częściej, im ciężej pracujemy.
„Zadowolony z siebie idiota”, czyli kto?
O świadomym oddychaniu przeponowym jest cały podrozdział, do którego i ja odsyłam naszych czytelników. Bardzo mi się podoba porównanie do kapibar, zastosowane w części poświęconej dobrostanowi. Jest o tym, iż kapibary nie lubią pudełek i mózg w dobrostanie to tańcząca kapibara, jak Pani pisze. Nieco dalej czytamy, iż „człowiek w dobrostanie to nie jest zadowolony z siebie idiota”. Trafia. Ale czemu akurat kapibara, no i jacy my jesteśmy w tym dobrostanie, skoro nie jesteśmy zadowolonymi z siebie idiotami?
Prawdopodobnie mówiąc to odnosiłam się do popularnego stwierdzenia, że: Jak ja się tak będę relaksować i tak o siebie dbać, to ja się zamienię w takiego zadowolonego z siebie idiotę. To zdanie opisuje obawę ludzi przed odpoczynkiem i nieproduktywnością. Przekonanie, iż to, co nas uszlachetnia i ulepsza, to jest tylko znój i ból.
I rzecz jasna zajeżdżanie się.
Tak, a wszystko inne zamienia nas w leni, idiotów, nierobów. Tymczasem to w stanie relaksu my jesteśmy kreatywnymi ludźmi, otwartymi na połączenia i współpracę z innymi, działającymi intelektualnie i emocjonalnie bardziej optymalnie. My w stanie relaksu jesteśmy lepszą wersją człowieka.
To w stresie jesteśmy idiotami. I do tego szkodliwymi. Jesteśmy impulsywni, rozhamowani, wredni. Potrafimy robić paskudne rzeczy innym ludziom, oczywiście sobie też. No bo ciężko inaczej pomyśleć np. o wypiciu butelki wina w ramach relaksu po stresującym dniu. To jest działanie autoagresywne. I o ile coś nas zamienia w idiotów, to właśnie stres, a nie relaks.
Relaks nie przychodzi nam w sposób oczywisty. Fot. r.classen/ShutterstockKapibary, które cieszą się życiem
Dlaczego mamy być jak kapibary?
Bo wszyscy kochają kapibary. Kapibar się nie da kochać. One mają w naturze niewielu przeciwników. Wydzielają feromony, które powodują, iż wszystkie zwierzęta się do nich łaszą i chcą się z nimi bawić. Są pozytywne, towarzyskie, mają różne zabawne zwyczaje, np. kąpią się w ciepłych źródłach. A jednocześnie są takimi zwierzętami, które są takimi troszkę niezgrabnymi, powiększonymi świnkami morskimi. Kapibara to nie jest potęga i groza, to zabawne, społeczne zwierzątko, które umie cieszyć się z życia.
Pomyślałam, iż to jest fantastyczna metafora tego adekwatnego stanu psychiki – nie trzeba być ciągle lwem, tygrysem. Czasem można być kapibarą. Siedzieć w ciepłych źródłach, bawić się z innymi kapibarami, czuć się dobrze i miło. No, a do tego jeszcze dochodzi fakt, iż one nie budzą agresji w innych zwierzętach. Czyli troszkę mają w nosie. Nie muszą się tak bardzo martwić.
Bardzo mnie zaintrygowało, dlaczego w książce kapibary tańczą operę?
Ja mam specyficzny sposób budowania opowieści, żeby dać poczuć słuchaczkom/słuchaczom o co mi chodzi. Opera jest szczytem kulturowych dokonań naszej części świata, czyli Europy. To jest najbardziej złożona artystycznie rzecz, jaką wymyśliliśmy. Można ją lubić albo nie, to w ogóle nie jest o tym. Ale w operze przegląda się cała europejska kultura – taniec, śpiew, złożone utwory muzyczne, teatr, mity, malarstwo. To jest kwintesencja tego, czym kiedyś była kultura Zachodu.
Opera głęboko angażuje emocjonalnie, zmysłowo i intelektualnie. Chciałam pokazać, iż te nasze kapibary, które potrafią żyć, nie są takimi prostymi stworzeniami, jak by się komuś niewprawnemu wydawało. Właśnie w tym stanie odpoczynku, zabawy i połączenia z innymi kapibarami są w stanie napawać się operą, która daje im przyjemność. Że aby przeżywać piękne i mądre życie, nie musimy ciągle wysilać się na bycie drapieżnikami. Możemy być jak kapibary i cieszyć pięknem tego świata i różnymi wspaniałościami, zachowując te jakości, o których mówię w odcinku.
- Czytaj także: Człowiek kontra rozpraszacze. „Ta walka jest nierówna”
Od odpoczynku do autoagresji
Na koniec chciałabym właśnie dopytać o kontakt z naturą jako element dobrostanu. Mocno mnie zatrzymało Pani stwierdzenie, wypowiedziane w którymś z odcinków Zmierzchu, iż niektórzy ludzie podczas leżenia sobie na trawie, patrzenia w chmury i słuchania ptaszków, czują, jak wyzwalają się w nich dziwne rzeczy; „doprowadza ich to na skraj przepaści i doświadczają mimowolnych aktów autoagresji”. Jednak taki odpoczynek na łonie natury kojarzy się z czymś absolutnie najlepszym, co możemy sobie dać. I jak to jest, iż my wtedy przeżywamy pojawianie się takich dziwnych zapalników? O co chodzi?
Byłoby cudownie, jakbyśmy mogli się położyć na trawie, oprzeć o drzewo i patrzeć w chmury. Jednak większość z nas jest zbyt napięta, żeby docenić spacer w lesie, a wiele osób choćby trywializuje kontakt z naturą jako nieistotny. Nie będę tulić drzew.
Bo nie jestem wariatem ani ekoterrorystą.
Dokładnie tak. Wiele osób uważa, iż to doświadczenie jest do niczego niepotrzebne, bo znowu – nie jest produktywne. Wielu ludzi jest w tak antykapibarowym stanie, iż choćby jak się położy na trawie pod tym pięknym drzewem i popatrzy na niebieskie niebo z chmurami, to ich umysł (zalany kortyzolem, zestresowany) nie jest w stanie wejść w kontakt z tym, co jest dookoła i zluzować, zacząć się tym cieszyć.
Brakuje właśnie umiejętności przepięcia się na relaks i regenerację. Tylko np. myślą o liście zakupów, o tym, czy schudną, czy będą mieli mięśnie, czy kupią nowe auto, czy dostaną awans w pracy. Albo, co tam na Instagramie piszą i kto się z nimi pokłócił. Ich umysły uniemożliwiają im bycie w tym miejscu, w którym się znaleźli i korzystanie z tego, iż natura nas leczy. To wcale nie jest tak, iż gdy tylko pójdziemy do lasu, to od razu zrobi nam się dobrze. My musimy do tego lasu wejść z odpowiednim nastawieniem, raczej jak kapibara, niż jak tygrys. Tygrysy mogą przebiec maratony, ale raczej nie skorzystają z tego, czym jest dla ludzkiej psychiki kontakt z naturą.
–
Zdjęcie tytułowe: fot. Weronika Ławniczak
Tekst jest częścią naszego cyklu „Żyć wolniej”, w którym przyglądamy się idei „slow life”, polskiej kulturze pracy, alternatywnym formom edukacji i spędzania wolnego czasu. Pokazujemy miejsca, które opierają się tradycyjnym procesom, rozmawiamy z ekspertami i ludźmi, którzy postanowili zwolnić i iść wbrew głównemu nurtowi. Wszystkie teksty można znaleźć pod TYM LINKIEM. Cykl we współpracy z Fundacją Better Future.

3 godzin temu







