Jesteśmy na półmetku, hity lecą. Partia rządząca wykonuje niecodzienny i niezręczny krok na parkiecie. Konserwatyści nie walczą już o wygraną, ale apelują do wyborców o złagodzenie skali porażki, strasząc nas wizją wygranej Partii Pracy z „superwiększością” (na wzór amerykańskiej „supermajority”), co miałoby zagrozić demokracji. Rozkładamy ręce, wytrzeszczamy z niedowierzaniem oczy. Nie tylko samo pojęcie nie ma żadnego przełożenia na brytyjski system polityczny, ale w ustach ministrów i członków partii rządzącej od 14 lat, która w ostatnim parlamencie miała przewagę 80 głosów, brzmi szczególnie żałośnie.
Od samego początku kampanii morale Torysów było niskie. Parę dni po tym, jak premier zaskoczył nie tylko nas, ale i członków własnej partii, ogłaszając, iż wybory odbędą się 4 lipca, centrala partii wystosowała notkę, w której uskarża się na brak entuzjazmu ze strony byłych posłów i obecnych kandydatów. Notka wyciekła do mediów, bo któryś z kompetentnych członków sztabu załączył ją do ogólnego maila w sprawie kampanii. A poziom kampanii partii rządzącej jest naprawdę żenujący.
Czy jest możliwe, iż naprawdę żyjemy w ostatnich dniach Rzymu? Partia Konserwatywna, najskuteczniejsza w Wielkiej Brytanii machina polityczna od dwustu lat, zdaje się rozpadać na naszych oczach. Gdyby nowy rząd zdecydował się w końcu na zmianę ordynacji wyborczej na jakąś formę reprezentacji proporcjonalnej, rząd Sunaka mógłby się okazać ostatnim rządem Torysów na wiele, wiele, wiele lat.
To, co się stanie z Partią Konserwatywną po wyborach, zostawmy na za trzy tygodnie. Na razie materiału z samej kampanii jest przynajmniej na jedną książkę i doktorat z nauk politycznych.
Nie tylko byli posłowie stracili głowę i zapał. Jeden z ministrów, zacięty antyunijny propagandysta Steve Baker, zdecydował się po ogłoszeniu rozpoczęcia kampanii wyborczej wyjechać na urlop do Grecji. Inni Torysi udają, iż nie są Torysami. Przejaw instynktu samozachowawczego i chęć utrzymania posady za wszelką cenę? A może to sygnał, iż zaraz po wyborach chcą zmienić przynależność – proceder niestety dozwolony.
Dwoje konserwatywnych posłów przeszło do Labour jeszcze przed ogłoszeniem wyborów, a kolejny zaraz po. Była ministra postanowiła promować swoją kandydaturę zdjęciem z imprezy urodzinowej Nigela Farage’a, który, dla przypomnienia, jest kandydatem innej partii!
Kolejny kandydat wkleił swoją facjatę ze słowem „praca” na czerwonym tle. I z daleka, i z bliska ulotka wygląda, jakby wyszła spod prasy Partii Pracy. Ci, którzy nie mają drygu do maskarady albo ochoty na smak przegranej, odpadli w przedbiegach. 75 posłanek i posłów Partii Konserwatywnej ogłosiło, iż nie zamierza stawać do wyborów. Wśród nich są tak zasłużeni dla partii, choć niekoniecznie dla kraju, jak Theresa May, Michale Gove, Kwasi Kwarteng, Domink Raab czy Nadhim Zahawi.
Przewodniczący Partii Konserwatywnej w Parlamencie Richard Holden miał więcej szczęścia, znajomości lub haków na kogoś. W ostatniej chwili partia przerzuciła go do bezpiecznego dla Torysów miejsca w Essex, czyli prawie 500 km od okręgu wyborczego, który do tej pory reprezentował. Oburzyło to choćby jego koleżanki i kolegów z partii. Holden, poproszony przez dziennikarza SKY o ustosunkowanie się do tej kontrowersji, jak nakręcana zabawka trzy razy odpowiadał, iż „jak Labour dojdzie do władzy, to wszystkie gospodarstwa domowe zapłacą dodatkowe dwa tysiące funtów podatku! Partia Pracy zniesie ulgę podatkową dla szkół prywatnych. O laboga! Partia Pracy. O laboga, ideologiczna obsesja!”. I tak trzy razy, aż wreszcie do rozmowy wtrącił się jego adiutant ze sztabu i nastraszył uporczywego dziennikarza. Zachęcam do obejrzenia.
Z ręką na sercu, był to jeden z najbardziej żenujących momentów obecnej kampanii wyborczej – a konkurencja jest duża. Największa ze strony samego premiera.
Podczas specjalnego programu wyborczego z udziałem publiczności dziennikarka SKY przypomniała Sunakowi, iż jeszcze całkiem niedawno był popularnym i lubianym politykiem – na początku kadencji gazety okrzyknęły go choćby „Dishy Rishi” (sexy Rishi, ale do rymu). Następnie poprosiła premiera, by podzielił się z wyborcami czymś o sobie, co nas do niego przekona. Zgoda – pytanie średnio udane, ale odpowiedź premiera i głównodowodzącego kampanii wyborczej była zdecydowanie jeszcze słabsza.
Sunak najpierw zaśmiał się nerwowo i wyjawił, iż ze wbrew od dawna pokutującemu mitowi o jego zdrowym stylu życia – peloton, głodówki, siłownia, zdrowe odżywianie (czyli jak u co drugiego faceta przechodzącego kryzys wieku średniego w lycrze) on je dużo cukru, głównie w postaci batonów Twix i żelków. Publiczność w studio wybuchła śmiechem, Twitter wybuchł memami z Haribo. A mnie zmroziło mnie przed ekranem. Coś mnie jednak łączy z Sunakiem – zamiłowanie do żelków.
Ale nic to, ten wywiad! Kolejna rozmowa premiera, tym razem dla telewizji ITV, przejdzie do annałów public relations i kampanii wyborczych. Sunak uznał udzielenie tego wywiadu za tak niezwykle ważne, iż z pośpiechem i przedwcześnie opuścił obchody 80. rocznicy dnia lądowania aliantów w Normandii. To jedna z ostatnich takich uroczystości, w której mogli wziąć udział nieliczni pozostali przy życiu uczestnicy tej kampanii (wielu z nich było nastolatkami, kiedy wysłano ich na rzeź).
Po opublikowaniu zdjęć, na których obok Bidena, Macrona i Shulza stał nie Sunak, ale był premier David Cameron, wielu spekulowało, iż Sunaka dotknęła jakaś nagła tragedia rodzinna albo w kraju stało się coś poważnego, o czym dowiemy się za moment. Sunak milczał – przez dwie doby. Za to ITV zdecydowała się wypuścić krótki fragment wywiadu już w dzień po nagraniu – i priorytety premiera stały się dla wszystkich jasne.
Wielu i różnej politycznej maści komentatorów uznało decyzję o olaniu międzynarodowej części obchodów D-Day za największą gafę w historii naszych kampanii wyborczych. Trudno uwierzyć, do jakiego stopnia premier pozbawiony jest instynktu politycznego. Bo choćby ci z nas którzy, nie świętują tej rocznicy i nie uczestniczą w wojskowych paradach, rozumieją, iż dla ogromnej większości obywateli jest to bardzo emocjonalny i silny symbol.
„The Telegraph”, gazeta popierająca Torysów od czasów, kiedy ich partia nazywała się jeszcze Whigs, opublikował wyniki badań opinii publicznej. Wynika z nich, iż dwie trzecie wyborców uznaje zachowanie premiera za „nieakceptowalne”. Pomijając kwestie etykiety czy subiektywnego poczucia przyzwoitości, zachowanie Sunaka jest zadziwiające. Dla wszystkich – najwyraźniej z wyjątkiem premiera i jego doradców – jest bowiem jasne, iż taka manifestacja patriotyzmu jak obchody D-Day jest najpopularniejsza wśród wyborców jego partii.
Nikt nie myślał, iż coś jeszcze przyćmi to takie faux pas premiera, ale wisienką na torcie okazał się sam wywiad, którego udzielenie było dla Sunaka ważniejsze niż wspólne świętowanie z europejskimi przywódcami. Całość wywiadu wyemitowano w tydzień po uroczystościach, kiedy już ucichały głosy oburzenia. Sunak pojechał w nim z grubej rury już od samego początku, praktycznie zanim usiadł w fotelu. Wchodząc do studia, przeprosił dziennikarza za spóźnienie, mówiąc, iż „uroczystości się przedłużyły” – i znowu wydał z siebie ten nerwowy chichot.
Sunaka zapytano, jest w stanie wczuć się w realia życia przeciętnych obywateli, biorąc pod uwagę, iż jego majątek jest większy niż królewski. Przez ostanie lata wielu z nas musiało sobie odmawiać zaspokajania podstawowych potrzeb, a z roku na rok jest tylko gorzej. Czy premier rozumie, co to naprawdę znaczą pojęcia „obywać się”, „odmawiać sobie”? Nerwowy chichot. Premier zapewnia, iż ależ tak, jak najbardziej, on pamięta dzieciństwo, kiedy też nie wszystko, co chciał, miał. Nerwowy śmiech. Czego brakowało? Nerwowy śmiech. Mnóstwa rzeczy – mówi premier. Nerwowy śmiech. Czego w szczególności? – dopytuje prowadzący wywiad. Nerwowy śmiech. W szczególności? Nerwowy śmiech. „W szczególności telewizji SKY” – wyznaje Sunak.
Memy i skecze posypały się jak z rękawa. Moją ulubioną reakcją było założenie strony zbiórkowej Fundusz na SKY TV dla Sunaka. Dochód zostanie przekazany na rzecz Trussell Trust, organizacji charytatywnej na rzecz zniesienia ubóstwa, która w ostatnich 12 miesiącach rozdała ponad 3 miliony paczek żywnościowych w Wielkiej Brytanii – dwa razy więcej niż pięć lat temu.
Nerwowy śmiech podczas interakcji z dziennikarzami czy wyborcami zdaje się fundamentalnym elementem Sunakowego bytu, podobnie jak zaperzanie się. A kampania Sunaka okazuje się łańcuchem gaf, jedna niemiłosiernie goni drugą.
W pierwszym dniu kampanii wyemitowano spot z Sunakiem odpowiadającym na pytania grupy robotników. Ale odziani w odblaskowe kamizelki i zadający premierowi pytania „pracownicy” okazali się przebranymi radnymi partii Konserwatywnej. Podczas spotkania wyborczego w Walii Premier zapytał zgromadzonych, czy nie mogą się doczekać Euro 2024. Pytanie spotkało się z krepującą ciszą, bo Walia odpadła w eliminacjach. Podczas wizyty w Irlandii Północnej Sunak i jego sztab zdecydowali, iż najlepiej przemawiać w pobliżu doku, gdzie zbudowano Titanica. Wydarzyło się to, co przewidziałby każdy z instynktem politycznym na poziomie dziecka w podstawówce: panie Premierze, czy dowodzi pan tonącym statkiem? – dopytywali dziennikarze. I cyk, nowy mem w necie.
A ostatnia gafa? To znaczy – ostatnia w chwili pisania tego tekstu, bo za Torysów i Sunaka gafami nadąża chyba tylko jego sztab i spece, których sami zatrudnili. Ostatnia zirytowała mnie dogłębnie, ponieważ przegrałam zakład, stawiając, iż wybory odbędą się w maju lub czerwcu. Zakład miał świetny kurs, przegrałam o 4 dni, a postawiłam go przed miesiącami – w przeciwieństwie do Craiga Williamsa, który obstawił lipcową datę wyborów trzy dni przed ich ogłoszeniem. Williams jest nie tylko byłym posłem i obecnym kandydatem Torysów, ale i prywatnym sekretarzem parlamentarnym Sunaka. Przeciwko panu kandydatowi toczy się postępowanie śledcze Komisji ds. Hazardu, a premier właśnie odmówił skreślenia go z listy wyborczej.
Ekscytujące czasy dla politycznych speców i komentatorów, ale dla większości ludzi perspektywa kolejnych trzech tygodni tego chaosu jest po prostu rozdzierająca. Morale Torysów spada, kandydaci Partii Pracy mogą już chłodzić szampana. O ile nie zdarzy się jakiś wstrząs sejsmiczny, Labour zapewne wygra wybory na tyle decydująco, by utworzyć nowy rząd. Partie Zielonych i Liberalnych Demokratów, których popularność wzrosła w ostatnich latach, brytyjska ordynacja jak zwykle ukarze, chociaż jest szansa, iż na południu kraju Liberałowie zgarną głosy dotychczas oddawane na Torysów i zdobędą więcej mandatów niż do tej pory. A Partia Reform krzyczy codziennie o tym, iż to oni będą teraz opozycją! Bo w zeszłym tygodniu wyprzedzała Torysów o jeden punkt, przy trzypunktowej skali błędu, w jednym panelu badań intencji wyborców.
W przeciwieństwie do naszych mediów nie chcę poświęcać dużo czasu Nigelowi Farage’owi i jego partii. Farage ogłosił swoją kandydaturę w tydzień po deklaracji, iż kandydować nie będzie, bo woli pomagać Trumpowi w Stanach. Przypomnę tylko, iż jest tak popularny, iż to już jego ósme podejście do zdobycia mandatu poselskiego. Do tej pory się nie udało, a raz przegrał z kandydatem przebranym za delfina.
Tak, dobrze czytacie, przegrał z delfinem o imieniu Flipper. Jedną z naszych tradycji wyborczych są kandydaci nie tylko niezależni, ale i – powiedzmy – zupełnie z innej beczki. Mój ulubiony kandydat, Count Binface (gęba jak kosz na śmieci), uprzednio znany jako Lord Buckethead (łeb jak wiadro), który w majowych wyborach na burmistrza Londynu zdobył więcej głosów niż kandydat partii Britain First, staje teraz w okręgu Richmond and Northallerton przeciwko Sunakowi. jeżeli wygra, otworzę paczkę żelków.