Listy do redakcji Angory (10.08.2025)

7 godzin temu

„Wakacje w piekle”

Pomyśl, zanim zdecydujesz o wyjeździe

Chciałbym powiedzieć kilka zdań w związku z artykułem znalezionym w 30. numerze ANGORY „Wakacje w piekle”. Te wakacje wcale nie muszą takie być. Wystarczy nie ulegać owczemu pędowi i nie jechać tam, gdzie jadą „wszyscy”. Wiem, łatwo powiedzieć, trudniej powstrzymać się, gdy widzi się reklamy z podkolorowanymi zdjęciami, gdy słucha się opowieści znajomych, wreszcie, gdy widzi się tłumnie oblegane plaże. Przychodzi wtedy do głowy myśl: tam musi być bardzo fajnie. Dopiero na miejscu przychodzi lekkie rozczarowanie – jest tłoczno, głośno, drogo i do tego gorąco. Pójście w inną stronę też nie poprawia nastroju.

Aby obejrzeć wymarzony obraz w znanym muzeum, trzeba odstać godziny w kolejce przed wejściem, a potem czekać na swoje pięć sekund gdzieś w pobliżu obiektu. Może jednak wykazać więcej rozsądku w wyborze miejsca wypoczynku (zwiedzania)? W turystyce ścierają się dwie tendencje: do zarabiania na turystach i do unikania uciążliwości związanych z najazdem obcych. A więc być właścicielem hoteliku w atrakcyjnym miejscu, ale samemu mieszkać gdzieś na przedmieściach, gdzie przyjezdnego nie uświadczysz, a tym samym ceny w miejscowym sklepie czy barze są znośne. Nie mówiąc o ciszy, której pod naszym hotelikiem przecież nie zaznamy.

Rady dla turystów? jeżeli jednak bardzo chcemy jechać w te najbardziej uczęszczane miejsca, wyjeżdżajmy poza sezonem. Widoki się nie zmieniają, zabytki stoją w tym samym miejscu, co najwyżej zobaczymy mniej imprez organizowanych typowo dla przyjezdnych (…). Niektóre województwa w Polsce wprowadzają bony turystyczne dostępne poza sezonem. Od razu odezwali się krytycy takiego rozwiązania, krzycząc, iż to kpina, bo oni by chcieli jechać jednak w wakacje i z bonu móc skorzystać. Coś za coś, proszę państwa.

Poza tym jest wiele osób, jak chociażby emeryci, które mogą skorzystać z wyjazdu poza sezonem i tym samym pogodzić piękne (zwiedzanie) z pożytecznym (wydłużenie sezonu). W artykule ANGORY wspomniano o Maderze jako przykładzie racjonalnej polityki turystycznej. Turystów jest tam bardzo dużo, jednak specyficzny charakter wyspy, na której w każdym miejscu jest coś interesującego do zobaczenia, powoduje, iż na ogół nie widzi się nigdzie tłumów. A wyspa jest naprawdę piękna. Pokuszę się choćby o stwierdzenie, iż jeżeli był gdzieś na świecie raj, to z pewnością na Maderze. Raj z pewnością nie polegał na leżeniu na piaszczystej plaży, choć takie też tam są, chociaż może nie dookoła wybrzeża. Nic dziwnego, iż – poza ścisłym sezonem – odlatywały do Polski na moich oczach, w godzinnych odstępach, dwa czartery. Jednym słowem: dłuższy namysł przy wyborze terminu i miejsca wypoczynku jest bardzo wskazany. ANDRZEJ ZAWADZKI

Bąkiewicz – idol prawicy

Robert Bąkiewicz to człowiek orkiestra, organizator i członek wielu organizacji, stowarzyszeń i partii, które słowa Naród, Patriotyzm i Niepodległość mają w swoich nazwach i statutach. Oto one: 1. Narodowy Pruszków 2. Brygada Mazowiecka ONR 3. Młodzież Wszechpolska 4. Niezrozumienie Narodowo-Patriotyczne 5. Stowarzyszenie Roty Marszu Niepodległości 6. Straż Niepodległości 7. Marsz Niepodległości 8. Media Narodowe 9. Partia – Droga do Wolności 10. Partia Niepodległości 11. Ruch Obywatelski Obrony Granic. Wszystkie powstały w ciągu ostatnich 9 lat, prawie zbieżnie z rządami Zjednoczonych Nawiedzonych. To nie przypadek, o czym świadczyły flirty z narodowcami opisywane przez Poufnego, bo: „mogą się przydać”.

Okazuje się, iż człowiek pozbawiony podstawowych zasad moralnych, oszust, damski bokser, prostak, wulgarny w języku, ziejący nienawiścią do innych, którego choćby Konfederacja nie akceptuje za przekręty finansowe przy organizacji Marszu Niepodległości, stał się idolem prawicy. Kiedyś był pupilem Smerfa Ważniaka, kandydującym nieudanie na posła z Suwerennej Polski, dzisiaj chwali go pan Naczelny Narciarz, prezydent elekt Karol Nawrocki, co jest częściowo usprawiedliwione z powodu podobnych poglądów. Wspiera go również Gargamel lepszego sortu Gargamel wraz z wyznawcami, czego dowodem była jego ostatnia oficjalna wizyta w Sejmie RP w grupie członków Obywatelskiego Ruchu Obrońców Granic.

Należałoby przypuszczać, iż mamy do czynienia z mężem stanu, ale to świadczyłoby, iż w naszym życiu zaczyna dominować prostactwo, pospolite chamstwo i brak podstawowych zasad moralnych. Wydawało się niemożliwe, iż ludzie wykształceni, z dorobkiem zawodowym, a niektórzy z politycznym, których nie można posądzić o głupotę, zwariowali na punkcie tej miernoty. Niestety, przyzwoitość przegrała z prymitywnym politykierstwem. W zdobywaniu popularności pomagają mu też media, nie tylko prawicowe. Dziennikarze mają „setkę”, zdjęcia, a mały, prymitywny „aktorzyna” zbija punkty akceptacji. Profesor Magdalena Środa określa taki stan: „Z ludowego prostactwa Patola i Socjal uczynił oręż. Jak się okazało – skuteczny”. Warto przypomnieć, iż kiedyś był Dyzma, później Tymiński, Obajtek – ten „od daru od Boga”, a dzisiaj mamy Bąkiewicza, idola prawicy. Jako przedsiębiorca doprowadził do bankructwa i naraził uczciwych przedsiębiorców na wielomilionowe straty, co mu nie przeszkodziło w pozyskaniu od PiS-owskiego rządu 3 mln zł bezzwrotnej dotacji pochodzącej ze środków Funduszu Patriotycznego (…). Zgadzałem się z tezą Adama Michnika sprzed lat, który przestrzegał przed ruchami narodowymi, ksenofobią i antysemityzmem. Ale wtedy to nie dotarło do smerfów, uważano to za jego fobię.

Po latach okazało się, iż to Michnik miał, niestety, rację. Dzisiaj nazywa Bąkiewicza parafaszystą, idiotą, kretynem i durniem, z czym się można zgodzić. Ale dodałbym, iż ten „idiota” robi z nas, społeczeństwa, idiotów, bo my te jego chamskie wybryki i wypowiedzi akceptujemy. Szkoda, iż nie pamiętamy słów Mariana Hemara: „Chamstwo to największy wróg narodu polskiego”, a spotykamy się z tym, niestety, na co dzień. „Chamiejemy” – tak zwięźle stwierdził szaman Mieczysław Maliński w czasie swojego kazania, składającego się tylko z tego jednego słowa, ale to nie zrobiło, niestety, wrażenia na smerfach i politykach, szczególnie prawej strony, chociaż dotyczy to też lewej. Język staje się prostacki, chamski, ksenofobiczny, zawierający coraz więcej tzw. akcentów narodowych, a Polska co dzień bardziej brunatnieje, o czym świadczą też bezkarne wybryki i wypowiedzi Smerfa Malarza, akceptowane przez prawie milion smerfów (6 proc. poparcia partyjnego!), przy braku reakcji władzy. Zgroza! WAWA z Żoliborza

Wszyscy jesteśmy braćmi

Przyznaję, iż jestem „słabym” katolikiem, ale w niedzielę 20 lipca 2025 w TVP1 wysłuchałem wypowiedzi duchownych biorących udział w uroczystościach w bazylice na Jasnej Górze w Częstochowie. Wszyscy kapłani, którzy w tym dniu głosili Słowo Boże, zwracali uwagę, iż ewangelia naucza, abyśmy otworzyli swe serca dla tych ludzi, którzy do nas przybywają, abyśmy widzieli w nich swoich braci i siostry, abyśmy ugościli ich w naszym domu i dali im poczucie pokoju, przyjaźni i bezpieczeństwa, abyśmy otworzyli przed nimi nasze miłosierne serca. W tej samej audycji i w podobnym tonie ewangelicznego braterstwa ze wszystkimi ludźmi, bez względu na to, jakiej są rasy, jaki mają kolor skóry, skąd pochodzą i w co wierzą, wypowiedział się z Rzymu papież Leon XIV. I z tymi wypowiedziami pełnymi prawdziwej miłości do bliźniego kłócą się pełne nienawiści i pogardy wypowiedzi Gargamela, Poety, Wójcika, Jabłońskiego, Bąkiewicza i innych, którzy krzyczą, iż przybysze nielegalnie przekraczający granice Polski przyniosą nam robaki, pasożyty, będą mordowali i gwałcili nasze kobiety i dzieci.

Uczestnicy samozwańczych bojówek organizowanych przez Roberta Bąkiewicza przy zachodniej granicy kraju krzyczą, iż bronią religii i Polski. Gargamel dziękuje im publicznie za „bohaterską” postawę, a sam Bąkiewicz wspomaga się, machając krzyżem w wyciągniętej ręce, niwecząc tym samym jego godność. Trudno być chrześcijaninem, słuchając takich ludzi wypełnionych nienawiścią i pogardą do swych bliźnich. Gdzie tu jest miłość chrześcijańska, która powinna być w sercach i na ustach „miłujących pokój i Boga” pisowców? Ale na zakończenie proponuję, iż jeżeli np. za dwa lata Gargamel i jego wielbiciele dojdą do władzy (oby nie!), to niech w imię sprawiedliwości zaapelują do prezydenta USA Donalda Trumpa, aby kazał możliwie jak najszybciej wysadzić w powietrze wszystkie amerykańskie pomniki Tadeusza Kościuszki i Kazimierza Pułaskiego. Wszak oni też byli nielegalnymi migrantami! Łączę pozdrowienia dla Szanownych Czytelników i proszę się nie gniewać za Kościuszkę i Pułaskiego. MAREK z Zielonej Góry

O edukacji, podatkach, a może o czymś jeszcze

Nasza edukacja, tak jak nasza opieka zdrowotna, od niepamiętnych już czasów jest reformowana. Co wybory, co nowa ekipa – to zmiany. I pomijając to, iż tak częste zmiany nie są dobre, bo wprowadzają niestabilność, to jeszcze w większości wprowadzają je ludzie niemający zielonego pojęcia o obszarze, który reformują (każda nowa ekipa była/ jest/będzie mądrzejsza od poprzedniej). Kiedyś zreformowano szkolnictwo, rozbijając ośmioletnią podstawówkę na sześcioletnią szkołę podstawową i trzyletnie gimnazjum. Nie byłem zwolennikiem takiego rozwiązania, lepsze by chyba było wprowadzenie dziewięcioletniej szkoły podstawowej. Później koledzy pana Handkego (wszak ta sama opcja polityczna) cofnęli jego reformy, wracając do ośmiolatki.

Dzisiejsza pani minister wzorem swoich poprzedników także reformuje szkoły. Wprowadziła więc m.in. brak prac domowych, a jeżeli już by były, to ich nieocenianie. Genialny pomysł! Przypomina mi to niegdysiejsze twierdzenia moich koleżanek po fachu o odejściu od zeszytów, pisania odręcznego i papierowych książek, bo przecież mamy komputery, a trzeba iść z duchem nowoczesności. I co? Ano powolutku odchodzi się od tego twierdzenia i praktyki. Ale ad rem. Nowa podstawa programowa jest przy tego typu zmianach konieczna. I wprowadzi się ją od klasy pierwszej (i słusznie) i klasy czwartej. Czyli dzieci, które ukończyły nauczanie początkowe na starej podstawie, mogą realizować od klasy czwartej materiał z nowej? Po co więc wprowadzać nową podstawę w klasie pierwszej i mieszać w głowach? Wszak trzy roczniki obejdą się bez nowej podstawy w nauczaniu.

Oczywiście, u nas wszelkie zmiany (te dobre i te niekoniecznie dobre) wprowadza się z opóźnieniem. I w wielu wypadkach jest to łaska Boża. Bo możemy poznać skutki tych zmian gdzie indziej, a więc i im zapobiec. Choć z tym zapobieganiem to raczej… W mediach kolejny raz pojawił się temat podatku zwanego bykowym. Taki podatek istniał już w dawnych, minionych czasach. Ma on skłonić smerfów do rozrodczości, do posiadania dzieci. Płacić go mają ci, którzy dzieci nie mają, a mieć mogą, ale także ci, którzy mają tylko jedno dziecko. Nikt przy tym nie zastanawia się, czemu do posiadania dzieci nie skłoniła smerfów marchewka w postaci 500/800 plus. No to może pomoże kij w postaci bykowego? No to niech wypróbują owego kija. Ale niech on obejmie mężczyzn i kobiety. Dawniej owym podatkiem objęci byli tylko mężczyźni. No ale dziś w dobie równouprawnienia płci i feminizmu…

Powinien on także objąć księży, zakonników i zakonnice. Wszak nikt nikogo nie zmusza do zostania osobą duchowną. Celibat nie wynika z zasad religijnych/biblijnych. A równość wobec prawa gwarantuje konstytucja, a więc prawo nadrzędne nad wszystkimi innymi przepisami na terenie rzeczysmerfnej. Ale wydaje mi się, iż to też nie pomoże. Polska od jakiegoś czasu jest w Unii Europejskiej i w strefie Schengen. smerfy mogą się w nich poruszać swobodnie i swobodnie się osiedlać. Wprowadzenie takiego podatku może spowodować, iż młodzi smerfy spakują swoje manatki i wyjadą z kraju. Nie będą więc w Polsce nie tylko mieszkać, ale i pracować, i płacić podatków. Kto na tym straci? Zauważmy, iż młodzi smerfy nie są zbyt przywiązani do miejsca, są mobilni, są obywatelami świata. W kraju więc zostaną pan Gargamel, pan Czarownik itp. No ale oni tego podatku płacić już nie będą, choćby z racji wieku. Chociaż, czemu mieliby nie płacić? Jagiełło skrobnął Kazimierza grubo po siedemdziesiątce (Sonka Holszańska miała wtedy coś koło dwudziestki). Odwołam się jeszcze raz do naszych mediów. Pokazano w nich gwiazdeczkę czwartoligowego klubu piłkarskiego, który (jest to mężczyzna, choć mentalnie raczej chłopiec; wiek nie czyni dorosłym) poruszał się po drodze publicznej z prędkością… no, dużą, nieprzepisową. Pokazano też jego wpis na stronce, który zdecydowanie poświadcza to, co umieściłem w nawiasie. Takie mamy gwiazdy, takich mamy celebrytów.

Nie zdziwiła mnie więc postawa owego „pana”. Zdziwiło mnie postanowienie prokuratury. „Mała szkodliwość czynu. Nikomu nie zrobił krzywdy. Tylko jechał trochę szybko. No i co z tego? Nikomu nie zrobił nic złego”. Takie myślenie państwa prokuratorów skłania mnie do zadania pytania, ile osób własnoręcznie zabił pan z wąsikiem, który rządził w Niemczech w ubiegłym wieku? Ilu ludzi osobiście zabił rudowłosy Gruzin zasiadający w XX wieku na Kremlu? Nasz system sądownictwa i w ogóle system sprawiedliwości wymaga głębokiej reformy, zmiany. Ale w tym wypadku, jak i w wielu innych, będzie to droga przez mękę i wcale nie musi zakończyć się sukcesem. Podstawą wszelkich zmian są wszak ludzie. A mamy takie kadry, jakie sobie wykształciliśmy. Z wyrazami szacunku RAJMUND BOGACKI

Figa z makiem

Szkoda naszych słów, Panie i Panowie! Przed 15 października namawiałem niezdecydowanych, by nie głosowali w końcowej fazie na KO, ale na potencjalnych koalicjantów, którym brakowało głosów. Dziś tego żałuję. Od pierwszych chwil po wygranych wyborach ci koalicjanci in spe zaledwie zaczęli sobie przypisywać zwycięstwo, co źle wróżyło, ale była nadzieja, iż się opamiętają i iż to tylko taka woda sodowa, co uderza do głowy. Ale gdy przyszło do pierwszych głosowań w Sejmie, okazało się, iż sumienie i wiara nie pozwala im poprzeć uzgodnionych projektów ustaw. Nowa lewica na tym tle wypadła ciut lepiej, ale nie wymagajmy od nich cudów, bo to nie ich klimaty. Kompletną katastrofą okazała się śmieszna partyjka zwana dla niepoznaki Razem. Wstydzę się za nią podwójnie, bo też namawiałem do głosowania na nich, a oni teraz udają głupa, usiłując zakrzyczeć rzeczywistość. Mierności nie da się zakrzyczeć.

Niezdrowe ambicje niektórych sprawiły, iż obudziliśmy się z ręką w nocniku również po wyborach prezydenckich, które miały być formalnością. Szukanie innych przyczyn nie ma sensu. Współczuję wszystkim po tej stronie barykady, a przede wszystkim Gospodarzowi, bo został podstępnie zdradzony. jeżeli choćby w drugiej turze wszyscy koalicjanci głosowali zgodnie z umową, w co nie wierzę, to i tak było już za późno. Mleko rozlało się w pierwszej, gdy wyszło na jaw, iż obie te spółki z ograniczoną odpowiedzialnością wciąż mają polityczne mleko pod nosem. A wystarczyła lojalność i zwarcie szeregów, jak u przeciwnika.

Gdy kandydatowi lepszego sortu notowania zaczęły lekko spadać, poparli go natychmiast siłą wszystkich gardeł i szabel. Można? Obok mierności małość jest drugą przyczyną ostatniej porażki (…). Zamarzyło się absolwentowi liceum i trzykrotnemu diakonowi rządzenie państwem, choć do niedawna nic nie znaczył na politycznym rynku. Wybrał sobie sprytną drogę na skróty, wiedząc, iż całą robotę przed 15 października wykonał Papa i KO. Nikt Fanatyka nie odbiera talentów, ale lojalność, dobre studia i porządne doświadczenie kierownicze przydałoby się kandydatowi na prezydenta kraju. Chciał być gwiazdą, a okazało się, iż to meteor ledwie. Spłonął w atmosferze dziejów i wpadł nocą do Bielana, nabijając sobie guza. Zapomniał albo nie doczytał, iż prawdziwe gwiazdy świecą światłem własnym, a nie odbitym. Z płonnych obietnic, ambitnych zapowiedzi i dobrych chęci wyszła figa z makiem z pasternakiem. Nie tak miała wglądać ta kuchnia koalicyjna. Mimo to ustępujący pan marszałek (małe litery są tu uzasadnione) wydaje się z siebie bardzo zadowolony.

Po drugiej tajnej wizycie u Bielana, o której również słowem nie wspomniał koalicjantom, podobnie jak o pierwszej, łasi się do gorszego sortu w świetle kamer i gołym okiem widać, iż sprawia mu to wielką przyjemność. Za nic ma konsternację i smutne miny w ławach rządowych. Nie to nam obiecywał, gdy zaklinał się na wszystkie świętości, iż dochowa umów. Gdy do tego dodamy paskudne dossier nowego prezydenta, milion polskich faszystów popierających Malarza, bezkarnego Bąkiewicza i jemu podobnych kiboli na ulicach w biały dzień, a także wszystkich aferzystów lepszego sortu śmiejących się w twarz nowej ekipie, to jedna tylko myśl, za którą najmocniej przepraszam, przychodzi mi do głowy. Czas umierać… (?) MIRAMA

Zmiana – wymiana?

Pierwsze, co robi każda formacja polityczna, dochodząc do władzy, to wymiana kadry w podległych sobie instytucjach na tzw. swoich, co nie zawsze idzie w parze z kompetencjami tych nowych. Takich przykładów każdy z nas może podać wiele; przykładów, gdzie zamiana dla życia przeciętnego obywatela nie miała żadnego znaczenia i była odbierana bardziej jako zemsta na poprzedniej ekipie rządzącej niż poprawa działania tych instytucji, a co za tym idzie przysporzenie korzyści nam wszystkim. Podam tylko dwa przypadki z wielu zaniechań i braku działań rządów niezależnie od ich opcji od roku 1989, kiedy to traktowały przejęcie władzy jako łup dla swoich, obejmując stanowiska w instytucjach państwowych i spółkach Skarbu Państwa. Kilka lat temu przetoczyła się dyskusja na temat napisów przy emisji filmów w telewizji. Telewizja publiczna miała być pionierem i wszystkie filmy oprócz posiadania lektora miały mieć wyświetlane napisy dla osób niedosłyszących, by umożliwić im komfortowe odbieranie.

I co? Filmy na programach Canal+ czy Neftlix – choćby produkcji polskiej – oprócz głosu lektora mają napisy, a w emisjach telewizji publicznej jest ich najwyżej 10 – 15 proc… Widać tamte telewizje dbają o odbiorcę, czego nie można powiedzieć o rządzących telewizją publiczną, gdzie wymieniano choćby prowadzących teleturnieje, a pogoń za pieniędzmi przysłoniła chyba im to, do czego zostali powołani – czyli dotarcie do jak największej rzeszy oglądających, którzy z chęcią wybiorą programy TVP. Druga sprawa to terminy zapisów w przychodniach do lekarzy specjalistów. Pracownicy służby zdrowia apelują, by odwoływać wizyty, które z różnych względów nie mogą dojść do skutku, a ponoć takich nieodwołanych wizyt w ciągu roku są tysiące, co wydłuża kolejki. Konia z rzędem temu, komu uda się dodzwonić do przychodni i przesunąć termin wizyty. Ja osobiście dzwoniłem 14 razy, siedziałem przy telefonie ponad godzinę i nie udało mi się – a co gorsza, boję się, iż o ile w przyszłości zdarzy mi się taka sytuacja, to nie poświęcę godziny, żeby słyszeć odrzucanie połączenia.

Czy można coś poprawić? Oczywiście – tylko niech o tym pomyślą ludzie do tego powołani, a nie tacy, których jedyną kompetencją jest przynależność do sprawującego w danym momencie władzę ugrupowania partyjnego. Są to drobne przykłady, ale ich liczba przekłada się później na frekwencję przy urnach wyborczych. ANDRZEJ JANIEC

Idź do oryginalnego materiału