Polska scena polityczna pełna jest spektakularnych wypowiedzi, ale to, co powiedział Przemysław Wipler, przebija wiele. Wipler, sojusznik Mentzena, otwarcie przyznał jakiś czas temu, iż „wierzy tylko w te sondaże, które sam kupił”. I nie był to żart. Dodał, iż sam zamówił kiedyś sondaż za 6000 zł.
Wyobraźcie to sobie: polityk zleca badanie opinii publicznej za grosze, a potem prezentuje jego wyniki jako dowód swojej popularności i słuszności poglądów. Przez przypadek, albo i nie, mówi na głos to, o czym wielu woli milczeć – iż sondaże, które widzimy w mediach, to często narzędzia propagandowe, a nie rzeczywiste odzwierciedlenie nastrojów społecznych. Wipler nie kryje się z tym, iż sondaże mogą być ustawiane, iż pytania można sformułować tak, by wynik był z góry znany. To nie teoria spiskowa – to praktyka polityczna w najczystszej postaci. Nie chodzi o to, by dowiedzieć się, co myśli społeczeństwo. Chodzi o to, by przekonać społeczeństwo, iż myśli to, co polityk chce.
To, iż takie „badanie” można załatwić za 6000 zł, powinno być dla nas sygnałem alarmowym. Tyle kosztuje manipulacja opinią publiczną? Tyle wystarczy, by dziennikarze, publicyści, a choćby część wyborców zaczęła brać wynik za prawdę objawioną? Trzeba to powiedzieć jasno: jeżeli polityk sam mówi, iż wierzy tylko w sondaże, które sam opłacił, to nie jest to cynizm – to jawne przyznanie się do manipulacji. To pokazuje, jak głęboko skorumpowana może być nasza debata publiczna i jak łatwo opinię społeczną da się „urządzić”.
Tak działa PiS, tak działa Konfederacja. Dramat.