Jest poniedziałek, może wtorek albo choćby środa. Ale na pewno jest po 15 października, wiadomo już, czego jeszcze nie wiadomo, albo nie wiadomo, czy już wiadomo. Były sondaże, były exit polle, teraz wyniki spływają z komisji, głosy są liczone, sumowane, co chwilę co innego ogniskuje na sobie uwagę mediów. Tam ktoś popił – nie dojechał, ktoś dosypał, inny odsypał. Oglądamy determinację rządzących, żeby jeszcze za wszelką cenę przydać sobie głosów, odebrać tamtym. Akurat co do skali tej determinacji nie mam złudzeń. Do stracenia jest tak wiele: posady, uposażenia, bezkarność, zaszczyty, przywileje, wdzięczność tych, których się wciągnęło do złotodajnego źródła zwanego państwem, i kasa, kasa, kasa.
Czy obejrzymy polską wersję puczu trumpowskiego? Głowy bym nie dał, iż nie. Żadne wybory od 1989 r. nie miały takiej dramaturgii. I przecież nie chodzi choćby o to, iż trzecia kadencja tzw. Zjednoczonych Nawiedzonych byłaby ostatecznym (choć jak zawsze – do czasu) położeniem łapy na wszystkim, na czym jeszcze do końca się nie udało. Sądy, media. Bo wojsko już chyba jednak wzięte, żabole i służby od lat na służbie jednej partii.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 42/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym