Krajowy Plan Odbudowy miał być szansą na cywilizacyjny skok. Tak przynajmniej sprzedawano go opinii publicznej. Polska miała otrzymać prawie 60 miliardów euro z unijnego budżetu, by odbudować gospodarkę po pandemii, zmodernizować infrastrukturę, przyspieszyć cyfryzację i wesprzeć zieloną transformację.
Problem w tym, iż te środki nie są prezentem, ale w znacznej części kredytem, który w imieniu obywateli zaciągnęło państwo. W praktyce oznacza to, iż wszelkie wątpliwe czy wręcz absurdalne wydatki z KPO będą spłacane z naszych kieszeni – z podatków, które zapłacimy w przyszłości. Tym bardziej więc oburza, gdy na liście projektów znajdujemy jacht z panelami fotowoltaicznymi, kursy brydża sportowego, mobilne ekspresy do kawy czy warsztaty gotowania w kebabie. To nie brzmi jak inwestycja w przyszłość kraju, tylko jak katalog przyjemności dla wybranych.
Jacht za ponad pół miliona złotych, finansowany z publicznych pieniędzy, przedstawiany jako przykład innowacji, brzmi jak żart. Jednak nie jest to odosobniony przypadek. W ramach KPO w Gdańsku dofinansowano kursy brydża sportowego za blisko 380 tysięcy złotych. W innym miejscu – mobilne ekspresy do kawy kupowane przez solarium. Wirtualna strzelnica, kontenerowa siłownia, warsztaty gotowania w kebabie, odżywcze piwo bezalkoholowe – lista jest długa i kuriozalna. W teorii te projekty mają wpisywać się w ideę dywersyfikacji działalności po pandemii. W praktyce wyglądają jak sprytne obejście systemu, by zdobyć unijne – a w istocie nasze – pieniądze na projekty, które mają kilka wspólnego z odbudową państwa.
Nie dziwi więc fala oburzenia. Internauci, komentując interaktywną mapę wydatków, nie kryją złości. Lekarze, którzy codziennie walczą o zdrowie pacjentów w przepełnionych, zadłużonych oddziałach, piszą o tym, jak brakuje im podstawowego sprzętu – foteli do chemioterapii, pomp infuzyjnych, aparatów USG – a tymczasem setki tysięcy złotych idą na jachty i kursy brydża. Posłanki Paulina Matysiak i Ravenna z Partii Razem nazwały to wprost rozkradaniem publicznych pieniędzy. Zwróciły uwagę, iż gdy zabrakło środków na fabrykę leków, pieniądze bez problemu znalazły się na sauny, maszyny do lodów czy luksusowe formy rozrywki.
Minister gospodarki Andrzej Domański broni programu, podkreślając, iż kontrowersyjne wydatki stanowią jedynie 0,8 procent całości i iż pojedyncze przypadki będą wyjaśniane. Tyle iż ta argumentacja nie przekonuje. Skoro KPO jest tak ogromnym finansowym zobowiązaniem, to każdy, choćby najmniejszy procent wyrzucony w błoto, to realne miliony złotych, które będziemy musieli spłacić. W dodatku przykład idzie z góry – jeżeli władza pozwala na takie rozluźnienie kryteriów, trudno oczekiwać od beneficjentów pełnej odpowiedzialności.
Warto też pamiętać, iż pożyczkowa część KPO to ponad 34 miliardy euro. Oznacza to, iż znaczna część tych środków wróci do Brukseli – z odsetkami – tyle iż z polskiej kasy. Nie ma tu mowy o „darmowych pieniądzach z Unii”. Są to zobowiązania, które powiększają dług publiczny, a jego obsługa będzie ciążyć na budżecie państwa przez dekady. Tym bardziej niezrozumiałe jest marnowanie choćby złotówki na cele, które nie służą strategicznemu rozwojowi kraju.
Oficjalne opisy programu, utrzymane w języku PR-owej propagandy, mówią o tym, iż KPO można „zobaczyć, pijąc kawę w kawiarni czy odpoczywając w hotelowym lobby”. To sformułowanie brzmi dziś jak ironiczny komentarz do samego siebie. Bo rzeczywiście – w kawiarniach można napić się kawy z nowego ekspresu kupionego za unijne środki, w hotelach zrelaksować się w strefie SPA finansowanej z KPO, a na nabrzeżu podziwiać jacht z panelami słonecznymi. Problem w tym, iż za tę kawę, ten jacht i tę saunę zapłacimy wszyscy – nie dziś, ale w przyszłości, gdy rachunek za KPO przyjdzie do spłaty.
KPO miało być inwestycją w przyszłość – nowoczesne koleje, termomodernizacje budynków, infrastruktura cyfrowa, poprawa bezpieczeństwa energetycznego. W wielu miejscach rzeczywiście finansuje potrzebne projekty. Ale gdy do jednego worka trafiają zarówno strategiczne inwestycje, jak i ekstrawaganckie zachcianki, program traci wiarygodność. To jakby wziąć gigantyczny kredyt na remont domu, a część pieniędzy wydać na jacuzzi w ogrodzie i złote klamki, tłumacząc, iż przecież „też są częścią nieruchomości”.
W tej sytuacji najważniejsze są przejrzystość i kontrola. Publiczne środki – szczególnie te pochodzące z długu – powinny być wydawane z najwyższą starannością. Każdy nieuzasadniony wydatek to nie tylko strata finansowa, ale i cios w zaufanie społeczne. Bo jeżeli obywatele zobaczą, iż miliardy euro, które będą spłacać, idą na luksusowe zachcianki, to trudno będzie im uwierzyć, iż jakikolwiek program odbudowy ma sens.
KPO mogło być symbolem mądrej, długofalowej strategii rozwoju. Zamiast tego coraz częściej staje się symbolem tego, jak łatwo wielkie idee przegrywają z krótkowzrocznymi interesami i sprytnym wykorzystaniem systemu. I to jest prawdziwy problem – bo kredyt trzeba będzie spłacić, niezależnie od tego, czy zrealizowane projekty będą realną inwestycją w przyszłość, czy tylko efektownym dodatkiem do folderu reklamowego.