Na demonstracji w sprawie Bruna i Angeliki Domańskich było trochę ponad 100 osób… „Policzyliśmy się”. Ten rachunek wygląda, jak wygląda. Nie jest miło „stanąć w prawdzie”, jeżeli ona jest tego rodzaju. Ale warto…
Widziałem kilka osób, których chyba wcześniej nie znałem. To zawsze cieszy. Widziałem też o wiele więcej takich, których nie widziałem od dawna. Pokłóconych z innymi – w tym ze mną – często w paskudnych okolicznościach, trudnych do rozwikłania, od dawna wiem, iż na ogół przez nikogo nie zawinionych. Widok ich twarzy mnie poruszył. Nie tylko dlatego, iż się zwyczajnie stęskniłem i było miło ich zobaczyć. Również dlatego, iż wiem, ile trzeba czasem w sobie przełamać, żeby znów stanąć koło siebie i wiem, ile to jest warte.
Chcę więc napisać tym razem o czymś trochę innym niż sama sprawa torturowania autystycznego pięciolatka i jego mamy. Ogromną większość obecnych w niedzielę dobrze znam. Mamy wspólne doświadczenia i łączy nas bardzo, bardzo wiele. 8 lat mija. I to jakich…
Choćbyśmy dziś ze sobą nie rozmawiali, nic nie wymaże tych 8 lat. Tego, iż staliśmy jedno przy drugim w rozmaitych sytuacjach – których „normalni ludzie” decydują się unikać. Ryzyka, które podejmowaliśmy, na ogół okazywały się niewielkie. Ale wszyscy wiedzieliśmy zawsze, iż mogą być znaczne – choć wśród obecnych Angelika ponosi właśnie cenę, której pozostali nie umieją sobie wyobrazić, niezależnie od tego, jak bardzo chcą…
Pamiętam, kiedy lata temu zaczynały się nasze pierwsze procesy. No, to był element strategii działania – stawać przed sądem, przynosić tam nasze wolnościowe postulaty, testować system, wystawiać rachunek. Powodować zmianę. Spowodowaliśmy – bardzo znaczną. Więc chcieliśmy tych spraw i przed sądem zjawialiśmy się ochoczo. A przy tym, choć na ogół byliśmy już „starszym państwem”, to jednak po szczeniacku ekscytowały nas te „przygody”, a na adrenalinie jechaliśmy jak na speedzie. Sam np. ścigałem się z Wojtkiem Kinasiewiczem – ile kto ma spraw w sądzie, ile rozpraw tygodniowo, ile jest w tym zarzutów z kodeksu karnego, bo przecież kodeks wykroczeń to śmiechu warte historie. No, naprawdę jak dzieci…
Dziś mam trzy sprawy kasacyjne w Sądzie Najwyższym – wniesione przeciw mnie. O co w nich chodzi, pamiętam tylko w jednym przypadku. Na ogół nie otwieram już kopert z sądu. Stempel Sądu Najwyższego powinien na mnie robić wrażenie, a nie robi żadnego. Mam dość tej ponurej, nudnej rutyny. W sądach wygłasza się oświadczenia i wszyscy czynimy z nich ideowe manifesty, ja też. Zasypiam w trakcie własnych oświadczeń. Zmęczony do granic możliwości. Ileż można? I to nie jest nic wyjątkowego. To jest wspólne doświadczenie ogromnej większości tej setki ludzi, którzy byli w niedzielę z Angeliką w sprawie jej dziecka.
Przyszło nam żyć w strasznie złym świecie – coraz gorszym. Ślepniemy i głuchniemy, ludzie cierpią i tracą życie z powodu rozmaicie pojmowanego „politycznego złota” w tej koszmarnie głupiej wojnie pod przaśnie kiczowato wyhaftowanymi sztandarami obłudnych haseł, które niczego wspólnego nie mają nie z jakimiś tam wartościami demokracji, ale z najprostszą, najbardziej podstawową, tak okrutnie wyczerpująco potwierdzoną historycznym doświadczeniem prawdą, iż jeżeli obojętnie przechodzimy, kiedy ludzie cierpią i tracą życie, to wchodzimy w najgorsze z możliwych, katastrofalnych nieszczęść.
Jest nas więcej – tych, którzy to wiedzą – niż ta setka obecna w niedzielę na demonstracji przed komendą żaboli na Żeromskiego. W Warszawie – pewnie dwa razy więcej. W Polsce – pewnie dziesięć razy. Ale to byłoby na tyle.
Przed nami wybory. Jak wszystkie dotąd, te również unieważnią wszystko, co naprawdę ważne. I dołożą się do zniszczenia – niezależnie od tego, jak się skończą. Ja nie mam złudzeń. Idą ponure czasy. Być może straszne. Widzieliśmy komplet ostrzegawczych sygnałów. Nie podziałały.
Zawsze starałem się myśleć. Zawsze szukałem sposobów realnej zmiany, a nie okazji, żeby tylko wyrażać sprzeciw. Mówiąc otwarcie, dziś żadnych szans nie widzę, pomysły mi się skończyły. Niby wiem, co powinniśmy zrobić, ale wszystko to wymaga woli tych, którzy żadnej takiej woli nie mają. Ponure czasy idą naprawdę. I przejdą po naszych grzbietach. Popatrzmy po sobie uważnie. Już nas podeptały niemiłosiernie.
I jeszcze coś. Każda i każdy z nas, kto był tam niedzielę, niezależnie od tego, jaką mu kto łatkę przypnie – mądrego, głupiego, rozsądnego, wariata, odpowiedzialnego albo warchoła – jest nieporównanie więcej wart od najbardziej choćby cenionego politycznego lidera. Wyłącznie dlatego, iż tam po prostu był. Przynajmniej to chciałbym, żebyśmy wiedzieli. Ile jest warte to, iż jesteśmy tam, gdzie bezwzględnie trzeba było być, żeby nasz świat nie osunął się w katastrofę, jak te, które znamy z podręczników historii.
fot. Facebook/Andrzej Trzeciakowski