Wydawało się, iż system świadczeń „w naturze” skończył się w czasach średniowiecza lub co najwyżej w jakiś czasach XIX wieku, ale okazuje się, iż pomimo rozwoju techniki, komputerów, internetowych sklepów i sztucznej inteligencji – świadczenia w towarach… mają się dobrze. Na początku zresztą system poza-pieniędzy był stosowany dla opłat przekazywanych dla monarchy lub władcy danej krainy (daniny). Jak zawsze słabszy płacił silniejszemu i tak w średniowieczu obowiązywało wiele możliwości jak danina opolna (sztuka bydła), danina z miodu lub podworowe (podymne), gdzie przekazywano najczęściej nierogaciznę. System ewoluował i daniny zostały zasadniczo zniesione do XIV wieku, co oczywiście nie obniżyło obciążeń fiskalnych, ale po prostu zmieniło je w sposób przekazywania podatków (pieniądz) lub po prostu pracy quasi-niewolniczej (pańszczyzna). Co interesujące system „towarowy” wrócił w XX wieku – szczególnie w sektorach związanych z górnictwem i tym razem jako „deputaty” – sposób przekazywania części pensji (albo zwiększania wynagrodzeń) dzięki świadczeń „w naturze”.
W niepodległej Polsce (1918 r.) wypłacanie części świadczeń (pensji) w czystym węglu zaczęło funkcjonować od początku. Większość kopalń właśnie wtedy przekazywało „deputat węglowy” – pewną ilość surowca jako rodzaj dodatkowego ekwiwalentu pensji. System jeszcze bardziej rozwinął się w okolicach 1925 r. podczas wojny celnej z Niemcami (Niemcy wprowadziły zakaz importu polskiego węgla), kiedy polski rząd szukał alternatywnych metod zwiększenia podaży na rynku (eksport do innych państw lub właśnie konsumpcja wewnętrzna – czemu sprzyjały deputaty). System utrwalił się tak mocno, iż został potwierdzony po wojnie (1957 r. – każdy górnik – 8t węgla rocznie) a kolejne układy zbiorowe i regulacje – potwierdzały ten stan aż do czasów obecnych (dalej 8t węgla na głowę w PGG). Oczywiście w czasach obecnych zostało to twórczo wykorzystane przez pracowników (a zwłaszcza związki zawodowe) i deputat jest tylko teoretycznie „towarem” – bo można go przeliczać na ekwiwalent pieniężny i brać po prostu dodatkowe wynagrodzenie a nie węgiel. Brak jest oficjalnych statystyk czy ktoś rzeczywiście wynosi z kopalni te 8 ton węgla w naturze (raczej nikt), ale za to wiemy ile kosztuje ekwiwalent – w tym roku w PGG oficjalnie tonę węgla przelicza się po 1470 złotych za tonę co jest dodatkowo dość zabawne bo na rynku (w energetyce) cena sprzedaży do elektrowni to ok. 530 zł, a sam koszt wydobycia 900. Jak widać pracownicy cenią się znacznie wyżej (w deputacie) niż wycenia ich rynek, ale to chyba naturalne. System deputatów to w swojej idei odwrócenie systemy danin – płaci pracodawca, ale zostaje zawsze reguła słabszy płaci silniejszemu – dzięki pozycji związków zawodowych i zwyczajowym wpływu sektorów na głosy wyborcze – nikt w ogóle deputatów nie dotyka, ale tylko realizuje po cenie „jak za zboże”. System „towarowy” jest oczywiście całkowicie absurdalny w XXI wieku i nie ma żadnego ekonomicznego sensu na obecnym rynku no chyba żeby myśleć jak rozładować zwały węglowe – nadmiar wydobytego węgla i kazać pracownikom kopalń odbierać w naturze – oczywiście związki na pewno nie wyraża swojej zgody). Ale deputaty (czy inne formy pozapłacowych lub quasi-płacowych świadczeń) trzymają się mocno, szczególnie w tzw. sektorze państwowym (lub Spółkach Skarbu Państwa) i w warunkach, kiedy zarządu spółek mają małe pole negocjacyjne. Kopalnie nie są bowiem jedyne, bo węglem (ekwiwalentem) płaci się też kolejarzom (też drewnem? Deputat opałowy w lasach państwowych), ale i ekstra świadczenia branżowe mają energetycy. Tu trudno jest wydać „prąd”, bo nie ma za bardzo go w co zapakować (może zmienia to magazyny energii i hipotetycznie w przyszłości każdy energetyk będzie mógł go załadować kilka razy rocznie za darmo – ale dziś dawane są zniżki – zwykle to ok. 80% na zużycie energii do 3000 kWh rocznie. Co interesujące – chyba mamy do czynienia z szybkim rozwojem „deputatów”, bo obecna informacja o wynegocjowanych podwyżkach w Orlenie obejmuje także między innym – kartę zakupową paliwową (czyli zgodnie z ideą towar z zakładu pracy– trochę paliwa do pensji) i przy okazji jeszcze jedno doładowanie karty MyBenefit.
Cały system jest aż tak absurdalny, iż choćby zabawny. Oczywiste jest, iż służy wyłącznie dla wyciągnięcia dodatkowych podwyżek i ukrycia ich w normalnych statystykach płacowych. Obie strony (pracodawca – pracownik) ze śmiertelną powagą udają, iż jest to jakieś należne i realne świadczenie a w rzeczywistości chodzi tylko o pieniądze. Cały system powinien być natychmiast zredukowany i zamieniony na normalną strukturę wynagrodzeń. A może… wcale nie? Może pracownicy naprawdę chcą jak najwięcej deputatów? Górnicy – węgiel, energetyce (prąd – tylko jak go łapać), gazownicy – gaz (tu też pewien problem z transportem do domu), piekarze – chleb (to istnieje i to wcale nie żart), gorzelnicy – butelki, pracownicy huty – odkuwki stalowe a rzeźnicy – dodatek w mięsie. W najlepszej sytuacji będą pracownicy mennicy (naturalnie dodatkowo co miesiąc kilka wyprodukowanych banknotów), ale słabo wypada to dla nauczycieli (kreda i satysfakcja zawodowa). Może więc to jakoś usystematyzować i wszystkim wypłacać… w węglu? Tak jak w 1925 r. to teraz do 2025 r. rozwiąże to problem europejskiej polityki klimatycznej i opłat CO2 a zwiększy podaż (i zmniejszy zwały węgla) jak każdy będzie mógł zabrać kilka ton do domu? Jest tyle twórczych rozwiązań… Trzeba się tylko spieszyć, bo to ostatnie dwa tygodnie na negocjacje nowych umów zbiorowych pomiędzy pracownikami… a starymi zarządami spółek.