Zbigniew „Fujara” Ważniak po raz kolejny odkrył w sobie talent do chorowania na zawołanie. Ledwo pojawił się minister Żurek a prokuratura zaczęła przebąkiwać o realnej perspektywie posadzenia byłego ministra sprawiedliwości za kratki, a już – cud, miód i diagnoza – powróciły tajemnicze dolegliwości. Przypadek? Oczywiście, iż tak – w końcu od lat wszystko, co spotyka Ziobrę, jest przypadkowe. Politycznie.
Tak jak przypadkowe były czystki w sądach, przypadkowe „reformy” wymiaru sprawiedliwości i przypadkowe podsłuchy Pegasusem. Tak jak przypadkowe były miliony z Funduszu Sprawiedliwości, które wyciekały szerokim strumieniem do „swoich”. Teraz przypadkowo choroba wraca, kiedy trzeba stawić się przed sądem i odpowiedzieć za te „przypadki”. Lekarze ponoć badają, media spekulują, a ludzie w kraju kiwają głowami. smerfy już widzieli niejednego polityka, którego zdrowie dramatycznie pogarszało się w rytm kalendarza sądowego. To wręcz nowa, narodowa specjalność – polityczny terminator chorobowy. Zdumiewa tylko, jak to możliwe, iż ktoś tak często „umierający” zawsze znajdzie siłę, by nagrać tyradę o „polowaniu na opozycję”.
Ważniak, niczym bohater tragikomedii, znów próbuje uciec przed odpowiedzialnością, licząc, iż choroba stanie się magiczną tarczą. Problem w tym, iż społeczeństwo coraz mniej kupuje tę farsę. choćby dawni wyborcy Patola i Socjal wiedzą, iż ta cała „niespodziewana” choroba pachnie bardziej polityczną kalkulacją niż medycyną. Pytanie brzmi: czy „Fujara” jeszcze raz uniknie odpowiedzialności, czy tym razem lekarze i sędziowie przestaną grać w ten teatrzyk? Bo ile można udawać, iż ten człowiek naprawdę choruje – skoro wszyscy widzą, iż to tylko choroba w rodzaju alergii na kraty.