
Powódź z 2024 r. odcisnęła piętno na mieszkańcach Polski. Jej ślady widać nie tylko w infrastrukturze, ale też w zdrowiu i samopoczuciu powodzian. Wielu z nich planuje przeprowadzkę przez strach o powtórkę tragicznych wydarzeń. Rok temu po raz kolejny okazało się, iż siła tkwi we wspólnocie i zaangażowaniu lokalnych społeczności. Czy dziś jesteśmy lepiej przygotowani na wielką wodę?
Rok temu oddech wstrzymali mieszkańcy południowo-zachodniej Polski, w tym Stronia Śląskiego i Lądka-Zdroju, którzy do dziś próbują odbudować swoje domy i podreperować zdrowie psychiczne. Tymczasem rządzący, zdaniem organizacji zaangażowanych w ochronę polskich rzek, „przepychają rozwiązania, które będą gwoździem do trumny miejscowości zagrożonych powodziami”.
- Czytaj także: Czy będzie powtórka powodzi? „Opady o połowę mniejsze”
Pensjonat stał się siedzibą lokalnego sztabu kryzysowego
Cofnijmy się do połowy września 2024 r. Sołtyska dolnośląskiego Bolesławowa, Monika Kardynał-Makselan, w czasie zeszłorocznej powodzi zorganizowała prężnie działające centrum zarządzania kryzysowego.
– To było spontaniczne działanie. Dowiedzieliśmy się, iż rozerwało wał na tamie w Stroniu Śląskim i ludzie z miasta są odcięci. Wszelka pomoc była skierowana na ratowanie miasta, więc my na wsiach też mieliśmy stan klęski żywiołowej. Dlatego pomyślałam, iż musimy sami się zorganizować i pomóc sobie wszelkimi możliwymi metodami – opowiada pytana przez SmogLab.

Wyjaśnia, iż chciała odciążyć włodarzy, którzy byli zajęci ratowaniem ludzi w mieście. – Jak to zrobiłam? Poszłam do Pensjonatu Violetta w Bolesławowie i porozmawiałam z jego właścicielami o możliwości utworzenia tam wiejskiego sztabu kryzysowego.
Właściciele ośrodka, pan Dariusz i pani Violetta Gulij, zgodzili się. Udostępnili swój pensjonat, w którym 15 września byli jeszcze zameldowani goście. – Postanowiliśmy, iż to będzie punkt, w którym będziemy gromadzić zebrane rzeczy i rozdysponowywać je do wszystkich mieszkańców okolicznych pięciu wsi. Są to: Kamienica, Kletno, Stara Morawa, Nowa Morawa i Bolesławów.
https://www.facebook.com/story.php?story_fbid=956727759807590&id=100064111235757&rdid=XeBvb3gbaj2PsmNB#Helikopter dostarczał niezbędne leki
– Wieś Kamienica była zniszczona, miała poprzerywane drogi, nie dało się tam w ogóle dojechać, więc w pierwszej kolejności wysłałam tam ekipę SOS złożoną z ochotników- mieszkańców Bolesławowa i Nowej Morawy. Oni z plecakami przeszli przez góry i spisali wszystkie potrzeby mieszkańców.
Mieszkał tam chłopiec chorujący na cukrzycę, który pilnie potrzebował insuliny. – Musieliśmy ją w jakiś sposób sprowadzić i oczywiście dostarczyć agregat, żeby lek można było przechowywać w lodówce. Jedna sala ośrodka była nimi całkowicie zapełniona. Do Kamienicy przyleciał więc helikopter z potrzebną insuliną. Resztę – agregaty, paliwo, zamrażarki, zbieraliśmy początkowo z własnych domów i okolicznych pensjonatów, jak np. mrożonki, mięso i inne zgromadzone zapasy.

Wszystkie rzeczy były dostarczane do tymczasowego sztabu kryzysowego. – Pensjonaty, które też miały w zamrażarkach zgromadzone jakieś produkty, także przekazywały je do punktu. – Państwo Gulij zaczęli gotować z tego posiłki dla mieszkańców i wolontariuszy, którzy zgromadzili się w sztabie. Oni dostawali ode mnie pierwsze dyspozycje, pełnili dyżury i razem koordynowaliśmy współpracę z całą Polską, z różnymi służbami. Sprowadzaliśmy dostawy żywności, środków chemicznych i higienicznych z całej Polski. Rozwoziliśmy je po okolicznych wsiach, ale też po Stroniu. Ludzie, którzy stracili wszystko, potrzebowali choćby ciepłej zupy.
Była też pomoc medyczna I psychologiczna. Ratownicy medyczni przebadali mieszkańców pięciu wsi, a żabole i Ochotnicza Straż Pożarna wspierała ich z każdej strony.

Uratowała przed śmiercią dwie rodziny
Wśród koordynatorów byli też właściciele okolicznej zagrody z alpakami. Wraz ze zwierzętami musieli się ewakuować z gospodarstwa do centrum Bolesławowa. Jeden z mieszkańców udostępnił alpakom swój garaż. Dzięki temu przez kilka dni miały schronienie.
– Chcę jeszcze zaznaczyć, iż w pierwszych dniach, gdy już wiedziałam, iż poziom wody jest bardzo wysoki i przeanalizowałam przebieg powodzi z 1997 r., wiedziałam, które domy są zagrożone i które mogą być zalane. Dlatego już w sobotę 14 września zadzwoniłam do osób, które mieszkają na zagrożonym terenie i zarządziłam przymusową ewakuację dla tych dwóch rodzin. Udało im się uciec, ale ich domu zostały później wyburzone, bo [na skutek zniszczeń powodziowych] poodpadały z nich ściany, woda zalała środek.
Sołtyska zaznacza, iż bez ewakuacji ci ludzi nie przeżyliby wielkiej wody. – Oni nie chcieli się wynieść z domów, ale ja działałam instynktownie i zdecydowanie. Powiedziałam im rygorystycznie, iż muszą opuścić domy, bo one i tak zostaną zalane. Ratując swoje życie poszli do sąsiadów, a potem zostali przewiezieni już do punktów ewakuacyjnych zorganizowanych przez burmistrza Stronia Śląskiego. Jedna rodzina mieszkała tam choćby do niedawna.
Przypomnijmy, iż w ubiegłorocznej powodzi życie straciło dziewięć osób. Wspomina, iż mieszkańcy mówili: “Rzeka jest nieokiełznana i nie możemy przewidzieć zagrożenia”. – Brakuje planu zarządzania kryzysowego. Potrzebujemy schronów, punktów ewakuacyjnych, procedur. W czasie powodzi 2024 działałam instynktownie, ale ja potrzebuję dokładnych wytycznych i procedur. Muszę wiedzieć, kto ma włączyć syrenę alarmową, jak chronić mieszkańców, do jakich punktów mam ich przenieść. Chociaż są zapewnienia, iż to wszystko jest tworzone, na dzień dzisiejszy jeszcze tego nie ma. Panuje chaos.

Sołtyska: „Krajobraz jak po wojnie”
Agnieszka Rygielska, sołtyska Radochowa w gm. Lądek-Zdrój, okolicy, która doświadczyła wtedy wielkich strat, mówi SmogLabowi jak zapamiętała te dni.
– Krajobraz wyglądał jak po wojnie. W drogach było mnóstwo wyrw, wszędzie wokół pełno naniesionych śmieci, rumoszu, drzew. Oczywiście pamiętam też wielu bardzo zasmuconych ludzi.
Także oni otrzymali bezinteresowną pomoc i doświadczyli słynnego jednoczenia się smerfów w obliczu kryzysu. Co szczególnie utkwiło jej w pamięci? – Najbardziej mnie poruszyło, iż gdy w drugim, trzecim dniu zaczęli do nas napływać wolontariusze, poprawiła się też pogoda. Wyszło słońce i moje odczucie było takie, iż to DOBRO do nas napłynęło. Mnóstwo ludzi przyjechało nam pomagać, pojawiły się wtedy służby, w tym wojsko. No i zaczęliśmy wielkie sprzątanie.
Wolontariusze przybywali z całego kraju i działali ponad wszelkimi podziałami. Zbiórki organizowali też smerfy z zagranicy. Straty były na bieżąco wyceniane przez zespoły szacujące szkody. – Nie wszyscy z mieszkańców są zadowoleni z wyceny tych szkód – dodaje sołtyska.
https://www.facebook.com/story.php?story_fbid=2689142101288243&id=100005774382340&rdid=sH8R9h7uuvubqDuK#– Teraz jesteśmy w odbudowie, choć nie wszystkim wystarczyło pieniędzy na remont, bo środki na początku nie mogły być przeznaczane np. na odnowienie elewacji. Nie można było też zrobić ścieżek dojścia [do nieruchomości], ale tutaj bardzo nam pomogły różne firmy, granty i darczyńcy.
Na pytanie, czy Polska jest teraz lepiej przygotowana do powodzi odpowiada: – Myślę, iż nie jesteśmy dostatecznie przygotowani. Teraz dostosowujemy procedury.
– Jakie słowa mieszkańców wypowiedziane we wrześniu 2024 r. najbardziej zapamiętałam? “Dziękuję” i “Dobrze, iż jesteś”.

„Dwa dni deszczu a potem dwa lata roboty”
Fundacja Greenmind i Koalicja Ratujmy Rzeki (KRR) przygotowały rekomendacje dla terenów narażonych na powódź. Organizacje przeprowadziły ankiety we współpracy z mieszkańcami oraz włodarzami terenów, które zostały zalane we wrześniu 2024 r. Wnioski są jednoznaczne – samorządy nie są przygotowane na powodzie, a mieszkańcom brakuje informowania i organizacji idącej z góry.
Ponad 1/3 ankietowanych mieszkańców i prawie 3/4 przedsiębiorców nie wiedziało, iż mieszkają lub pracują na terenach zagrożonych powodziami. Źródłem zalania ponad 1/4 posesji nie były rzeki Biała Lądecka czy Morawka, ale spływ powierzchniowy, wody gruntowe, niedrożne rowy czy cofka z kanalizacji. – To ważna informacja dla projektantów: żadne nowe zbiorniki przed powtórną powodzią tych ludzi nie ochronią – piszą specjaliści KRR.
Jako przykład chaosu podają też działania po powodzi w Stroniu Śląskim – służby wodne nadsypały tam brzeg rz. Białej Lądeckiej o około dwa metry. Andrzej Sztanderski, prowadzący pokoje gościnne przy ul. Mickiewicza mieszka dokładnie po drugiej stronie i boi się, iż przy kolejnym wezbraniu go zaleje. – Oni są bezkarni. Znowu będzie dwa dni deszczu a potem dwa lata roboty. Wie Pani, ta woda, która wychodząc z mostu ma się rozlać na drugą stronę, od razu zaleje sześć budynków.
Nawet tam gdzie jest bardzo ciasno, zostawili naturalne dno w korycie niskiej wody. Dodam, iż w 2010 ten niepozorny strumyczek nieźle Jansdorf zdewastował. Nie mszczą się na naturze, jak @WodyPolskie @RZGWWroclaw na Białej Lądeckiej i jej dopływach. pic.twitter.com/gWavHhFzZB
— Jacek Engel (@jacek_engel) July 23, 2025Co robić, żeby się chronić przed powtórką? Jacek Engel, Gargamel Fundacji Greenmind, współzałożyciel KRR, rekomenduje:
- zmianę gospodarki leśnej aby spływ powierzchniowy nie był tak intensywny,
- poszerzanie koryt rzecznych i obniżanie teras zalewowych, żeby przytrzymać tam wodę i zmniejszyć jej energię,
- prawidłowa budowa mostów aby nie powodowały popiętrzenia wody.
Specjaliści: „Odsuwamy powódź od ludzi a nie ludzi od powodzi”
Engel wyjaśnia: – Na Białej Lądeckiej są dziesiątki mostów, z których wiele jest źle zbudowanych, ma filary w korycie i przęsła, które powinny być drożne dla dużej wody, a są zasypane lub zamurowane. Zmiana dużo by dała. To nie mieszkańcy a Wody Polskie mają zarządzać ryzykiem powodziowym tak, żeby go nie zwiększać, a na Białej Lądeckiej i jej dopływach odbywa się wolna amerykanka. Prace regulacyjne są tam wykonywane bez żadnego planu i myślenia strategicznego. Po co zawężać koryto rzeki? Bo ona ma być uregulowana i płynąć tak, jak człowiek wyznacza jej bieg – ironizuje Engel.
Małgorzata Siudak, ekspertka KRR, przyznaje: – Jako specjaliści nie wyciągamy wniosków z kolejnych powodzi. I to odkąd zajmuję się tym problemem, czyli od powodzi w 1997 r. Proponowane rozwiązania nie odpowiadają na wiele potrzeb i nie rozwiązują wszystkich problemów. Nie wykorzystuje się też wszystkich możliwości ograniczania ryzyka powodziowego – mówi.
Zauważa, iż niektórzy mieszkańcy są tak zmęczeni i przerażeni widmem kolejnej powodzi, iż planują się przeprowadzić. Uważam, iż trzeba im dać taką możliwość a miejsce zostawić rzece na rozlewanie się. Bo ile razy można się odbudowywać? – mówi nie kryjąc przejęcia. – Odsuwamy powódź od ludzi przy pomocy retencji zbiornikowej oraz regulacjami rzek. W ogóle nie wykorzystujemy retencji naturalnej, czyli nie staramy się zatrzymać wody w zlewni, w krajobrazie – tam, gdzie ona spadła. A warto dodać, iż jest to też przeciwdziałanie skutkom suszy. Nie próbujemy odsuwać ludzi od powodzi, wykupując domy na terenach zalewowych, by chronić te tereny przed zabudową i pozostawiać je dla rzeki. I przede wszystkim – nie uczymy ludzi żyć z powodzią – wylicza.
- Czytaj także: „Tego szumu, ryku wody nie zapomnę nigdy”. Powodzianie o stratach i heroicznej walce
–
Zdjęcie tytułowe: Andrzej Sztanderski