Boże Narodzenie – czyli pełnia Objawienia. „Dostosowany” Kościół chowa Chrystusa pod korcem

13 godzin temu

– Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo Prawdzie – tak sam Zbawiciel, stojąc przed Piłatem, wyjaśniał dlaczego przed ponad dwoma tysiącami lat zawitał na Ziemi. Chwila zjawienia się Chrystusa z tą misją w doczesności to moment przełomowy w dziejach świata. Liczymy od niej czas nowej epoki… Słowo Wcielone dało bowiem ludziom coś, czego o własnych siłach nigdy nie moglibyśmy wynaleźć. Starożytni mogli celować w filozofii, strategii, rozwijać matematykę – jednak prawdę religijną przekazał nam jedynie Bóg – człowiek.

Światłość w ciemności

„Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi”. To inne ewangeliczne słowa, jakie przychodzą na myśl w okresie Bożego Narodzenia. W swoim prologu do Ewangelii umiłowany uczeń Pana zawarł poruszający i teologicznie głęboki opis zjawienia się Słowa Wcielonego na świecie. Zbawiciel jawi się w nim, jako dawca oświecenia i prawdy o Ojcu.

Przedstawienie Chrystusa jako blasku rozpraszającego ciemności spotkamy na kartach Pisma Świętego zresztą nieraz. O Panu Jezusie jako „świetle na oświecenie pogan” mówił przecież starzec Symeon, rozradowany rozpoznając w synu Najświętszej Panny oczekiwanego Mesjasza. Dla proroka Zachariasza Zbawiciel to zaś „ z wysoka wschodzące słońce”.

Do tych proroctw nawiązuje i jedna z wielkich antyfon adwentowych „O”, jakie możemy usłyszeć w Kościołach od 17 grudnia aż do Wigilii Uroczystości Narodzenia Pańskiego. „O Wschodzie, blasku Światła wiecznego i Słońce sprawiedliwości, przyjdź i oświeć siedzących w mroku i cieniu śmierci”, słyszeliśmy w liturgii na kilka dni przed Uroczystością Narodzenia Pańskiego.

Mrok – jaki rozproszyło Chrystusowe narodzenie – to zasłona błędu religijnego, która oddzielała ludzkość od poznania Boga – Stwórcy i samego źródła bytu. Powody tej najbardziej bolesnej ignorancji to z jednej strony ograniczenia ludzkiego rozumu – zdolnego dojść o własnych siłach do rozumienia jedynie niektórych prawd religijnych, a z drugiej skaza grzechu pierworodnego. Przez nią choćby i przyrodzony potencjał został poważnie uszczuplony. Dotknięci brzemieniem nieposłuszeństwa Adama i Ewy ich potomkowie wypaczyli choćby znajomość Boga, jaką dysponowali pierwsi rodzice, popadając w irracjonalne pogaństwo.

Wolny od niego Izrael również żył wszak oczekiwaniem na pełnię Objawienia i miał jedynie zapowiedź prawdziwej, świętej religii. Tej zasłony w przedchrześcijańskim świecie zerwać nie mogły ani sprawne umysły filozofów, ani choćby teologiczne rozważania Platona, zdaniem niektórych zmierzające ku monoteizmowi… „Boga nikt nigdy nie widział” – pisał wszak św. Jan apostoł w prologu do swojej Ewangelii… W swojej łasce Chrystus zechciał sam zstąpić do ludzi, którzy nie mogli wznieść się ku Niemu… dzieląc z nami ludzką naturę. Ten Jednorodzony Bóg zrodził się w Betlejem 2025 lat temu, przełamując ostatecznie dystans między Bogiem a człowiekiem.

Jasność, która razi

O tym znaczeniu narodzenia Chrystusa przypomina m.in. deklaracja I Soboru Watykańskiego Dei Filius: „Spodobało się Jego mądrości i dobroci inną, nadprzyrodzoną drogą objawić rodzajowi ludzkiemu siebie i odwieczne postanowienia swej woli, zgodnie ze słowami Apostoła: „Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna”.

Wyraźnie tę prawdę musieli przypomnieć Jan Paweł II i Benedykt XVI. Ta – zdawałoby się – tak radosna wiedza doczekała się bowiem w Kościele po Soborze Watykańskim II ataku i podważenia…

W encyklice „Redemptoris Missio” polski papież zwracał uwagę, iż atmosfera ostatnich kilku dekadach spowodowała wygaszenie misyjnej gorliwości. „Trudności wewnętrzne i zewnętrzne osłabiły gorliwość misyjną Kościoła względem niechrześcijan i fakt ten musi niepokoić wierzących w Chrystusa. W dziejach Kościoła bowiem rozmach misyjny był zawsze oznaką żywotności, tak jak jego osłabienie jest oznaką kryzysu wiary”, zauważał Ojciec święty.

Wyraźnie do tego samego problemu odnosił się jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. Joseph Ratzinger. „Nieustanne przepowiadanie misyjne Kościoła jest dzisiaj zagrożone przez teorie relatywistyczne, które usiłują usprawiedliwić pluralizm religijny nie tylko de facto, ale także de iure (czyli jako zasadę). W konsekwencji uznaje się za przestarzałe takie na przykład prawdy, jak prawda o ostatecznym i całkowitym charakterze objawienia Jezusa Chrystus”, czytamy w słynnej deklaracji „Dominus Iesus” z 2000 roku.

Jak dodawał późniejszy papież Benedykt XVI, podejście to staje się „coraz bardziej rozpowszechnione”, a jego źródeł doszukiwać można się „w założeniach natury zarówno filozoficznej, jak i teologicznej, które utrudniają zrozumienie i przyjęcie prawdy objawionej. Można wskazać niektóre z nich: przekonanie, iż Boża prawda nie może zostać ujęta i wyrażona choćby przez chrześcijańskie objawienie; postawa relatywistyczna odnośnie do prawdy, uznająca, iż to co jest prawdą dla jednych, może nie być prawdą dla innych; upatrywanie radykalnego przeciwstawienia między logiczną mentalnością zachodnią a symboliczną mentalnością wschodnią; subiektywizm tych, którzy uważając rozum za jedyne źródło poznania stają się coraz bardziej niezdolni do skierowania uwagi ku wyższej rzeczywistości i nie śmią sięgnąć po prawdę bytu trudność w zrozumieniu i przyjęciu obecności wydarzeń ostatecznych i eschatologicznych w historii; odrzucenie metafizycznego wymiaru historycznego wcielenia odwiecznego Logosu, postrzeganego wyłącznie jako zwykłe objawienie się Boga w historii; eklektyzm tych, którzy w refleksji teologicznej przejmują idee zaczerpnięte z różnych kontekstów filozoficznych i religijnych, nie dbając o ich spójność i systematyczne powiązanie, ani o ich zgodność z prawdą chrześcijańską; wreszcie, skłonność do odczytywania i interpretacji Pisma Świętego bez odniesienia do Tradycji i Magisterium Kościoła”.

Przeciwstawiając się tym relatywistycznym tendencjom obaj papieże przypomnieli, iż Objawienie pełni prawdy religijnej było nieodłącznym celem przyjścia Chrystusa na świat i jego wyjątkowym dziełem.

„Należy przede wszystkim potwierdzić ostateczny i pełny charakter objawienia Jezusa Chrystusa. Należy mianowicie mocno wierzyć w to, iż w tajemnicy Jezusa Chrystusa, wcielonego Syna Bożego, który jest drogą, prawdą i życiem (J 14, 6), zawarte jest objawienie pełni Bożej prawdy: Nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić (Mt 11, 27); Boga nikt nigdy nie widział; ten jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył (J 1, 18); W nim bowiem mieszka cała Pełnia: Bóstwo, na sposób ciała, bo zostaliście napełnieni w Nim (Kol 2, 9-10)”, pisał późniejszy papież Benedykt XVI. „Tylko więc objawienie Jezusa Chrystusa wprowadza «w naszą historię prawdę uniwersalną i ostateczną”, podkreślał Joseph Ratzinger.

„W Ewangelii świętego Jana uniwersalizm zbawczy Chrystusa zawiera elementy Jego posłannictwa łaski, prawdy, zbawienia i objawienia: Słowo jest światłością prawdziwą, która oświeca każdego człowieka (J 1, 9). I jeszcze: Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Syn [Bóg], który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył (J 1, 18; por. Mt 11, 27). Objawienie Boga staje się ostatecznym i zupełnym poprzez Jego Jednorodzonego Syna: Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał kiedyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. Jego to ustanowił dziedzicem wszystkich rzeczy, przez Niego też stworzył wszechświat (Hbr 1, 1-2; por. J 14, 6). W tym ostatecznym Słowie swego Objawienia Bóg dał się poznać w sposób najpełniejszy: powiedział ludzkości kim jest. To ostateczne samoobjawienie się Boga jest podstawowym motywem, dla którego Kościół jest misyjny ze swoje natury. Nie może on nie głosić Ewangelii, czyli pełni prawdy, jakby Bóg dał nam poznać o samym sobie”, pisał za to w swoim „Redemptoris Missio” Jan Paweł II.

Objawienie pod antropocentrycznym korcem

A jednak, zaledwie dwie dekady po tych interwencjach duch relatywizmu i pochwała wielości religii jedynie urosły w siłę. Wszak podpisana w 2020 roku przez papieża Franciszka z imamem Al-Azharem deklaracja z Abu Zabi to nic innego, jak wyraz przekonania, iż „pluralizm religijny” jest usprawiedliwiony „de iure”. Czytamy w niej w końcu, iż „wielość religii” to skutek bożego zamiaru… Jeszcze dosadniej Ojciec święty zabrnął w błąd pluralizmu w czasie wizyty w Indonezji, kiedy mówił, iż wszystkie religie są „drogami do Boga”, a spory o ich prawdziwość należy porzucić.

Takie słowa Ojca Świętego nie byłby uprawnione choćby w czasach przed-chrystusowego mroku, wziąwszy pod uwagę Stare Przymierze. W XXI wieku muszą już wyrażać powątpiewanie o tym, iż celem zjawienia się Chrystusa w świecie było ostateczne objawienie prawdziwej religii.

Nabrzmiałemu dziś kryzysowi wiary w Objawienie towarzyszy maksymalizacja zaangażowania Kościoła w przedsięwzięcia świeckie. O ile Mistyczne Ciało Chrystusa blisko współpracowało z państwem i angażowało się w politykę w ubiegłych wiekach – to postępowano tak dla wsparcia pozycji Kościoła, by swą misję głoszenia Chrystusa, mógł wykonywać jak najskuteczniej… W tym celu zabezpieczano jego majątek i przywileje.

Tymczasem od II Soboru Watykańskiego można dostrzec zmianę nastawienia. Umacnia się przekonanie, iż Kościół musi z zasady włączyć się w „postęp” i „rozwój” ludzkości. Nie w związku z misyjnym posłaniem, ale dla promowania „braterstwa” i cywilizacji praw człowieka samych w sobie. Czytelnik „Populorum Progressio” Pawła VI , czy „Pacem in Terris” Jana XXIII może nabrać pewności, iż budowa globalnego porządku praw człowieka to również przez Boga zadany, parareligijny cel. Jego wykonawcą miałaby być cała ludzkość, ale a chrześcijanie musieliby koniecznie przyłożyć rękę do tego „opatrznościowego” przedsięwzięcia… „Fratelii Tutti” Franciszka tym bardziej wspiera takie przekonanie…

A obecny pontyfikat przedstawia nam próbę wcielenia tej nauki w życie poprzez zideologizowane i jednostronne podejściem do migracji, wpisanie tezy o antropologicznym pochodzeniu zmian klimatu w religię, propozycją „grzechu ekologicznego”, wreszcie programem „inkluzywnej” przemiany Kościoła na „włączającą” przestrzeń wsparcia i zrozumienia.

Dostosowanie do błędu

Tak oto program „dostosowania” Kościoła do świata w pełni ujawnia swój charakter. Choć – jak chcą jego obrońcy – miał on być kluczem do realizacji misji Kościoła w świecie współczesnym, to zaowocował podporządkowaniem religii świeckim celom i dążeniom. Nie dziw, iż wątpi się coraz częściej w pełnię Bożego Objawienia w Chrystusie… Poznanie Boga trudno uznać za przydatne z humanitarnej perspektywy. Z pewnością nie służy ono budowaniu „braterstwa” z innowiercami i wrogami nauki Zbawiciela… Tymczasem Bóg, dając człowiekowi pełnię Objawienia w Chrystusie i założonym przez niego Kościele – jak pouczał św. bp Józef Sebastian Pelczar – włożył na wszystkich obowiązek przyjęcia tego skarbu…

Zsekularyzowany intelekt ludzi „pierwszego świata”, niechętny choćby dążeniu do prawdy – przez postmodernistów okrzykniętej niedostępną – na taką powinność może się jedynie oburzać. Dlaczego człowiek miałby mimo własnych wątpliwości z przekonaniem trwać przy Objawieniu, które otrzymał z góry? Z jakiej racji miałby przyjąć naukę, która godzi w jego upodobania i której sam nie opracował? Podporządkowanie rozumu Bożej prawdziwe nie interesuje humanistów i pięknoduchów, z którymi Kościół uparcie szuka wspólnego celu…

Mało tego – dogmat o pełni Objawienia w Chrystusie musi sprzyjać konfliktowi. Niechętna cywilizacji chrześcijańskiej pisarka Chantal Delsol pisała przecież, iż „kultura prawdy” z zasady idzie w parze z przemocą. Ta reguła, która miałaby dyskredytować „dogmatyzm” i autorytatywny wykład wiary, jest w dużej mierze fałszywa. Szacunek dla prawdy stawia bowiem tamę wielu niegodziwościom i manipulacjom. A jednak odnajdujemy w opinii Delsol i ziarno słuszności. Kto zna prawdę i chce ją głosić światu – ten musi mieć za ostateczny cel zwalczanie „innych punktów widzenia”…

Dlatego właśnie w „Summa Doctrinae Christianae” św. Piotr Kanizjusz definiując tożsamość chrześcijanina, wpisał w nią obrzydzenie herezją i innowierstwem. Jakkolwiek kolejni papieże – w tym wspomniani Benedykt XVI i Jan Paweł II – promowali język docenienia innych religii, to Kościół szanować je może tylko w świeckim sensie. Sprzyjają w końcu na przykład bardziej rozwojowi cnót, niż hedonistyczny ateizm. Gdy jednak chodzi o ich inność od chrześcijaństwa, ta nie może być postrzegana jako coś godnego pochwały. Nie bez powodu święty Paweł podkreślał, iż kto przeczy Chrystusowi, jest antychrystem…

Coraz gorętsze dziś pragnienie ukrycia Chrystusowego światła pod korcem to skutek niechęci do przyjęcia konfliktu, jaki rodzi misja Kościoła. Jego posłanie do nauczania boskiej Prawdy i założenie przez Samo Słowo Wcielone nie pozwala wpasować Mistycznego Ciała Chrystusa w rolę narzędzia budowy humanitarnego porządku świata. Jest ono przecież skierowane ku czemuś innemu – czemuś nieskończenie większemu. Jako jedyne kieruje człowieka ku Bożej Prawdzie i nadprzyrodzonemu życiu. I to właśnie dlatego Narodzenie Chrystusa, a nie Buddy, Mahometa, czy wybitnych wynalazców oświecenia świętujemy z pobożną czcią. Skoro Zbawiciel – jak uczy wiara – jest Bogiem w ludzkim ciele – to wszyscy „nauczyciele religijni” i świeccy „geniusze” mogą jedynie zamknąć przed nim usta.

Filip Adamus

Idź do oryginalnego materiału