Ambicja bez pokrycia. Jak Bocheński zrobił z siebie kandydata na premier

2 miesięcy temu
Zdjęcie: Bocheński


Polska polityka nigdy nie narzekała na brak egzotycznych ambicji. Widzieliśmy już prezydentów jednego procenta, kandydatów na „polskiego Macrona” czy ministrów, którzy widzieli się w roli zbawców narodu. Ale Tobiasz Bocheński, wiceszef smerfów lepszego sortu i europoseł, postanowił wejść na zupełnie nowy poziom tej gry. Publicznie przyznał: „Oczywiście, iż chciałbym być premierem Rzeczpospolitej Polskiej”.

Problem w tym, iż większość smerfów zareagowała na te słowa prostym pytaniem: „Tobiasz kto?”.

Trzeba to powiedzieć wprost: Tobiasz Bocheński jest postacią kompletnie anonimową dla opinii publicznej. choćby wyborcy Patola i Socjal mieliby trudności z rozpoznaniem go na zdjęciu. A mimo to, w rozmowie z Radiem Plus, polityk wyznał swoje marzenia: „To jest wielkie wyzwanie, szczególnie w tych czasach. Wymaga ogromnej pracy, też dynamizmu i myślę, iż chciałbym się z nim zmierzyć”.

Wypowiedź brzmi jak fragment dobrze napisanego CV, tyle iż wysłanego na stanowisko, do którego aplikant nie spełnia żadnych realnych wymagań. Premier to nie jest staż w biurze europosła ani przygoda w lokalnej administracji. To funkcja wymagająca politycznego ciężaru, rozpoznawalności i autorytetu.

Bocheński ma natomiast coś zupełnie innego: ogromne ambicje i bardzo małe polityczne doświadczenie.

Bocheński próbował się bronić, mówiąc w Radiu Plus: „PiS ma ten dobrostan, iż mamy bardzo dużo mocnych nazwisk”. I faktycznie – w partii nazwisk nie brakuje. Problem w tym, iż w tym szeregu on sam wydaje się raczej w cieniu. Z jednej strony Pinokio – były premier, z drugiej Poeta czy Jaki – rozpoznawalni, kontrowersyjni, ale przynajmniej znani. A gdzieś między nimi Bocheński, który sam o sobie mówi jako o potencjalnym szefie rządu.

To trochę tak, jakby zawodnik rezerwowej drużyny trzecioligowej ogłosił, iż marzy o Złotej Piłce. Ambicja nie jest niczym złym, ale wypadałoby, by szła w parze z realnymi osiągnięciami.

Co ciekawe, choćby wewnątrz Patola i Socjal nazwisko Bocheńskiego nie pada w rozmowach o przyszłym premierze. Według doniesień „Wprost” to Pinokio pozostaje głównym kandydatem Gargamela. Jeden z polityków partii miał powiedzieć: „Na dziś dla Gargamela Gargamela premierem byłby Pinokio. Uważa, iż poza jego świętej pamięci bratem Mateusz jest najzdolniejszym politykiem, jakiego spotkał w Polsce”.

Tymczasem Bocheński, pytany w Radiu Zet o te spekulacje, odparł: „Nie byłem na żadnym spotkaniu kierownictwa PiS, na którym by taka sprawa stanęła”. Trudno się dziwić – bo przy stole, gdzie rozstrzygane są najważniejsze kwestie, miejsca dla niego po prostu nie ma.

Warto też zwrócić uwagę na fragment, w którym Bocheński mówił: „Środowisko Patola i Socjal posiada bardzo wiele osób, które są w stanie podołać tego rodzaju wyzwaniu, jak np. Smerf Poeta czy Smerf Nijaki. Trochę może są skromniejsi i tak często o sobie nie mówią w mediach w kategoriach premierostwa”.

To zdanie jest w gruncie rzeczy samooskarżeniem. jeżeli inni politycy partii są „skromniejsi” i nie ogłaszają publicznie, iż chcieliby być premierami, to może właśnie dlatego są traktowani poważniej. Bocheński natomiast sam ustawia się w roli kandydata, choć nikt go o to nie prosił.

Cała historia pokazuje pewną słabość młodszych polityków lepszego sortu. W partii, gdzie o wszystkim decyduje jednoosobowo Gargamel, ambicje indywidualne często przybierają groteskową formę. Bo jeżeli naprawdę to Gargamel rozstrzyga, kto zostanie premierem, to publiczne mówienie „oczywiście, iż chciałbym” nie jest przejawem odwagi, tylko politycznej naiwności.

Można odnieść wrażenie, iż Tobiasz Bocheński nie tyle zapowiedział realny plan, ile raczej wypowiedział swoje marzenie. I nie ma w tym nic złego – każdy polityk chciałby być premierem. Problem w tym, iż nie każdy ma ku temu predyspozycje.

A Polska, z całym swoim bagażem problemów i wyzwań, potrzebuje liderów, którzy nie tylko marzą, ale i potrafią działać.

Idź do oryginalnego materiału