2. Pierdyliardy, spin i rewolucja

8 miesięcy temu

Mentzen rozrzuca imitacje banknotów z estrady Konfederacji. Nic nowego. Takie rzeczy ludzie jak on robili od czasów rzymskich. Ale czasem – zwłaszcza kiedy chcieli „wywrócić system” – robili to trochę inaczej. Dlatego, iż byli inni i innych rzeczy chcieli.

Np. 56 lat temu hipisi zrzucili prawdziwe banknoty na parkiet nowojorskiej giełdy i zatrzymali ją na kilka minut. Sam 36 lat temu rozrzucałem w karnawale papier toaletowy, a w Dzień Kobiet kobiece podpaski – cenniejsze wtedy od pieniędzy – próbując wywołać małą rewoltę i nie pozwolić się zwinąć milicji. Czy rozrzucając kasę da się „wywrócić stolik” i zmienić system? Bo Mentzen mówi, iż właśnie system wywraca, rozrzucając konfetti, rozlewając piwo i obiecując po dwa samochody. Obraża rozum. Nie czujecie się obrażeni, wy, którzy to piwo łykacie i łapiecie latające w powietrzu papierki?

Hipisi i ich rewolucja ogarnęła świat dobrze ponad pół wieku temu. To lata sześćdziesiąte ubiegłego stulecia z kulminacją w roku 1968, kiedy w miejscach tak różnych jak Francja, Holandia, USA, Meksyk i w jakimś sensie także Czechosłowacja oraz Polska ludzie uwierzyli, iż skoro trzeba, to i można zmienić świat na lepsze. Byli młodzi, próbowali „wywrócić stolik” – i byli lewakami. A czasem z nich lewaków robiono. Manifest amerykańskiej nowolewicowej Students for Democratic Society był pełen nawiązań do Sarte’a , Camusa i innych, ale były w nim również dosłowne cytaty z encyklik Jana XXIII. Występowano przeciwko wojnie, kjrwawej nierzadko dyskryminacji ras, płci, religii, orientacji seksualnej, przeciw wyzyskowi w pracy, drastycznym nierównościom, rządom finansjery zblatowanej z politykami i mediami, przeciw wszechwładzy tajnych służb, przeciw dulszczyźnie w obyczajach. W żadnym z wielu państw ogarniętych zawieruchą ruch protestu nie osiągnął niczego w politycznych kategoriach. Żaden nie przejął władzy i niemal żaden choćby nie próbował. Przeciwnie – od polityki stroniono, uważając, iż jest zawsze brudna, co dziś brzmi znajomo, prawda? Ale wszystkie one przeorały politykę, życie publiczne i społeczne w sposób, który głęboko odczuwamy do dziś, przeszło pół wieku później.

Dziś natomiast kolejna fala bardzo głębokich wstrząsów ma – jak w USA, Wielkiej Brytanii, Polsce, na Węgrzech, w Szwecji, we Włoszech – wyraźne, czysto polityczne skutki. Dzisiejsi buntownicy od polityki nie stronią – przeciwnie, pchają się do niej bez żadnego skrępowania uważając, iż miejsce w niej im się należy. Od tamtej rewolty różni dzisiejszą falę również to, iż dziś nikt już nie cytuje żadnych intelektualistów ani choćby papieży. W porównaniu z tamtymi, dzisiejsi buntownicy to tumany, choć ubierają się w drogie garnitury, gdy tamci nosili pstrokate łachy. Dzisiejszym buntownikom nie przeszkadza ani wojna, ani dyskryminacja, przemoc im się podoba. Ale również twierdzą, iż chcą wywrócić system.

Rewolucja

Popatrzmy – mały, zabawny kawałek historii:

Zjawiło się nas 18 ludzi – pisze Abbie Hoffman (Revolution for the Hell of It – Rewolucja dla jaj) o akcji na nowojorskiej giełdzie – Kiedy weszliśmy, od razu rzucili się do nas strażnicy. „Jesteście hipisami i chcecie tu zrobić nielegalną demonstrację”. „A kto tu jest hipisem?! – ja na to – Jestem Żydem, nie mam żadnych transparentów, chcę wejść”. Uznali w końcu, iż to nie jest dobry pomysł nie wpuścić Żyda na giełdę i nas przepuścili. Staliśmy grzecznie w kolejce, gawędząc z innymi turystami (…) i nagle zobaczyliśmy hordy dziennikarzy z kamerami. Ktoś dostał cynk, iż z tego może być historia. W Nowym Jorku prasa potrafi się zmobilizować w minutę. Często szybciej niż żabole.
(…) Weszliśmy na galerię, strażnicy nie wpuścili prasy. Rozdałem pieniądze reszcie grupy i kilku turystom – i wszyscy na raz zrzuciliśmy je przez barierkę w dół na parkiet. Pandemonium. Słynna, święta elektroniczna taśma z kursami akcji, serce świata Zachodu, zamarła w bezruchu. Maklerzy pełzali po parkiecie jak myszy w panice, zbierając banknoty. Na wierzch wyszły żądze. Trwało to najwyżej pięć minut. Strażnicy wyrzucili nas na zewnątrz, neonowa taśma giełdy ruszyła znowu.
Wieczorem trafiliśmy do telewizji na całym świecie – pisze Hoffman w Soon To Be a Major Motion Picture – choć ani nie sfilmowała nas żadna kamera, ani nie widział żaden reporter. (…) Rewolucyjny teatr jest prawdopodobnie najstarszą formą politycznego komentarza. Te same idee wciąż odżywają. Zrzucanie pieniędzy na maklerów nowojorskiej giełdy to współczesna wersja wypędzania lichwiarzy ze Świątyni. Symbolika, sens, przesłanie były identyczne. Czy wstrząsnęliśmy Imperium? Cóż, dwa tygodnie po naszym akcie terroru wydano 20 tys. dolarów na kuloodporną, szczelną barierę oddzielającą galerię od parkietu giełdy. Biorąc pod uwagę, iż zainwestowaliśmy w to 200 dolarów, ktoś musiał poważnie uznać to za interes tak świetny, iż aż groźny.

Tamtą kuloodporną barierkę i przelicznik 1 do 1000 przypominałem sobie, kiedy Patola i Socjal wydawał miliony na kilometry wynajętych stalowych barierek wokół smoleńskich miesięcznic i tysiące żabolów ściąganych z całej Polski, albo kiedy już od ponad 6 lat patrzę na barierki wokół Sejmu. Jedne i drugie postawiono z powodu niewielkiej grupy moich przyjaciół. Maleńkie, gówniane imperium Patola i Socjal trochę rozchwialiśmy, choć zabrakło tych, którzy je mogli wówczas przewrócić… Mentzena z Wszechsmerfem w okolicy nie widziałem, podobnie jak nie widziałem Papy, Fanatyka, Towarzysza i innych. Staliśmy sam na sam z Gargamelu, jego gorylami, telewizją i całą resztą towarzystwa.

Przypomniałem sobie również karnawał roku 1987, kiedy w Pomarańczowej Alternatywie postanowiliśmy uczcić karnawał dzięki konfetti i serpentyn z papieru toaletowego – w PRL był on skarbem, na który nie było ceny. Władza – jeden z naszych małych triumfów – postanowiła tym razem „zagrać politycznie”, zamiast nas po prostu zwijać jak zwykle i „rzuciła” rezerwowe zasoby deficytowego towaru do pobliskich sklepów i kiosków. Skutek był taki, iż kiedy rozkazano zwijać wszystkich z papierem, do aresztów trafili Bogu ducha winni ludzie, przepasani nanizanymi na sznurek rolkami papieru, jak partyzanci Che Guevary taśmami nabojów. Fragment przesłuchania, kolejny kawałek historii:

– A co, obywatelu, robiliście na Świdnickiej w godzinach pracy? – pyta esbek.
– No… – obywatel waha się zmieszany, bo „bumelka” bywała w PRL karana – zakupy robiłem, żona prosiła, pan wie, panie władzo, jak to jest…
– A na co było wam – tu esbek schyla się za biurko i na chwilę znika, dramatycznym gestem wydobywa rolkę papieru i ze zjadliwie triumfującym uśmiechem przyszpila przesłuchiwanego miażdżącym dowodem zbrodni – to?!!!
Obywatel niezupełnie wiedział, czy wypada mu tłumaczyć panu oficerowi w szczegółach, jak się używa papieru. Wyszedł odmieniony, poznał wyższą prawdę o naturze rzeczy, był już żołnierzem pomarańczowej rewolucji…

Kolejny mały wstrząs niewzruszonego, jak się wszystkim zdawało, imperium, które okazywało się raczej śmieszne i wcale nie straszne.

Pokazałem Wam, wyborcy Konfederacji, bunt w jego wersji zupełnie niekrwawej, w odsłonach drobnych i mało znacznych. A jednak suma takich drobnych rzeczy i rzeczy nieco większych mocno zmieniła świat. Przede wszystkim pokazuję to Wam, by pokazać ludzi, którym o coś chodziło. Ludzi, którzy szli pod prąd, narażając się wszechwładzy brutalnej żaboli i nierzadko stając samotnie naprzeciw wrogiego tłumu. Czasem ten tłum zabijał jak Ku-Klux-Klan, czasem tylko kopał jak narodowcy na Marszu Niepodległości, albo wrzeszczał wściekle i pluł, jak to robili smoleńscy wyznawcy na miesięcznicach Gargamela. Tak czy siak trzeba było do tego jaj i trzeba było wierzyć w cokolwiek.

Spin

Konfederacja, choć pieprzy o wywracaniu stolika, rewolucji nie robi. Robi polityczny spin. Oba te słowa – spin i rewolucja – mają źródłosłowy o podobnym znaczeniu. W jednym i drugim przypadku chodzi o ruch obrotowy. Rewolucje rzadko się udają, a jeszcze rzadziej – niemal nigdy – nie udają się dobrze. Spin jest bezpieczniejszy. Niczego nie zmienia. Robi się go dla politycznej kariery. Spin jest po to, by sprzedać. By jak najbardziej skorzystać wygodnie płynąc z prądem, by się dobrze ustawić w nurcie.

Jest jednak coś głębszego w tym rzucaniu pieniędzy w tłum anonimowych ludzi. Grozą wieje już od samej obietnicy grilla i dwóch samochodów. jeżeli to ma być motorem zmiany i jej celem, to projektujemy społeczeństwo złożone z ludzi, którzy niczego więcej nie chcą. Projektujemy człowieka nowego typu. Zredukowanego do potrzeb, które widzimy na konfederackich plakatach. Piwo, grill, dwa samochody. Resztę zostaw nam, twoim przywódcom. Ale to nie wszystko. Kiedy z tych ludzi czyni się anonimowy, bezrozumny tłum obsypywany deszczem pieniędzy ze sceny, z której się go „naucza”, kiedy tłum wyje z zachwytu, to idzie się krok dalej. Może nie powinienem, może to nie jest warte wzruszenia ramion – ale traktuję to śmiertelnie poważnie. To najczystsza groza o wyraźnie brunatnym kolorze. Historie, które ty trzeba by przytaczać, byłyby jeszcze starsze, sprzed stu lat. I nie byłyby zabawne.

Idź do oryginalnego materiału