Znikająca lista Epsteina…

10 godzin temu

Raptem pół roku po rozpoczęciu drugiej kadencji przez personę, która jednym ze swoich głównych haseł wyborczych uczyniła „osuszenie bagna”, m.in. poprzez upublicznienie słynnej listy Epsteina, okazało się, iż – mirabile dictu – żadna lista Epsteina nie istnieje, więc można się rozejść i zapomnieć o sprawie.

Wnioski z tego są następujące, a są już one na chwilę obecną równie jednoznaczne, co niezaskakujące: po pierwsze, najwyższe kręgi faktycznej władzy (amerykańskiej, ale nie tylko, bo mowa tu o kręgach o charakterze „kosmopolitycznym” w najgorszym tego słowa znaczeniu) składają się już od jakiegoś czasu z najgorszych z najgorszych, tzn. z indywiduów programowo gustujących w czynnościach, które zwykłemu człowiekowi nie przeszłyby choćby przez myśl. Po drugie zaś, mimo wszelkich pozorów wewnętrznej konkurencji czy frakcyjnej rywalizacji są to w ostatecznym rachunku kręgi ściśle skonsolidowane i w swej konsolidacji bezczelnie przekonane (póki co, jak widać, słusznie) o swojej absolutnej nietykalności.

Biorąc teraz pod uwagę odwieczną prawdę, iż „ryba psuje się od głowy”, nie należy wykazywać najmniejszego zdziwienia z tytułu tego, iż system, którego faktyczna głowa prezentuje się tak, a nie inaczej, rozpada się coraz wyraźniej na wszystkich frontach – od kwestii politycznych poczynając, poprzez sprawy gospodarcze i społeczne, a skończywszy na płaszczyźnie dyplomatycznej i militarnej. Z dwojga zaś form, które może przyjąć ów rozpad – czyli dalszego względnie powolnego gnicia albo spektakularnego kolapsu – ze szczerego serca należy już bez jakichkolwiek oporów liczyć na tę drugą. jeżeli jakikolwiek system zasługiwał kiedykolwiek na podręcznikową „terapię szokową”, która jako jedyna może faktycznie poskutkować osuszeniem bagna wraz ze wszelkimi tego korzystnymi następstwami, to jest to właśnie on.

Jakub Bożydar Wiśniewski

Idź do oryginalnego materiału