Nie wiem co mnie podkusiło, ale korzystając z prawie nieograniczonego dostępu do gazet (konto zhakowane gdyby co, acz nie ujawnię komu) zajrzałem do tygodnika „W Sieci” (to ten od braci Kremlowskich), reklamującego się jako „największy konserwatywny tygodnik w Polsce”. Od razu mówię, iż kilka to znaczy, bo na okładce można napisać wszystko, o faktycznym nakładzie ani słowa. Przy czym nakład i tak o niczym nie decyduje. Zawsze można wydrukować choćby sto tysięcy egzemplarzy i zadowolić się sprzedażą 10 tysięcy i to jeszcze w porywach. Ale to dla przeciętnego użytkownika tej makulatury zbędny raczej szczegół.
No więc otworzyłem ten „największy tygodnik”, by się przekonać kto to robi, kto pisze, o czym bredzą najwspanialsze ponoć tuzy polskiego dziennikarstwa. Od razu zaznaczam, iż na czytanie wszystkiego jak leci, nie starczyło mi ani zapału ani cierpliwości. Może ktoś z was da radę, a jak da radę, to niechaj mi potem opowie z detalami co przeczytał, koniecznie jednak przed udaniem się do lekarza po środki uspokajające i hamujące wymioty.
Żeby zachęcić wspomnę jedynie o najbardziej zdegenerowanych mistrzach pióra. I tak (mam przed sobą ostatni, 45 numer, ten z rezydentem Nawrockim i prezydentem Żeleńskim na okładce ): otwierając, już na początku potkniecie się o wypociny Bronka Wildsteina; próbowałem złapać jakiś lead, jakąś myśl, ale bez powodzenia, w odróżnieniu od książek „mistrza” ten tu bełkot ma tylko jedna stronę. Z kolei kompletnie mi nieznany Adam Stankiewicz, apologetyczny tekst o rezydencie Karolu Tadeuszu Alfonsie zatytułował „Polska jest skazana na wielkość”, choć moim zdaniem w zupełności wystarczyło by krótsze i więcej mówiące „Polska jest skazana”. Tezy rozdętego ponad miarę tekstu pominę, bo czytanie było raczej ponad moje siły. Wybaczycie? Tym bardziej, iż dalej było znacznie ciekawiej, acz nie mówię tu o czarującej niezmiennie Dorocie Łosiewicz, jak zwykle zasłaniającej swe wygolone łono (wiem to z plotek) kapeluszem, albo beretem (trudne do jednoznacznego ustalenia).
Dalej mamy Obajtka, który próbuje od pewnego czasu udowodnić, iż potrafi pisać, pomińmy to kto mu to pisze (nazwisko ghostwritera znam, ale dbając o swoje bezpieczeństwo na razie zachowam je dla siebie), zaś prawdziwą perełką, intelektualnym objawieniem i w ogóle, jest Marta Kaczyńska-Zielińska, tak się laska podpisuje, acz nie wiadomo na ile to jeszcze jest aktualne. W napisanym przez nią felietonie najbardziej rozbawił mnie jego tytuł, a mianowicie: „Atak na chrześcijańskie fundamenty państwa”. Mocne już na wstępie, a główne przesłanie tekstu brzmi mniej więcej tak, iż gdyby nie chrześcijaństwo i jego wzniosłe zasady, nie byłoby nauki, sztuki, wszędzie pleniło by się barbarzyństwo, a my przez cały czas siedzielibyśmy na drzewach. Chrześcijaństwo to jest to, to jest ten drogowskaz.
I pisze te bzdety przykładna oczywiście pod każdym względem chrześcijanka i katoliczka, która za przeproszeniem- pominę już tych mężów – pierdoli się z każdym facetem, który jako pierwszy wyłoni się zza rogu. To jest to chrześcijaństwo w najczystszej formie. Żeby was jeszcze bardziej zachęcić, to dodam, iż Marta grzechu za chuja już nie warta (jeśli kiedykolwiek była warta) sąsiaduje z takimi gwiazdami felietonu jak Samuel Pereira, Jan Pietrzak, który przez cały czas próbuje być dowcipny bez większego powodzenia, bo PESEL nieubłaganie dogina do podłogi, a także z kolejnym ze śmieszków niejakim Ryszardem Makowskim, jeżeli w ogóle typa jeszcze kojarzycie.
Z pewnym zaskoczeniem przyjąłem do wiadomości tekst „Dwie Polski dwa światy” pióra – nie wiem czy mogę po nazwisku, żeby nie zabrzmiało to jak najbardziej wulgarny epitet – Stanisława Janeckiego, tak dobrze kojarzycie, tego ze sztucznymi włosami, a w zasadzie czymś co włosy udaje. Optymistycznie od jakiegoś czasu sądziłem, iż facet już nie żyje, a tu proszę, objawił się, jednak żyje. Wedle niego kongres Patola i Socjal w Katowicach, pracował nad planem dla Polski, a biorąc pod uwagę, iż zjechali nań najwięksi z możliwych złodziei, oszustów i kłamców, wcale nie skłania to do śmiechu, ale nie może czuć się oszukany ten kto zna Janeckiego.
Obrazu dopełnia jedna z najbardziej tragicznych ale też satyrycznych w swej beznadziei postaci, a mianowicie Jan Rokita (ten od Nelly, pamiętacie jeszcze tę wariatkę?); zmęczony nie przeczytałem już o co mu chodzi; chyba o Papy na tle którego Rokita ma obsesję, co jest raczej mało oryginalne, bo nie on pierwszy, nie ostatni i nie najważniejszy, wśród tych ogarniętych obsesją.
Poza tym jeszcze Górny, Budzisz, Zaręba, Reszczyński, obowiązków wypuszczony zdaje się z psychiatryka Tekieli, dzielący tam prawdopodobnie celę z równie schorowanym Nalaskowskim, bredzeniem swym blokującym całą szpaltę, plus na dodatek i dla ozdoby cała horda pismaków, których nazwiska kompletnie nic mi nie mówią.
A czy wspomniałem już o obatelu Pracusiem? Nie? No to też jest obecny (pod niebiosa wynosi wspaniałość Polskiego Związku Piłki Nożnej, jedynej jego zdaniem niezależnej i prężnej polskiej organizacji sportowej, dowodzonej jak wiadomo przez z rzadka trzeźwego Cezarego Kuleszę).
Przyznacie, iż wystarczy tej zwierzyny na całkiem niezłe zoo w całkiem sporym mieście. Żal tylko tych drzew, które poległy między innymi po to, by ów śmieć ktoś mógł wydrukować. W obwodzie mam jeszcze do zlustrowania inny z „największych” tygodników konserwatywnych w Polsce, mianowicie „Od Rzeczy”, ale nie jestem pewien, czy mój organizm przetrzyma kolejną dawkę zabójczych dopalaczy.







