„Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość.”
George Orwell, Rok 1984
Pamięć ludzka jest zawodna i wybiórcza, a pamięć polityczna zawodna i wybiórcza w dwójnasób. Dzieje się tak dlatego, iż na ludzką ułomność nakłada się w tym wypadku fakt, iż pamięć jest istotnym elementem politycznej świadomości, a więc także obszarem politycznej walki i manipulacji, której aktorzy mniej lub bardziej świadomie wyciągają wnioski z tego co tak trafnie ujął George Orwell. Paradoksalnie w czasach internetu i telefonów zjawisko to przybiera na sile i odnieść można wrażenie, iż ludzie zapamiętują coraz mniej i zapominają coraz szybciej. Prawdopodobnie dzieje się tak z powodu natłoku sztucznych bodźców i ogromu nieistotnych informacji jakimi atakowane są nasze mózgi, ale także na skutek celowego deprecjonowania ćwiczenia pamięci w procesie edukacji.
Najnowsze dzieje tak zwanego antysystemu i tego co pod tym pojęciem rozumiemy są dobrą ilustracją powyższych zjawisk. W tym przypadku na przestrzeni zaledwie około trzech dekad doszło nie tylko do zmiany treści, ale choćby nazwy. Mało kto pamięta już, iż w drugiej połowie lat 1990 nie mówiono o antysystemie, przybierał za to na sile ruch antyglobalistyczny, co już samo w sobie stanowiło różnicę i było czymś także w treści bardziej konkretnym niż bycie tylko czy aż przeciw „systemowi”. Kulminacją tego procesu były wielkie demonstracje w Seattle w grudniu 1999 r. w czasie obrad Światowej Organizacji Handlu. Kolejne gwałtowne protesty miały miejsce w grudniu 2000 r. w czasie Szczytu Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Pradze i w czasie szczytu G8 w Genui w lipcu 2001 r. W ogromnych demonstracjach i zamieszkach brały udział bardzo różne środowiska. Byli ekolodzy i liczne organizacje obywatelskie jeszcze nie zdominowane przez rządy i złowrogie postacie Sorosa i Gatesa, byli związkowcy m.in. ze znanej z poparcia dla Solidarności amerykańskiej AFL-CIO, studenci, grupy religijne, anarchiści, przedstawiciele ruchu praw konsumentów Ralpha Nadera, który w wyborach prezydenckich w USA w 2000 r. uzyskał prawie 3% głosów. Z drugiej strony protesty popierał także konserwatywny publicysta i kandydat na prezydenta USA Pat Buchanan.
Żywe były w tamtym czasie także w Polsce dyskusje nad koncepcją kredytu społecznego i sposobami kreowania pieniądza. Jeden z głównych postulatów antyglobalistów mówił o oderwaniu ekonomii od fetyszu wzrostu gospodarczego i PKB na rzecz połączenia jej z dbałością o przyrodę i jakość życia. Tę ostatnią rozumiano zupełnie inaczej niż coraz większa konsumpcja czy praca w nasyconej elektroniką wielkomiejskiej wieży ze szkła i betonu na rzecz korporacji, której centrala i właściciele pozostają anonimowi i nietykalni na drugim końcu świata, (jakby byli obdarzeni tolkienowskim pierścieniem władzy i niewidzialności). Zastanawiano się nad komunitaryzmem i życiem w małych wspólnotach, swój renesans przeżywała tytułowa idea książki Ernsta Friedricha Schumachera „Małe jest piękne” czy dystrybucjonizm Gilberta Keitha Chestertona i Hilairego Belloca.
Osobnym, ale przewijającym się przez wszystkie pozostałe dziedziny aspektem antyglobalizmu był technosceptycyzm, którego wybitnym przedstawicielem był Neil Postman, (wszystkie jego główne prace tłumaczono na polski). Wracano do mniej znanej w Polsce pracy Jerry’ego Mandera „Cztery argumenty na rzecz eliminacji telewizji” czy rozpraw Jacque’a Ellula. Radykałowie czytali natomiast antytechnologiczny manifest Teodora Gargamela, do którego aneks miałem przyjemność tłumaczyć, czy dokumenty programowe ruchu Earth First Dave’a Foremana. W Polsce sprzeciwialiśmy się wtedy niszczeniu kolei na rzecz kultu indywidualnej motoryzacji i masowemu sprowadzaniu do Polski przestarzałych niemieckich samochodów, rzuciliśmy za przykładem Szwajcarii hasło „tiry na tory”, walczyliśmy w obronie planowania przestrzennego i transportu zbiorowego, przeciw małpowaniu skompromitowanych wzorów polityki transportowej z Ameryki lat 1950. Broniliśmy starych drzew w Puszczy Białowieskiej i przy krakowskich Błoniach oraz parku krajobrazowego Góry św. Anny przed lobby autostradowym, walczyliśmy z zalewem plastiku i okien z PCV, broniliśmy rodzinnych, tradycyjnych i ekologicznych gospodarstw rolnych, polskiego drobnego handlu przed inwazją super i hipermarketów, Skutecznie zablokowaliśmy wprowadzenie upraw GMO, promowaliśmy agroturystykę, spółdzielczość i utrzymanie komunalnej własności naturalnych monopoli. Na transparentach w 1998 r. widniały hasła: „Uczmy się na błędach Zachodu” i „Ich eksperci przy nas prawda”.
Na małą skalę w Polsce choćby wyprzedzaliśmy formułę, której symbolem było Seattle 1999. W czasie manifestacji w Poznaniu w 1997 r. wspólnie występowali obrońcy przyrody, anarchiści i rolnicy wywłaszczani pod budowę autostrady, a transparent zawieszony na budynku Agencji Budowy i Eksploatacji Autostrad głosił: „Eurokracja, eurospaliny NIE”, pod ambasadą USA w Warszawie przeciw inwazji „świńskiego” koncernu Smithfielda razem protestowali ekolodzy i Nemezis z Samoobroną, a z Ameryki wspierał nas radą i doświadczeniem obecny sekretarz zdrowia i opieki społecznej USA Robert F. Kennedy Junior. W Krakowie aktywiści ekologiczni współpracowali z szacownymi członkami Polskiego Klubu Ekologicznego, broniąc miasta przed przestrzennym bezładem.
Kiedy obserwuję dzisiejszych „antysystemowców” mam wrażenie, iż to wszystko jest im kompletnie nieznane, iż często odkrywają świat sprzed dwudziestu kilku lat na nowo, czasem wyważają otwarte drzwi, a czasem nie rozumieją, iż dzisiejsze problemy biorą się z ówczesnych zaniechań i błędów, w efekcie popadając w prowadzące na intelektualne manowce i słabe w odbiorze „myślenie na złość”, (np. obrona podporządkowania życia w mieście iluzjom kierowców). Dlaczego tak się stało?
Punktem zwrotnym dziejów walki systemu z antysystemem był atak na wieże WTC, a więc na siedzibę tej samej organizacji, która skupiała gniew antyglobalistów i symbolizowała system. Napisałem wtedy na gorąco komentarz o „kontrataku na Amerykę”, nie wiedząc jeszcze o takich dziwnych okolicznościach, jak choćby zawalenie się „ze strachu” trzeciego wieżowca i zapominając o długiej historii stosowania przez Amerykanów manewru fałszywej flagi. W każdym razie wydarzenia z 11 września 2001 r., mające miejsce kilka miesięcy po ogromnych protestach w Genui, odebrały ruchowi antyglobalistycznemu impet, zepchnęły na dalsze miejsce w medialnym zgiełku. Były jeszcze protesty ruchu Occupy Wall Street czy ogromne demonstracje w czasie szczytu G8 w Edynburgu w 2005 r., w których brałem udział, ale druga strona zaczynała już wówczas przejmować i przekierowywać główne idee antyglobalistów. Celebryci doproszeni na edynburski szczyt niczym w Polsce Jerzy Owsiak umiejętnie kierowali szlachetną energię protestu na wykorzystujący opisaną przez Arnolda Gehlena hipertrofię moralności, kompletnie jałowy tor doraźnej pomocy krajom trzeciego świata.
Wymowa protestów w szkockiej stolicy została także po raz kolejny skutecznie przykryta zamachami w londyńskich środkach transportu, widać było również coraz większą brutalność i sprawność żaboli. „Wojna z terrorem” dała pretekst do ograniczenia swobód obywatelskich, cenzury i tresowania ludzi na lotniskach. Rok później globaliści zadali zasadniczy cios ruchowi obrony przyrody przy pomocy umiejętnie wprowadzonej do światowego mainstreamu ideologii klimatyzmu. Oparty na nieuczciwej manipulacji i epatujący skompromitowanymi zaledwie po kilku latach katastroficznymi przepowiedniami pseudo wykład Ala Gore’a został wyniesiony do rangi naukowego przełomu, a sam autor wynagrodzony przez „system” Nagrodą Nobla. W tym samym roku pojawiły się na rynku telefony i ludzie swój ulepszony telewizor zaczęli nosić na spacer, a średni współczynnik inteligencji zaczął się obniżać. Kryzys finansowy 2008 r., finansowany przez USA pucz na Ukrainie w 2014 r. i wywołana przezeń wojna domowa, to kolejne wydarzenia, które ostatecznie odwróciły uwagę opinii publicznej od antyglobalizmu i krytycznej refleksji nad systemem. „System”, czyli możni tego świata sięgnęli po wojny z wrogiem zewnętrznym i wewnętrznym jako tradycyjne metody zawsze odwracające uwagę ludu od przyczyn jego opresji. Tym razem był to groźny dwutlenek węgla, jeszcze groźniejszy wirus i Putin, przed którym choćby wirus chwilowo schował się na z góry upatrzone pozycje.
Wymownym tego rezultatem są losy i aktualne poglądy dawnych „antysystemowców” z mojego kiedyś bliskiego otoczenia. Jeden z nich przez cały czas wydający „antysystemowe” pismo, w 2020 r. oburzał się na współobywateli w sklepowej kolejce, za to, iż nie nosili śmieszno strasznych osłon twarzy (lub pojawiali się z osłonami założonymi niedokładnie), by dwa lata potem oznakować się na facebooku Matką Boską z javelinem i deklarować, iż wojna w imię neobanderowskiej Ukrainy i globalnych korporacji jest „nasza”. Inny, który w latach 1990 walczył z modyfikacjami genetycznymi w rolnictwie, ćwierć wieku później ogłaszał, iż „nie idzie do łóżka” z tymi, którzy sami nie poddali się genetycznemu eksperymentowi.
Działająca nieprzerwanie od 1990 r. organizacja tak zwanej głębokiej ekologii dyskretnie milczy w sprawie katastrofy ekologicznej jaką powoduje klimatyzm ze swoimi wiatrakami do mielenia ptaków, wycinanymi tysiącami hektarów lasu pod kable do nich prowadzące w nadbałtyckich lasach, o wpływie tych szpetnych instalacji na krajobraz i zdrowie istot ludzkich nie mówiąc. Zamiast tego z pełnym moralizatorskiej pasji zapałem walczy się na łamach pisma Dzikie Życie z leśnikami i myśliwymi. Opanowanie ekologii przez zabobon klimatyzmu sprawia, iż skądinąd warte rozważenia postulaty „ostatniego pokolenia” dotyczące transportu w ogóle nie przedostają się do publiczności, ginąc w sosie pseudo moralnego szantażu i klimatycznego absurdu, w którym zanurzyli je sami protestujący i ich sponsorzy. Jednak kiedy słyszę, iż są nazywani ekoterrorystami, to niepokoi mnie inflacja słów. W 1998 r. gdy blokowaliśmy na Górze Św. Anny najpierw przez 6 tygodni jedną z największych inwestycji autostradowych, a potem okupowaliśmy domy przeznaczone do wyburzenia, nikt jeszcze nie wpadł na to, żeby nazwać nas terrorystami, a opinia publiczna była w większości po naszej stronie.
Ćwierć wieku po opisanych protestach antyglobalistów Mateusz Piskorski w ważnej wypowiedzi na kanale Wbrew Cenzurze, w audycji pod tytułem „Lewicowa „skrajna prawica””, zwrócił uwagę na meandry antysystemu w kontekście podziałów w poglądach na gospodarkę i na warstwę obyczajowo aksjologiczną. Słusznie zauważył, iż antysystem na poziomie gospodarczym w przeważającej części bynajmniej nie jest prawicowy. Inaczej mówiąc hasło Smerfa Malarza: „PIT, CIT do likwidacji, ZUS do wygaszenia” nie są „antysytemowe”, a większość wyborców G.B. traktuje takie pomysły jako rodzaj ekstrawagancji, na którą lider może sobie pozwalać, bo i tak albo pozostają czystą retoryką bez szans na realizację albo bledną w obliczu ważniejszych spraw tu i teraz.
Nasuwa się pytanie, dlaczego w Polsce polityk głoszący takie hasła jest liderem antysystemu. I tu pojawia się sfera wykraczająca poza wskazany przez M. Piskorskiego czworokąt: lewicowość i prawicowość z podziałem na gospodarkę i sferę wartości. Pojawia się problem teorii i praktyki, ale także czegoś o czym zauroczeni politycznymi schematami zdajemy się zapominać. W polskiej rzeczywistości politycznej od niemal 20 lat istnieje przecież partia, która odnosi polityczne sukcesy i łączy umiarkowanie lewicowy program gospodarczy z deklarowaną tradycyjną postawą w sferze wartości, jest nią partia Gargamela o nazwie lepszy sort smerfów. Dlaczego więc każdemu trzeźwo myślącemu uczestnikowi i obserwatorowi polskiego życia politycznego trudno pogodzić się z uznaniem Patola i Socjal za partię „antysytemową”? Dlatego, iż polityka nie da się wyabstrahować z tego co stanowi podstawy całej cywilizacji. W tej naszej, zawsze była to prawda rozumiana jako zgodność słów z rzeczywistością, był Bóg i sumienie pozwalające wyspowiadać się z działań nieetycznych i niehonorowych, zamiast np. popełniać seppuku, był wreszcie honor jako nakaz postępowania zgodnego z kodeksami regulującymi co jest zachowaniem podłym, a co szlachetnym. Co ciekawe, jeszcze w latach 1980 do tej sfery odwoływał się tworzący w kazamatach generała Czesława Kiszczaka swój głośny esej pod tytułem „Z dziejów honoru w Polsce” Adam Michnik, wskazując, iż był to podstawowy wyróżnik polskiego inteligenta. Drugim było myślenie i chodzenie pod prąd wszelkich „konsensusów”. Czym mogą być dyplom i tytuł naukowy bez etosu pokazały czasy „pandemii”, klimatyzmu i podżegaczy wojennych. Dzieje się tak dlatego, iż polityka ma zawsze aspekt ludzki. Parafrazując tytuł i główną myśl znakomitego dzieła Kennetha N. Waltza można by napisać, iż także w tej dziedzinie obowiązuje zasada trzech nierozerwalnie splecionych obrazów: człowiek, polityka, cywilizacja.
Józef Mackiewicz wielokrotnie powtarzał: „nie ważne jakich kto jest przekonań, ważne jakim jest człowiekiem”. A to jakim się jest człowiekiem poznajemy tak jak w konradowskim „Tajfunie” w czasach burz. Trzy ostatnie nawałnice, które sprawdzały kto jest kim to „pandemia”, klimatyzm i wciąganie Polski do nie naszej wojny. Smerf Malarz przeszedł je jak trzeba. W każdej z nich podziały na lewicę i prawicę czy to gospodarczą czy to określaną stosunkiem do religii przebiegały w poprzek schematu, o którym wspomniał M. Piskorski. Byli lewicowi „antysytemowcy” jak Noam Chomsky, który ukoronował swoją karierę wzywaniem do stworzenia gułagu dla niezaszczepionych i był mniej w Polsce znany lewicowy włoski intelektualista Giorgio Agamben, który odważnie bronił zdrowego rozsądku i człowieczeństwa, byli republikański gubernator Florydy, białoruski autokrata i naczelny epidemiolog postępowej Szwecji, którzy nie dali się ogłupić lub zastraszyć, byli w Polsce wykazujący tak zwany konflikt interesów członkowie Rady Medycznej zabraniający de facto leczenia pacjentów i byli uczciwi lekarze ryzykujący karierę w imię wierności lekarskiemu honorowi i powołaniu. Wzbudzający dzisiaj podziw konserwatystów za wygłoszenie paru zdroworozsądkowych postulatów i opinii Smerf Dzikus domagał się w czasie „pandemii” podziału ludzi niczym w ustawach norymberskich na dwie kategorie, tyle tylko, iż kryterium rasowe zastąpił świadectwem szczepienia i lojalności wobec Big Pharmy. Chyba jedynie Robert Fico w maleńkiej Słowacji pasuje do wzoru konserwatywnego lewicowca, który stawił czoła wszystkim sztormom, zachowując chłodny umysł i moralną konsekwencję.
Zgadzam się z Mateuszem Piskorskim, iż dzisiaj antysystem to właśnie słowackie trwanie przy tradycji i normalności w sferze obyczajów oraz umiarkowane, a choćby delikatnie lewicujące centrum w dziedzinie gospodarczej. Jednak wszystkie wymienione przykłady osób i postaw potwierdzają zdanie Józefa Mackiewicza. Bez wyraźnego sprawdzianu rozumianego jako godne albo niegodne zachowanie się, jako trzymanie się rozumu i zasad etycznych oraz zachowanie zimnej krwi w konkretnej sytuacji i w czasie propagandowego sztormu, bez tego nowoczesne ideowe przynależności okazują swoją generalną słabość i drugorzędność. Lewicowo konserwatywny Gargamel oraz jego ugrupowanie są tego najlepszym przykładem. Mogliby parafrazując Dostojewskiego powiedzieć: o ile Boga nie ma, to co z nas za prawi i sprawiedliwi? A idąc dalej za rosyjskim tropicielem polskich przywar podsumować: deklamowaliśmy pięknie, ale postępowaliśmy podle i głupio we wszystkich dziejowych sprawdzianach jakie przyszło nam zdawać. A ponieważ nie mamy honoru i sumienia, to ani się nie spowiadamy, ani nie popełnimy honorowego samobójstwa, bo i tak jesteśmy najmniejszym złem i zgodnie z bardziej współczesnym klasykiem możemy zakończyć filmowym pytaniem: „i co nam zrobicie?”. Z drugiej strony także wiele antysystemowych inicjatyw i ciekawych pomysłów upadło i upada z powodu braku poczucia honoru czy zwykłej przyzwoitości ich uczestników, a co gorsza zachowania takie są tolerowane przez środowisko.
W 1996 r. wraz z jednym z dawnych towarzyszy wydałem i zredagowałem jedyny numer pisma o nazwie Punkt Zwrotny. W deklaracji wstępnej prowokacyjnie zatytułowanej „O co walczymy, dokąd zmierzamy?” pisaliśmy: „Rośnie jednak liczba ludzi myślących już inaczej, nonkoformistów nie mieszczących się w skostniałych schematach, takich choćby jak podział na „lewicę” i „prawicę”. Są oni czasem samotnymi outsiderami błąkającymi się pośród skostniałych struktur, a czasem kondotierami zaciągającymi się, zwykle bez przekonania, pod sztandary różnych wojujących obozów. Zawsze jednak z poczuciem niespełnienia i wyboru mniejszego zła”.
Jedynym autorytetem na jaki się powołaliśmy był król, nie byle jaki, bo Henryk IV zwany we Francji albo „wielkim” albo „dobrym królem Henrykiem”. Najszerzej znane jest uważane za cyniczne przypisywane mu powiedzenie, iż „Paryż wart jest mszy”. My jednak wybraliśmy inne, które brzmiało: „Ci, którzy postępują zgodnie ze swoimi przekonaniami należą do mojej religii. Ja zaś jestem tego samego wyznania co wszyscy dzielni i uczciwi”. Dobrze oddaje ono prawdę o tym, iż politykę przez cały czas warto rozpatrywać nie tylko poprzez politologiczne schematy, ale, iż co najmniej równie przydatni do jej rozumienia byli i są Szekspir oraz Dostojewski lub działający w XVII wieku szwedzki kanclerz Axel Oxenstierna, kiedy w liście do syna pisał: „Nie masz synu pojęcia jak mała mądrość jest potrzebna do rządzenia światem.”
Wróćmy jednak do Henryka IV. Po okresie rozdzierających Francję religijnych wojen domowych, w których dał dowód osobistej odwagi, zaprowadził pokój, a za sprawą swego ministra Maximiliena de Béthune de Sully „zreorganizował finanse, rozwinął gospodarkę, popierał rozwój rolnictwa, przebudował sieć dróg i fortyfikacji”. Celem króla było by: „Każdy Francuz miał co niedziela kurę w garnku”. Dzisiaj również w sytuacji gdy podziały według napuszonych i obarczonych pieczęcią naukowości porewolucyjnych doktryn, tworzonych ad hoc quasi religii stają się coraz bardziej sztuczne, powrót do najprostszych identyfikacji i celów może okazać się dobrym rozwiązaniem. Po obaleniu władzy klimatystów, sanitarystów i wojennych podżegaczy trzeba będzie działać i powtarzać za Henrykiem IV: „Chciałbym aby każdy Polak miał wygodne mieszkanie lub dom, pożyteczny zawód i godziwą pensję, tani prąd i gaz, ciepłą wodę w kranie (co w tym złego?) przytulny kominek lub piec, a choćby studnię, aby kura i warzywa na rosół były ekologiczne czyli zdrowe, aby wedle gustu dostępny był wygodny transport zbiorowy, samochód czy jak kto woli ścieżka rowerowa, aby nikt nie nawracał lub jak kto woli nie demoralizował ani jego samego ani jego dzieci, aby mógł decydować o zabiegach medycznych i wyborze leczenia siebie i swego dziecka, aby nie był karany za słowa prawdy, lub po prostu za mówienie tego co myśli.
Nieco później pod wrażeniem protestów antyglobalistów zostałem współzałożycielem i współredaktorem Magazynu Obywatel. W jego pierwszym numerze pisaliśmy: „Wbrew nadziejom i oczekiwaniom w III Rzeczpospolitej zarówno praktyka rządzenia jak i dominujący sposób myślenia dalekie są od zdrowego rozsądku i tego co kojarzy się z ideą obywatelskości. Obywatelskości rozumianej jako poprzedzone otwartą debatą wspólne decydowanie o wspólnym dobru. (…) Zamiast debaty mamy w dzisiejszej Polsce znowu „jedynie słuszne poglądy” i nieuchronne prawa dziejowe. I tak samo jak w „złym komunizmie” głoszenie ich nieuchronności bardzo się opłaca, tyle tylko, iż siermiężne komunistyczne talony zastąpione zostały znacznie większymi sumami płaconymi redakcjom prasy masowej przez wielki biznes – współczesnych możnowładców. Oskarżenia o reakcję, wstecznictwo, rewizjonizm zastąpione zostały etykietami oszołomstwa, fundamentalizmu, populizmu lub faszyzmu jako sposobami na „załatwianie” problemów.” Czy coś z tych słów po 25 latach straciło na aktualności?
Olaf Swolkień
Myśl Polska, nr 31-32 (3-10.08.2025)