Wspomnienie najczarniejszych kart historii Niemiec. "To więcej niż tylko słowo"

1 dzień temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Matthias Rietschel


AfD - w tej chwili druga siła w sondażach w Niemczech - właśnie ogłosiła swój program wyborczy. W przemówieniu Alice Weidel padło hasło "remigracja". Brzmi niewinnie? No to rozwińmy sobie ten temat. Bo może nie słyszeliście o ciekawej konferencji, na której z udziałem członków AfD dyskutowano, jak się pozbyć z kraju ludzi innych niż etniczni Niemcy - pisze Marta Punktualny z Gazeta.pl, współautorka podcastu "Co to będzie".
Sobota 11 stycznia 2025 r., miasto Riesa, kongres Alternatywy dla Niemiec (AfD). Przed budynkiem tysiące protestujących skandują "Nie dla nazistów", a w środku partyjni delegaci oklaskują Alice Weidel - swoją kandydatkę na urząd kanclerza w nadchodzących wyborach do Bundestagu. Weidel zapowiada: w ciągu pierwszych stu dni rządów AfD całkowicie zamknie niemieckie granice i zacznie "repatriacje na wielką skalę". "Powiem szczerze: jeżeli chcecie to nazwać remigracją, nazwijcie to remigracją" - ogłasza. W Polsce te słowa przeszły bez specjalnego echa, w Niemczech jest trochę inaczej. Sprawdźmy, dlaczego.


REKLAMA


Zobacz wideo Elon Musk posuwa się coraz dalej. Miliarder miesza się w niemieckie wybory


Co to jest ta remigracja?
"Remigracja" brzmi jak neutralny termin na opisanie powrotów ludzi do kraju pochodzenia - jak wtedy, kiedy polonuska z Chicago kupuje dom w Ciechocinku albo ktoś po paru latach w Anglii stwierdza, iż jednak wraca do Gdańska. Ale w języku skrajnej prawicy "remigracja" ma nieco inne znaczenie. To eufemizm na przymuszanie ludzi - w tym własnych obywateli - do tego, żeby wyprowadzili się tam, skąd pochodzą oni lub ich przodkowie. Gdyby niemieckie władze stwierdziły, iż skoro Lukas Podolski pierwsze dwa lata życia spędził w Gliwicach, to won z powrotem do Gliwic, albo gdyby francuski rząd uznał, iż urodzony w Paryżu Kylian Mbappé ma się wynosić do Kamerunu, bo stamtąd pochodzi jego ojciec - to właśnie byłaby "remigracja" we współczesnym prawicowym rozumieniu. Cytując niemiecką lingwistkę Constanze Spiess: "Nowa prawica wykorzystuje to słowo, żeby dążyć do hegemonii kulturowej i jednorodności etnicznej. Postulaty kryjące się za użyciem tego terminu naruszają podstawowe wolności i prawa obywatelskie ludzi z migranckimi korzeniami". W tym obrazie świata kluczową rolę odgrywa nie żadne prawo, tylko - dosłownie - czysta krew. "Remigracja przypomina o najczarniejszych kartach historii Niemiec. To więcej niż tylko słowo" - mówił w zeszłym roku kanclerz Olaf Scholz.
"Remigracja" nie pojawiła się w słowniku AfD wczoraj. To hasło padło już w programie partii przed poprzednimi wyborami do Bundestagu. Był też post na Twitterze, w którym AfD sławiło "spójną i niezachwianą politykę remigracji" oraz odbieranie paszportów przestępcom. W najświeższym manifeście wyborczym na stronie ugrupowania "remigracja" się nie pojawia. Ale główne postulaty kręcą się, rzecz jasna, wokół walki z migrantami. Pierwsze cztery brzmią: "Zacząć nareszcie chronić granicę", "Koniec świadczeń pieniężnych dla azylantów", "Zaostrzyć prawo azylowe" i "Nie będziemy rozdawać obywatelstw". Materiały wizualne też są. Proszę, oto miły baner: dziewczyna z kuflami piwa i hasłem "Czas na naszą kulturę". Kto konkretnie reprezentuje kulturę obcą i wrogą - tego, wyborco, domyśl się sam.


Baner reklamowy AfD Fot. afd.de (zrzut ekranu)


Konferencja pod Poczdamem
W styczniu 2024 roku Correctiv - niemiecka organizacja non-profit zajmująca się dziennikarstwem śledczym - opublikowała tekst pt. "Tajny plan przeciwko Niemcom". Dwa miesiące wcześniej dziennikarzom udało im się incognito dostać na pewną tajemniczą konferencję i udokumentować ją m.in. przy pomocy ukrytych kamer. "W listopadzie [2023] wysoko postawieni politycy ze skrajnie prawicowej niemieckiej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), neonaziści i zamożni przedsiębiorcy zjechali się do hotelu pod Poczdamem" - czytamy w tekście. Temat spotkania? Remigracja właśnie.


Masterplan Sellnera. Jednym z głównych mówców na konferencji jest Martin Sellner - ekstremistyczny działacz z Austrii, ważna postać na europejskiej nowej prawicy. To właśnie on ma przedstawić remigracyjny "masterplan" dla Niemiec. Według relacji Correctiv pomysł Sellnera jest taki: z Niemiec powinni się wynieść azylanci, mieszkańcy niemający obywatelstwa i "niezasymilowani" niemieccy obywatele. Sellner sam zauważa, iż wyrzucanie z kraju obywateli będzie sporym wyzwaniem. Ale to go nie zniechęca. W dyskusji tłumaczy innym, iż trzeba będzie wywierać na ludzi "wysoki poziom presji" przy pomocy "szytych na miarę ustaw". jeżeli ktoś uważał na historii, to głowa może mu nieproszona podpowiedzieć: "...norymberskich", bo doprawdy brzmi to tak, jakby inspiracje z lat 30. leżały u Sellnera na biurku. Skojarzeń z Trzecią Rzeszą jest zresztą więcej, niemieccy dziennikarze z Correctiv też je mają. Spotkanie ma miejsce ledwie osiem kilometrów od Wannsee, w którym w 1942 r. ukuto plan "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej". A jeżeli ktoś pamięta pomysł, żeby wywozić Żydów na Madagaskar: w tekście czytamy, iż Sellner zaproponował, żeby "przenosić" osoby o niewłaściwym pochodzeniu do "modelowego państwa" w Afryce Północnej. A razem z nimi nieprawomyślnych, którzy zechcą "lobbować za uchodźcami".
A co z AfD? Partię na spotkaniu pod Poczdamem reprezentują: Roland Hartwig (bliski doradca Alice Weidel), Gerrit Huy (posłanka do Bundestagu), Ulrich Siegmund (lider AfD w parlamencie landu Saksonia-Anhalt) i Tim Krause (szef PSczdamskiego oddziału partii). Nikt z nich - jak pisze Correctiv - bynajmniej nie wchodzi z Martinem Sellnerem w polemikę. Przeciwnie. Gerrit Huy chwali się, iż ona sama zawsze pchała do przodu agendę remigracji w ugrupowaniu. Ulrich Siegmund chce wywierać naciski na restauracje prowadzone przez obcokrajowców i starać się, żeby jego region stał się "maksymalnie nieatrakcyjny dla takiej klienteli". Na tej konferencji nikt się nie łapie w szoku za głowę. Wszyscy uczestnicy wiedzieli, na co się piszą. Żeby w ogóle wziąć udział w spotkaniu pod Poczdamem, musieli wnieść opłatę w wysokości minimum 5 tysięcy euro.
Po tekście Correctiv w Niemczech - jak można się domyślać - zrobił się dym. Martin Sellner szedł w zaparte: twierdził, iż dziennikarze złośliwie poprzekręcali jego słowa. "Bardzo jasno powiedziałem, iż [...] nie może być obywateli drugiej kategorii" - tłumaczył się. Brzmi to umiarkowanie przekonująco - w książce wydanej kilka miesięcy wcześniej Sellner pisał, iż prawica powinna walczyć o "etnokulturową spójność", a w tym celu m.in. "rewidować" przyznane obywatelstwa. AfD w oświadczeniu umyło ręce. Owszem, ich członkowie byli na spotkaniu pod Poczdamem, ale skąd mieli wiedzieć, iż tam w ogóle będzie jakiś Martin Sellner, jego słowa to nie ich partyjne stanowisko, a jak ktoś ma pretensje, to przykro im, nie będą zmieniać swojego programu tylko dlatego, iż ktoś tam coś gdzieś naopowiadał. Dziękuję, sorry not sorry.
"Alles für Deutschland"
Ale AfD to nie są niewinne baranki, które w zderzeniu z nazistowską retoryką szepczą nabożnie "Nicht mehr". W poświęconym Niemczech odcinku podcastu "Co to będzie" opowiadałam, co mają na sumieniu członkowie ugrupowania - odsyłam do słuchania/oglądania, tu przytoczę trzy przykłady.


Alexander Gauland, poseł i jeden z liderów partii, stwierdził, iż Niemcy mają prawo być dumni z osiągnięć swoich żołnierzy "w obu wojnach";
Elena Roon, członkini AfD z Norymbergi, rozesłała na WhatsAppie zdjęcie Hitlera z napisem „Adolf, proszę, wróć! Niemcy cię potrzebują!";
Björn Höcke, lider ugrupowania w Turyngii i partyjna szara eminencja, został dwukrotnie skazany za używanie zakazanego sloganu hitlerowskich bojówek - "Alles für Deutschland". Parę lat wcześniej nazwał berliński Pomnik Pomordowanych Żydów Europy "pomnikiem hańby" i powiedział: "ta głupia polityka rozliczania się z przeszłością tylko nas ogranicza - potrzebujemy odwrócenia polityki pamięci o 180 stopni".


Niemiecki cywilny kontrwywiad (Federalny Urząd Ochrony Konstytucji) od dawna monitoruje AfD jako potencjalną organizację ekstremistyczną. Na poziomie regionalnym taki status nadano już oddziałom partii w trzech landach - Turyngii, Saksonii i Saksonii-Anhalt. I co? I nic. Partii nie przeszkodziło to tej jesieni odnieść historycznych sukcesów wyborczych w dwóch z nich.


To wszystko brzmi groźnie. Czy jest się czego bać?
jeżeli obawiasz się, iż AfD po lutowych wyborach będzie (współ)rządzić Niemcami... to spokojnie. W tej chwili najbardziej prawdopodobny scenariusz wygląda tak: wygrywają chadecy, którzy prowadzą w sondażach, i tworzą koalicję rządzącą z jedną z lewicowych partii. Friedrich Merz, kandydat CDU na kanclerza, zdecydowanie nie chce sprzymierzać się z partią Weidel. Wykluczał to już wiele miesięcy temu, a w styczniu tego roku stwierdził dobitnie, iż dla chadeków coś takiego byłoby jak "zaprzedanie duszy". Niemieckie partie głównego nurtu otoczyły AfD kordonem sanitarnym, który przez cały czas się trzyma.
jeżeli chodzi o to, co może się zdarzyć w dłuższej perspektywie... to już tak nie uspokajam. Wiemy z historii (i to niemieckiej), iż ekstremistyczne siły jak najbardziej potrafią dochodzić do władzy w demokratycznych wyborach. A AfD ma potężnych sojuszników poza granicami kraju. Ostatnio najgłówniejszym jest Elon Musk, który otwarcie ingeruje w niemiecką kampanię wyborczą. Niedawno ogłosił, iż "tylko AfD może uratować Niemcy", przeprowadził też na Twitterze rozmowę z Alice Weidel (podobną zrobił latem z Donaldem Trumpem). Z sukcesów AfD cieszy się też Kreml. O związkach polityków tej partii z Rosją regularnie donoszą najpoważniejsze niemieckie media. Szef cywilnego kontrwywiadu podnosił, iż członkowie Alternatywy dla Niemiec mówią putinowskimi narracjami. Po rosyjskiej stronie: propagandysta Nikołaj Starikow mówił, iż AfD chce "pokoju na ukraińskim terytorium na naszych zasadach". A Alice Weidel w ramach kampanii wyborczej ogłosiła, iż będzie przywracać Nord Stream.
A jeżeli jesteś Polką albo Polakiem w Niemczech i nie wiesz, czy AfD będzie chciała ci utrudnić życie… To co mądrego da się powiedzieć? Można sobie powtarzać, iż masterplan spod Poczdamu to jakieś niestworzone historie i Alice Weidel, mówiąc o "remigracji", na pewno coś innego miała na myśli. Można sobie mówić, iż walka AfD z migrantami przecież nie jest wymierzona w ciebie, białego Europejczyka, tylko jakichś innych ludzi, może o innym kolorze skóry, a może wyznających inną religię. jeżeli taką właśnie myślą się pocieszasz, odsyłam do słynnego wiersza Martina Niemöllera "Kiedy przyszli…", to może być dziś cenna lektura. Skrajna prawica już dziś - pośrednio, choćby nie rządząc - zdołała utrudnić życie znaczącej części smerfów, którzy pracują albo mieszkają w Niemczech. To właśnie w ramach walki politycznej z AfD kanclerz Scholz zdecydował się zapomnieć, iż jego państwo jest w Schengen, i przywrócić kontrole graniczne. I w tym momencie to może najważniejsza konstatacja: antymigrancka skrajna prawica w ogóle nie musi rządzić, żeby zmieniać politykę swoich państw. Europejskie partie głównego nurtu z największą ochotą przejmują ich retorykę, byleby tylko wyrwać parę punktów w sondażach. I uparcie nie chcą dostrzec, iż przez to na dłuższą metę same sobie odcinają tlen - a za to pełniejszą piersią oddychają Le Pen, Mentzen albo Weidel.


Czytaj także:


"Nie jestem faszystą, ale...". Skrajna prawica maszeruje po władzę
Idź do oryginalnego materiału