Szał na wegańskie jedzenie rozkręcił się na dobre. Jednak to, co wymyśliła pewna gdańska knajpa, przechodzi najśmielsze oczekiwania. Wojna nie tylko na diety, ale i na poglądy Wegański szał opanował prawie cały świat. Moda na kuchnię roślinną zaczęła się – jak to zwykle bywa – od celebrytów. Ci wręcz zachłysnęli się wegetarianizmem, czyli dietą, która mimo omijania mięsa, łączy w sobie pewne produkty odzwierzęce. Mowa tu o serach, mleku i innych produktach nabiałowych. Po wegetarianizmie przyszła moda na weganizm. To dieta, która zakłada całkowitą rezygnacją z produktów np. wytwarzanych z mleka zwierzęcego. Dyskusyjną kwestią okazały się figi, które mimo iż są owocem, okazały się niewegańskie z powodu składanych w nich jaj osy. Liczne badania oczywiście potwierdzają, iż stosowanie wegańskiej diety przynosi wiele pozytywnych skutków: zmniejsza ryzyko miażdżycy i chorób serca. Najbardziej restrykcyjni weganie chcą zmieniać jednak cały świat na swój ulubiony – roślinny. Efekt? Co jakiś czas wybuchają wojny o nazewnictwo wegańskich dań. Mięsożercy zaciekle bronią swojego ukochanego schabowego. Bo jak niedzielny kotlet, to tylko wieprzowy, a jak zrobiony z soi, to jak nazwać go wegańskim schabowym? jeżeli kurczak, to złamaniem prawa mięsożerców byłoby dodanie do niego przedrostka „wege” na opakowaniu. Nie tak dawno Smerf Nijaki dał znać, co sądzi