Włoska telewizja publiczna jest pełna propagandy i cenzury. Nazywają ją „TeleMeloni”

7 miesięcy temu

RAI to telewizja państwowa, która teoretycznie powinna dążyć do standardów reprezentatywności, zapewniając każdej opcji politycznej dostęp do odbiorców. Jednak, jak pokazuje historia, partie sprawujące władzę często ulegają pokusie przekształcania telewizji w megafon własnej linii rządowej. Tak było, gdy funkcję premiera obejmował Berlusconi, który tzw. edyktem bułgarskim doprowadził do blokady w RAI nieprzychylnych mu nazwisk, potępiając na konferencji prasowej w Sofii rzekomo „kryminalne” wykorzystanie przez dwóch dziennikarzy i komika mediów państwowych i nawołując, by nowe kierownictwo RAI nie pozwoliło więcej, by takie zdarzenia miały miejsce. Tak jest też dzisiaj, gdy rządząca prawica knebluje opozycję, spycha na dalszy plan niechciane wiadomości ze świata – od Gazy po Iran – i nie wpuszcza za próg popularnych gości, którzy gwarantowaliby oglądalność i przychody z reklam, no ale nie podzielają linii rządu.

Opozycja nie ma prawa głosu

„TeleMeloni” to RAI cenzurująca i bez żenady spełniająca rolę narzędzia informacyjnego decydentów, w czym zorientowała się zagranica, w tym „Le Figaro”, pisząc o włoskiej prawicy kontrolującej media i informacje, by zaszczepiać w opinii publicznej swoją ideę siły i determinacji. Pierwszą ofiarą tego mechanizmu były wiadomości telewizyjne, które przestały oddawać mikrofon gorszego sortu i w pełni przejęły dominującą ideologię, z dnia na dzień pozbywając się kontrastujących opinii. Dziennikarze RAI zareagowali zbyt późno, gdyż ok. półtora roku po wprowadzeniu systemu weryfikacji, za to w bezprecedensowy sposób. W komunikatach prasowych odczytanych na żywo w odstępie niecałych trzech tygodni wyrazili wolę wyrwania się spod obsesyjnej kontroli treści, która rozszerzyła się w międzyczasie na formaty informacyjne i rozrywkowe.

Krótko przed najnowszym kazusem Scurati RAI znalazła się na ostrzu krytyki, kiedy w popularnym programie poprowadzono dyskusję o aborcji… kompletnie bez udziału kobiet. Komentarze były bezlitosne: „Kilku mężczyzn w studiu rozmawiających o aborcji: RAI w czasach Meloni pozwala dyskutować o prawach kobiet wyłącznie męskiej publiczności! To, co wydarzyło się w programie Porta a Porta, jest bardzo poważne. Musimy powstrzymać ten upadek i przeciwdziałać rażącemu naruszaniu zasad równości płci”. Potem było jeszcze gorzej. 20 kwietnia dziennikarka Serena Bortone ujawniła, iż RAI zastopowała krótki, liczący jakieś 3200 znaków monolog jej gościa, autora bestsellerów o faszyzmie i Mussolinim – i to mimo iż Andrea Scurati zgodził się go napisać za 1500 euro, chociaż domagał się lepszej stawki – z okazji 25 kwietnia, rocznicy wyzwolenia Włoch. Ponieważ Scurati między wierszami połączył faszystów z rządem Meloni, wyleciał z wizji. Rezygnację uzasadniono „powodami redakcyjnymi”, ale ani autor, ani jego zwolennicy w to nie uwierzyli, uznając rezygnację po zamówieniu za środek manipulacji. Miesiąc przed Scuratim to samo przydarzyło się pisarkom Nadii Terranovie i Jennifer Guerze, których opinie miały pojawić się w odcinku, w którym odnoszono się m.in. do sprawy spałowania przez żaboli studentów protestujących w Pizie.

„TeleMeloni” istnieje

Czy do opinii publicznej dotarło wreszcie, iż problemem są nie tylko ci, którzy tworzą telewizję, ale także ci, którzy ją oglądają i za nią płacą, bo ich brak reakcji cementuje cenzurę? Jest nadzieja, iż RAI choć trochę wysunie się spod pantofla władzy, bo po najświeższych nagłośnionych przypadkach szeroko rozpowszechnia się zdjęte teksty i w ramach solidarności z autorami są one też odczytywane publicznie przez pisarzy i studentów.

Idź do oryginalnego materiału