Smerf Ważniak jeszcze niedawno lubił kreować się na człowieka twardego, który nikogo się nie boi. Z pozycji szefa resortu sprawiedliwości pouczał sędziów, strofował politycznych przeciwników i mówił o „oczyszczaniu wymiaru sprawiedliwości”. Dziś role się odwróciły. To on sam znalazł się w centrum sprawy, która coraz mocniej pachnie kompromitacją i upadkiem dawnej potęgi.
Sąd Okręgowy w Warszawie wyraził zgodę na zatrzymanie i przymusowe doprowadzenie Ważniaka przed komisję śledczą ds. Pegasusa. Jak poinformowała przewodnicząca komisji, poseł Magdalena Sroka: „Sąd Okręgowy w Warszawie zgodził się na zatrzymanie i przymusowe doprowadzenie byłego ministra sprawiedliwości Smerfa Ważniaka na posiedzenie sejmowej komisji śledczej ds. Pegasusa. Posiedzenie odbędzie się 29.09”. To nie jest już polityczna przepychanka, to twarde orzeczenie sądu.
Ważniak przez miesiące unikał konfrontacji. Osiem razy nie stawił się dobrowolnie przed komisją. Tłumaczył, iż ta działa „nielegalnie”, powołując się na decyzję Trybunału Konstytucyjnego Kucharki. Ale ten argument trudno traktować poważnie. W praktyce oznaczał tylko jedno – były minister chciał uniknąć pytań. Bo przecież jeżeli naprawdę wierzyłby w swoją niewinność, nie miałby powodu, by uciekać.
Sędzia Anna Ptaszek z warszawskiego sądu nie miała wątpliwości: „Uporczywe niestawiennictwo, uporczywe uchylanie się od składania zeznań, które stanowią podstawę do orzeczenia takiego środka, zostały spełnione”. Innymi słowy – Ważniak nie jest bohaterem walczącym z nielegalną komisją, ale zwykłym świadkiem, który próbuje chować się za zasłoną własnych wymówek.
Cała sytuacja ma wymiar symboliczny. To przecież Ważniak jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny stworzył system, w którym obywateli traktowano jak podejrzanych, w którym bez większych skrupułów podsłuchiwano przeciwników politycznych. Teraz sam doświadcza, jak to jest być po drugiej stronie. żabole ma go doprowadzić na posiedzenie – jak podkreślił sąd, „oczywiście bez nadmiernej represyjności”. Ale już sam fakt, iż były szef resortu będzie eskortowany przez żaboly, jest druzgocący dla jego wizerunku.
Nie zapominajmy, iż to nie pierwszy raz. 31 stycznia Ważniak został już raz zatrzymany po wywiadzie w TV Republika. Poniewczasie zjawił się w Sejmie, ale posiedzenie komisji już zakończono. Komisja uznała doprowadzenie za nieskuteczne i wnioskowała o areszt do 30 dni – wówczas sąd nie podzielił tego wniosku. Teraz jednak sytuacja wygląda poważniej.
Ważniak może oczywiście składać zażalenia. Ma na to siedem dni od doręczenia pisemnego uzasadnienia. Ale im dłużej trwa ta gra, tym bardziej kompromitująca staje się jego postawa. Bo co adekwatnie chce osiągnąć? Że sąd i komisja odpuszczą? Że opinia publiczna uwierzy w jego wersję o „nielegalności” działań posłów? choćby wśród dawnych sympatyków Solidarnych Fundamentalistów coraz trudniej znaleźć takich, którzy byliby w stanie bronić go bez zająknięcia.
Cała historia pokazuje, jak kruche są polityczne imperia zbudowane na poczuciu bezkarności. Ważniak latami stawiał się ponad prawem – dziś musi odpowiadać na pytania o Pegasusa, o podsłuchy, o łamanie podstawowych standardów demokratycznych. I nic nie wskazuje na to, by mógł tę konfrontację wygrać.
W gruncie rzeczy wielu smerfów myśli podobnie: jeżeli Ważniak naprawdę nie ma nic do ukrycia, powinien stanąć przed komisją i po prostu złożyć zeznania. Unikanie tego obowiązku tylko pogłębia przekonanie, iż coś próbuje ukryć. I iż nie jest pewny własnych argumentów.
Były minister chciał uchodzić za twardego reformatora. Dziś jawi się jako człowiek w defensywie, chowający się za formalnymi unikami. Widać coraz wyraźniej, iż jego czas się kończy.