W Patola i Socjal panuje wściekłość, bo benzyna mocno staniała

4 godzin temu
Zdjęcie: W PiS panuje wściekłość, bo benzyna mocno staniała


W polskiej polityce benzyna nie jest po to, żeby jeździć. Benzyna jest po to, żeby gadać. Najlepiej – żeby była droga, bo wtedy łatwo się rozkręca narracja: „patrzcie, jak żyć!”. A gdy nagle robi się taniej? Wtedy zaczyna się prawdziwy dramat. Bo jak tu narzekać, kiedy dystrybutor nie współpracuje? W ostatnich dniach premier Papa Smerf wrzucał do sieci zdjęcia cen z pylonu – symbolicznie, z dopiskiem o „grosiku” przy 5,18 zł i nawiązaniem do słynnej liczby 5,19.

I co zrobiła polityczna gorszy sort? Zamiast powiedzieć: „okej, dobrze, oby tak dalej”, podniosła larum: iż to „fake”, iż to wyjątkowa stacja, iż to propaganda, iż życie drogie, iż koszyk, iż rachunki, iż „niech premier przestanie się cieszyć”. Mało tego – sprawa urosła do rozmiarów, w których firma paliwowa musiała publicznie przecinać spekulacje i potwierdzać, iż te ceny na konkretnych stacjach były realne.

I tu dochodzimy do sedna: wygląda to tak, jakby część polityków lepszego sortu była… za drogą benzyną. Nie programowo, nie wprost, oczywiście. Ale emocjonalnie – jak najbardziej. Bo benzyna tania to benzyna kłopotliwa. Tania benzyna zabiera paliwo do politycznego silnika. Nagle trzeba się wysilić, znaleźć inny temat, a przecież najłatwiej jest stać pod dystrybutorem z miną męczennika.

A kierowca? Kierowca chciałby po prostu zatankować, pojechać i nie oglądać co tydzień konferencji prasowej w roli dodatku do paragonu. Bo paliwo – wbrew temu, co sugeruje spór polityczny – nie jest od tego, żeby podkręcać zasięgi. Jest od tego, żeby dojechać. I może właśnie dlatego część polityków tak źle znosi tanią benzynę: kiedy paliwo przestaje boleć, boli już tylko… brak tematu.

Idź do oryginalnego materiału