Uciekał z „mężem” przed „reżimem PiS”. Rozczarowany Berlinem wraca do kraju

4 godzin temu

Jacek Dehnel, pisarz i homo-aktywista mówi Niemcom „auf Wiedersehen”. W wywiadzie dla „Newsweeka” nie szczędzi naszym sąsiadom krytyki.

Literat mający na swoim koncie kilka bestsellerów, dał się poznać w ostatnich latach bardziej jako aktywista na rzecz agendy LGBT+. W 2018 r. demonstracyjnie wyjechał z kraju, przekonując, iż ucieka wraz z partnerem przed „reżimem PiS”. Na miejsce dobrowolnej emigracji wybrał progresywny Berlin, skuszony obietnicą offowego, liberalnego raju dla gejów i innych odmienności.

Jednak przygoda z zagranicą nie okazała się dla pisarza łaskawa. Ostatnio demonstracyjnie z kolei ogłosił swój powrót do Polski, a o rozczarowaniach Berlinem oraz samymi Niemcami opowiedział „Newsweekowi”.

Dehnel narzekał m.in. na zapóźnienie technologiczne kraju. – Fatalny internet, niemożność płacenia kartą w wielu miejscach, kłopoty z założeniem konta (urzędniczka wyrzuciła nas z banku, bo łamaną niemczyzną zapytaliśmy, czy możemy założyć rachunek po angielsku), ale jednak przed biurokracją chroniło nas bycie na stypendium. Schody zaczęły się dopiero później – tłumaczył.

Dla pisarza njgorze były jednak przygody administracyjne. – Praktycznie cały czas jesteśmy w stanie jakiegoś sporu urzędowego i to z reguły wywołanego tym, iż biurokracja czegoś nie uznaje, bo albo nie przeczytała dokładnie, albo zgubiła jakieś pismo, albo go nie wysłała. Dodam, iż zgubienie pisma to sprawa poważna, bo – w przeciwieństwie do faksu – mail nie funkcjonuje tu jako dokument. Więc wszystko się dzieje na piechotę, pocztą tradycyjną i ponaglającymi telefonami – wyjaśnił.

Jak przekonywał, z otwartego, tolerancyjnego podejścia Berlińczyków nie zostało nic, albo była to jedynie modna iluzja. – Męczące jest też ciągłe użeranie się z pasywno-agresywnymi ludźmi, którzy mają pretensje o wszystko. Problemem może być użyczenie żetonu do muzealnej szafki na ubranie, zostawienie niewymiarowego parasola, każda taka kwestia urasta do rzędu naruszenia praw – podkreślił.

Dehnel narzekał również na problemy z językiem. Jak podkreślał, jest to szczególnie dokuczliwe w przypadku spraw urzędowych, gdyż pracownik administracji nie ma prawa rozmawiać z petentem w innym języku niż ojczysty. Pisarz w domniemanej europejskiej stolicy lewactwa, pierwszy raz w życiu doznał również prześladowań ze względu na narodowość.

Zdarza się, iż ludzie, słysząc polszczyznę, robią jakieś dzikie miny, okazują demonstracyjnie wstręt, zdarzyło się nam to kilkakrotnie i zawsze byli to nobliwi starsi państwo – powiedział.

Źródło: newsweek.pl
PR

Jak Dehnel z Lisem „katofaszyzm” wymyślili. Chcą w Polsce homoślubów, zanim planeta spłonie

Idź do oryginalnego materiału