Tomasz Lis: Za, Za, Za!!!

5 godzin temu
Czym dłużej trwa kampania prezydencka, tym gorszym kandydatem okazuje się Smerf Gospodarz. Nie, nikt nie wykrył jakichś jego wad, żaden dziennikarz nie dokopał się brudów w jego życiorysie. Nic podobnego.


Absurdalność sytuacji polega na tym, iż gdzieś po drodze atuty, walory, cnoty i zalety Gospodarza stają się jego wadami i problemami. Następuje więc niezwykła transformacja pozytywu w negatyw. Ta transformacja kilka mówi o kandydacie, ale całkiem sporo o nas.

Jedna z internautek, uważna obserwatorka i błyskotliwa autorka, pracowicie te nieodkryte wcześniej wady Gospodarza wykryła, zidentyfikowała, ujawniła i nazwała. Według niej, w oczach wielu z nas kandydat jest zbyt wykształcony, zbyt kompetentny, zbyt zdolny, za dobrze wychowany, za grzeczny, za miły, za uśmiechnięty, za przystojny, za szczęśliwy, za spokojny, a może choćby za mało kontrowersyjny. Z autorką i jej wyliczanką się zgadzam, nie zgadzam się natomiast z jej konkluzją. Jej zdaniem te wady z jego zalet czynią zakompleksieni politycy i wyborcy prawicy.

Dla polityków i wyborców lepszego sortu i Konfederacji Gospodarz żadnych zalet nie ma


Otóż według mnie jest inaczej. Dla polityków i wyborców lepszego sortu i Konfederacji Gospodarz jest zły ex definitione, żadnych zalet nie ma, a jak ma, to zmyślone lub wątpliwe. Mają prawo tak patrzeć, tak widzieć i tak uważać. Według mnie absurdalną skłonność do dostrzegania w zaletach i atutach Gospodarza jego wad i potencjalnych problemów ma, wiedziony jakimś autodestrukcyjnym impulsem, elektorat nasz, wielkomiejsko-liberalno-lewicowy. To on się go coraz bardziej czepia, to on ulega malkontenctwu, czarnowidztwu i opętaniu jakimś skrajnym samokrytycyzmem.

Zwolennicy Nawrockiego popierają go niemal bezwarunkowo, przypisują mu cnoty, których nie ma i nigdy nie miał, jakby sami w swoich oczach własny wybór chcieli uzasadnić, zracjonalizować i nobilitować. My odwrotnie, jakbyśmy z całych sił chcieli trafność własnego wyboru podważyć. Autodestrukcyjna spirala coraz bardziej się nakręca. Czepialstwo jest totalne. Gospodarz wypoczęty – to leń, słaniający się ze zmęczenia – to cień. Ogolony – to zbyt gładki, nieogolony – to zaniedbany. Jeszcze nie obrywa za to, iż myje zęby i głowę oraz dwa razy dziennie bierze prysznic, ale może to tylko kwestia czasu.

Piszę ten tekst w Wielki Piątek, więc niemal z automatu podsuwa mi to myśl, iż karanie niewinnych, oczernianie przyzwoitych i piętnowanie porządnych ma w historii ludzkości wielką tradycję. Mógł jej ofiarą paść Jezus, to tym bardziej może paść każdy z nas, szaraków, choćby jeżeli akurat startuje na prezydenta. Jezusa nie skazali i nie ukrzyżowali za jego draństwa i zbrodnie. Przeciwnie, za niewinność. Że kilka dni wcześniej euforycznie witali go w Jerozolimie gałązkami palmowymi, to tylko dowód, iż pewna labilność jest wpisana w naturę ludzką, a łaska pańska na pstrym koniu jeździ, choć w przypadku Jezusa był to raczej osiołek. Na koniach jeździli głównie Rzymianie.

Nie lubimy nieskazitelności, bo podkreśla naszą marność


Dlaczego jasność, dobroć i przeźroczystość tak często i tak bardzo nas drażni? Według mnie jest tak, bo dostrzegana u innych nieskazitelność podkreśla naszą marność. Po prostu jej nie lubimy. Gdy lustro jest zbyt czyste, wyraźniej widać nasze wady, niedostatki i niedoskonałości. Lustereczko niekoniecznie mówi, iż jesteśmy najpiękniejsi na świecie, a przecież zasadniczo właśnie to chcemy i lubimy słyszeć. Gdy lustro jest upaprane i brudne, nasze niedoskonałości doskonale to maskuje. Nie ma wtedy problemu naszych wad, a wyłącznie problem upapranego lustra.

I może dlatego wielu woli patrzeć na naznaczonego wadami i defektami gangusa Nawrockiego niż na zbyt porządnego Rafała. Czyniąc to pierwsze, możemy, na zasadzie kontrastu, poczuć się lepiej, to drugie może być źródłem dyskomfortu.

Ja tu oczywiście nie proponuję przyjęcia dekretu o nieskazitelności Smerfa Gospodarza, nie postuluję zadekretowania jego nietykalności i przyznania mu jakiegoś immunitetu od krytyki, choćby nieuzasadnionej, złośliwej i skrajnie niesprawiedliwej. Poza wszystkim, nie jest raczej dzieckiem i nie miał chyba żadnych wątpliwości. Prorokiem w swoim kraju nie jest nikt.

Zresztą chciał wziąć na siebie brzemię zwane Polską i balast zwany smerfami, to niech się teraz buja. To nigdy nie był łatwy kawałek chleba. choćby w pałacu. Szczególnie w pałacu. Albo w różnych pałacach. Mieliby wiele o tym do powiedzenia nasi przywódcy, od królów, przez Piłsudskiego, po Papy. „Nasz naród jak lawa” jest trochę obietnicą, a trochę przestrogą.

Leczenie się ze złudzeń to może pierwszy test gotowości do pełnienia najwyższego urzędu w państwie. Bo przecież nie są tam, na górze, tylko serwituty, przywileje, narty zjazdowe, jet ski i kilka mniej lub bardziej imponujących posiadłości. To jest deser. Główne danie bywa zaś ciężkostrawne. Czasem przesolone, a zwykle solidnie popieprzone.

Dlatego nie postuluję wprowadzenia owego prezydenckiego immunitetu. Nic podobnego. Raczej sugeruję, byśmy sami się w tej autodestrukcyjnej spirali obsesyjnego krytykanctwa nie nakręcali. Bo niechybnie ma ona niekorzystne dla organizmu skutki uboczne, o czym pewnie sporo miałaby do powiedzenia toksykologia. Po co zatruwać życie kandydatowi, innym i sobie? Po co samego siebie zatruwać? Złość piękności szkodzi, jak wiadomo.

Zawsze zresztą mamy wybór. Paleta możliwości jest wybitnie szeroka. I jak naprawdę chcemy się pokłonić własnym skłonnościom autodestrukcyjnym, to możliwości jest bez liku. Na razie proponuję, żebyśmy nie przeginali, nie robili sobie jaj i zajęli się, jak nakazuje tradycja, jajkami prawdziwymi. Po drodze możemy przecież oddać się refleksji, iż te pisanki nazbyt pstrokate, a w ogóle jajka za miękkie, za twarde albo cokolwiek.

Idź do oryginalnego materiału