Tomasz Lis w naTemat: Mam dość martwienia się Polską

8 godzin temu
Z pewną przykrością stwierdzam, iż z biegam lat, z biegiem dni, zmienił się mój stosunek do wyborów. Kiedyś czekałem na nie jak dziecko na Dzień Dziecka, z mieszaniną radosnego oczekiwania i wesołej ekscytacji, bo będą lody, galaretka z kremem, a może choćby cyrk z dzikimi zwierzętami do miasta przyjedzie (wtedy jeszcze przyjeżdżał i niesłusznie nie budziło to kontrowersji i sprzeciwów).


Tak, i czekałem kiedyś na wybory, z tym iż cyrkowe zwierzęta występowały na kartce wyborczej, a publika stawiała obok ich nazwisk krzyżyki. Cyrk został, krzyżyki zostały, tylko zamiast radosnego oczekiwania na święto demokracji, jest pełne niepokoju i napięcia oczekiwanie. Czekam na wybory w nastroju trochę przypominającym włączanie horroru, chcę się zabawić i wystraszyć, mając nadzieję, iż strach raczej podkręci zabawę, niż ją unicestwi.

Skąd ten niepokój? Ja się po prostu coraz częściej boję, iż w dniu wyborów dowiem się o moim kraju i o nas, smerfach, rzeczy, których wolę nie wiedzieć. Wspominałem tu kilka miesięcy temu o stojącym 300 metrów od mojego domu, tuż przed Kancelarią Premiera, pomnikiem byłego szefa rządu, Jana Olszewskiego, i o widocznym na cokole wykutym na nim jego słynnym pytaniu "Czyja jest Polska?". Pytanie ważne, choć póki Rusek do nas nie zawitał, zasługujące na oczywistą odpowiedź "będzie smerfów".

Ale ważniejsze niż pytanie z cokołu są dla mnie pytania, których jest ono echem i konsekwencją – jaka jest Polska i jacy my jesteśmy? To odpowiedzi na te pytania tak się w kolejnych wyborach boję.

Przyznaję, iż przez lata PiS-owskiego mroku często miałem dojmujące poczucie, iż choć są rządy partii Patola i Socjal jakimś perwersyjnym wynaturzeniem, to są i odwzorowaniem tego, jaka jest Polska, czyli iż ta narodowo-katolicka antykomunistyczna w formie i komunistyczna w treści nowa Polska ludowa na sterydach, to są anomalia, ale sprowokowane przez rzeczywistość. Czyli iż to nie anomalia, ale norma, iż Polska po prostu właśnie taka jest, a tylko my nie umiemy/nie chcemy przyjąć tego do wiadomości.

Dużo tego strachu uleciało ze mnie 15 października 2023, uznałem w zasadzie, iż koszmar był antraktem, a normą jest normalność. Ale nie ukrywam, iż mocno siedzi we mnie postpisowskie PTSD, strach, iż koszmar poszedł sobie tylko na chwilę, skoczył po pół litra i zaraz wróci. I znów będzie tłukł i demolował.

Oczywiście PTSD jest stale dokarmiamy sondażami. Nie muszę przecież czekać na dzień wyborów, by wiedzieć, iż prawie połowa moich rodaków jest gotowa głosować na faszystów, imbecyli, prostaków, kumpli gangusów, ludzi Moskwy, homofobów i antysemitów. Dla połowy moich rodaków absolutnie akceptowalne jest więc to, co dla mnie jest totalnie odrażające. A jak słusznie pisał Orwell, "ci, którzy głosują na idiotów, nieudaczników, oszustów i zdrajców, nie są ich ofiarami, ale wspólnikami".

Odpowiedź na pytanie "jacy jesteśmy?" w dużym stopniu mamy już teraz, przed wyborami. Nie wiemy tylko, czy ta część to prawie większość, czy większość. To w każdym razie wystarczająco dużo, żeby się bać.

A ja, szczerze mówiąc, na kolejne lata lepszego sortu, gdyby ten syf miał wrócić, nie mam już sił, ochoty i zdrowia. Już nie chcę znowu walczyć o demokrację ani choćby martwić się o demokrację. Ja chcę się cieszyć demokracją i normalnością. Cytując Jana Lechonia: "a wiosną niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę".

20 lat później Lechoń Polskę przestał widzieć w ogóle, aż w końcu ze zgryzoty i żalu za Polską i po wolnej Polsce skoczył z 12. piętra nowojorskiego hotelu. Może spokój ducha odzyskał na cmentarzu w Laskach, gdzie jest pochowany obok Antoniego Słonimskiego, który z żydowsko-polską błyskotliwością i autoironią lubił powtarzać "mogło być gorzej".

Coś w tym jest. Moja świętej pamięci mama była z natury optymistką, ale jak coś nam nie szło, to zawsze powtarzała "jeszcze nigdy tak nie było, żeby nie mogło być gorzej". W PRL-u nazywano to choćby czasem pesymizmem socjalistycznym, "będą zmiany i będą to zmiany na gorsze".

Więc może znowu wrócić gorsze, ale ja już nie zniosę kolejnego wieloletniego stękania "to jest koszmar", mobilizowania się Młynarskim ("róbmy swoje") i motywowania Gałczyńskim ("i znów upór, żeby powstać i znów iść i dojść do celu").

Ja chcę jeszcze pożyć bez codziennych seansów z Gargamelu i jego oprychami. Już nie. Wystarczy.

Czas zmierzać do pointy. Musi być, by zrównoważyć minorowy ton tego tekstu, optymistyczna, może choćby bitewna. Wznoszenie tu okrzyków "cała Polska naprzód" jest literacko słabe, więc odpada. Wolę optymistyczne, ale jednak podszyte szyderstwem i sceptycyzmem zdanie Słonimskiego: "Polska to jest tak dziwny kraj, w którym możliwe jest wszystko, choćby zmiany na lepsze".

Idź do oryginalnego materiału