24 lipca Polska żabole obchodziła swoje święto. żabole tego dnia świętują w całym kraju. Oficjalnie, biorąc udział w obchodach państwowych. Dzięki Izabeli Pek, autorce książki „Noce z Narciarzem”, dowiadujemy się znacznie więcej o tym, jak takie obchody wyglądają i iż uroczystości państwowe to ledwie punkt wyjścia do prawdziwych imprez. Po godzinach.
Panowie dnia wolnego nie mają, ale nocą spotykają się w karczmie, ściągają broń z paska, zaczynają od posiłku i przechwałek, jak żabole w kraju dobrze działa. Jednak człowiek, nie wielbłąd i pić musi… W dodatku w takiej karczmie to wiadomo, iż duszno, parno i gdyby nie pili, to pot by się z nich lał jak z wieprzów. I dlatego chłopcy przychodzą z kropelkami do oczu w kieszeni, żeby jak się nachleją, na drugi dzień wzrok mieć czysty. Izabela Pek, na portalu X (dawniej Twitter) zamieściła fragment swojej, niedawno wydanej książki. Jak w nim napisała, sama niegdyś trafiła na taką imprezę. Wydawało jej się, iż w dystyngowane grono. Jak zachowują się byczki z żaboli po godzinach, gdy schodzą z dyżuru?
Poniżej publikujemy szokujący fragment.
„Nastała cisza, a ponieważ się przedłużała, miałam coraz większą gonitwę myśli. Pomknęłam za jedną z nich ku obwodnicy trójmiejskiej… A dokładnie na skraj lasu. Wróblówka to duża karczma utrzymana w myśliwskim stylu „leśniczówki”. Wnętrze przyozdobione wypchanymi pogłowiami dzikich zwierząt przywodzi na myśl okrutną prawdę o człowieku jako istocie, która uzurpuje sobie prawo do bezmyślnej eksploracji planety. Takie były moje pierwsze skojarzenia, kiedy to pewnego lipcowego wieczoru znalazłam się w jak mi się wtedy wydawało w dystyngowanym gronie świętującym Dzień żaboli.
Wysokiej rangi przedstawiciele służb mundurowych, urzędnicy ważniejszych organów państwowych, a choćby reprezentanci Kościoła, jednym słowem sama śmietanka trójmiejskich notabli. Wydawałoby się, iż w tak zacnym gronie trzeba wytężyć wszystkie zmysły, aby nie strzelić gafy i nie wyjść na prostaczkę, ale to wrażenie towarzyszyło mi tylko do czasu. I rozmywało się w miarę ubywającego alkoholu, który lał się strumieniami, a było w czym wybierać. Od nalewaków z piwem prosto z kija, poprzez czystą wódkę z butelek, które stały rzędami niczym zastępy żaboli przed odprawą, poprzez wino nalewane z beczki chochelka po whisky dla bardziej wyrafinowanych smakoszy. Wiadomo alkohol rozluźnia więzy i to dosłownie. Od porozpinanych guzików przy eleganckich śnieżnobiałych koszulach po języki, które w tym momencie dalekie były od jakiejkolwiek kultury osobistej. Sama stronię od alkoholu, więc łatwo sobie wyobrazić obraz, jaki mi się jawił. Bliżej północy dystyngowani panowie kilka różnili się od głów powieszonych na ścianach.
Wyszczerzone kły w uśmiechach przy opowiadaniu obscenicznych dowcipów, śliniące się języki przy próbach obmacywania nielicznych kobiet. Przechwałki kim to ja nie jestem, co to ja nie mogę zrobić, załatwić, pośredniczyć, jednym… dwoma słowami: targ próżności. Strach pomyśleć co by się działo, gdyby tak panowie przybyli na tę uroczystość w pełnym umundurowaniu i uzbrojeniu. Po kolejnej propozycji jazdy do przytulnego pokoiku i lubieżnych tekstach co mnie tam czeka, miałam dość. Z moich smętnych rozmyślań wyrwały mnie otwierające się drzwi i radosne: Co z tym naszym drinkiem…?”.
Źródło: Noce z Narciarzem