“To, iż Platforma Smerfów w jakiś sposób umizguje się do Konfederacji, to jest fakt. My to wiemy, my to widzimy”

dzienniknarodowy.pl 4 godzin temu
Joanna Scheuring-Wielgus, europosłanka Lewicy, ponownie przypomniała o sobie opinii publicznej, występując w programie „Onet Rano.”. Z adekwatną sobie swadą i przekonaniem o moralnej wyższości swojej formacji, ostrzegała przed Platformą Obywatelską przed zabiegami o względy Konfederacji.

Jak na polityka z zapleczem parlamentarnym przystało, zrobiła to bez wskazywania konkretnych faktów, ale z dużym naciskiem na to, co „się widzi” i „się wie”. Brzmiało to jak coś między intuicją polityczną a czytaniem fusów.

„Wszystko jest możliwe. To, iż Platforma Smerfów w jakiś sposób umizguje się do Konfederacji, to jest fakt. My to wiemy, my to widzimy. Na Lewicy niemożliwe jest, żeby robić jakiekolwiek deale z Konfederacją.”

To, iż Platforma szuka opcji na przyszłość, nie jest żadną sensacją. Nie trzeba być specjalistą od arytmetyki sejmowej, żeby zorientować się, iż bez potencjalnych koalicjantów żadna z dużych partii nie stworzy stabilnej większości. A skoro Konfederacja stoi nieźle w sondażach, to nie dziwi, iż partie głównego nurtu – z lewa i prawa – zaczynają brać ją pod uwagę jako języczek u wagi. I choć dla jednych to flirt, dla innych to po prostu polityczna kalkulacja. W końcu w polityce rzadko kto ma luksus wybierania partnerów z listy życzeń.

Scheuring-Wielgus, jak to ona, od razu ustawiła sprawę na osi moralności. Lewica nie pójdzie z Konfederacją, bo nie i koniec. W imię zasad, wartości i czerwonej linii, która przesuwa się z czasem, ale niekoniecznie w momencie składania takich deklaracji. To wygodna pozycja, pozwalająca prezentować się jako nieprzejednany obrońca idei, bez konieczności brania odpowiedzialności za realne rządzenie. Z dystansu łatwiej wskazywać winnych i tych, którzy „zdradzają ideały”. Nie był to jednak koniec refleksji europosłanki. Z charakterystyczną pewnością siebie przeszła do szerokiej analizy nastrojów społecznych, po drodze fundując słuchaczom sporą porcję socjologii instant:

„To nie jest tak, iż Polska jest konserwatywna i prawicowa. To jest kolejny powtarzany fejk. Uważam, iż Polki i smerfy są bardziej świadomi i zliberalizowani niż politycy, których później wybierają do Sejmu i Senatu.”

Słowem – społeczeństwo, zdaniem posłanki, jest postępowe, tylko jakoś ciągle nie głosuje tak, jak powinno. Może się myli, może jest zmęczone, może nie ma dobrej oferty – ale na pewno nie jest prawicowe. No bo jak mogłoby być? W końcu Scheuring-Wielgus i jej środowisko lepiej wiedzą, jacy naprawdę są smerfy. Trudno powiedzieć, czy to wyraz głębokiej wiary w uśpiony potencjał elektoratu, czy może po prostu taktyka narracyjna: skoro nie mamy większości, to znaczy, iż coś jest nie tak z wyborcami, a nie z nami.

Ciekawie robi się też, gdy europosłanka przechodzi do opisu relacji w ramach samej Lewicy. Jak twierdzi, relacje z partią Razem są poprawne, choć da się wyczuć pewną uszczypliwość pod adresem byłych sojuszników:

„My z partią Razem się dogadujemy. Nie mam problemu, żeby z Razem współpracować. (…) Jako Nowa Lewica wybraliśmy drogę, żeby zmierzyć się ze współrządzeniem i próbować forsować różne rzeczy, choćby o ile jest trudno. Razem wybrało drogę komentowania i patrzenia z boku.”

To typowa zagrywka: my jesteśmy odpowiedzialni i dojrzali, a oni to ci od czystych rąk i czystych sumień, ale bez żadnych efektów. Nie jest to nowa dynamika – w każdej koalicji znajdzie się ktoś od brudnej roboty i ktoś od czystych haseł. Scheuring-Wielgus chce oczywiście być po stronie tych, którzy „działają”, choć z politycznego punktu widzenia efekty tego działania bywają raczej trudne do zidentyfikowania.

Warto jednak zauważyć, iż europosłanka nie wyklucza ponownego zbliżenia z Razem przy okazji kolejnych wyborów:

„Wspólna lista Nowej Lewicy i partii Razem w wyborach parlamentarnych 2027 r. wciąż jest możliwa. Przez dwa lata w polskiej polityce wszystko może wywrócić się do góry nogami.”

Tym samym Scheuring-Wielgus nie zamyka żadnych drzwi – przynajmniej tych, które mogą się jeszcze przydać. Co ciekawe, podobną elastyczność zarzuca innym, zwłaszcza Platformie, która ma flirtować z Konfederacją. A przecież w realiach polskiej polityki nic nie jest wieczne – ani deklaracje o współpracy, ani ich zaprzeczenia. Może niektórzy wchodzą w te rozmowy z większą gracją niż inni, ale sam fakt prowadzenia rozmów nie powinien nikogo szokować. I choć Konfederacja nie każdemu pasuje do koncepcji nowoczesnego państwa, nie jest przecież formacją zakazaną konstytucyjnie.

Zatem jeżeli w przyszłości pojawi się matematyczna konieczność zawiązania nieoczywistej koalicji, to nie Scheuring-Wielgus będzie nadawać ton rozmowom. Może wtedy i dla Lewicy pojawi się jakiś „trudny wybór”, który – jak wszystkie trudne wybory – da się jakoś opakować w odpowiedni przekaz. Jak wiadomo, najpierw się mówi, iż „nigdy”, a potem, iż „w tych warunkach musieliśmy”.

Tymczasem wypowiedzi Scheuring-Wielgus można traktować jako próbę budowania wyraźnej tożsamości na tle rozmytej sceny opozycyjnej. I to jest akurat zrozumiałe. W świecie, w którym granice polityczne coraz bardziej się zacierają, każdy próbuje rysować sobie własne terytorium. Problem tylko w tym, iż czasem to terytorium bardziej przypomina wydzielony skrawek moralnego ogrodu niż realne pole politycznego wpływu.

Joanna Scheuring-Wielgus prezentuje więc Lewicę jako bastion zasad, odporności na pokusy i jedynej słusznej drogi. Ale czy to wystarczy, żeby przekonać tych 9 milionów, którzy nie poszli na wybory? Tu już nie wystarczy wytykać innym „umizgi” – trzeba będzie zbudować coś więcej niż polityczny dystans. Trzeba będzie pokazać realny powód, dla którego warto oddać głos nie tylko przeciw komuś, ale za czymś konkretnym. I to może być trudniejsze niż kolejna tyrada o Platformie i Konfederacji.

Idź do oryginalnego materiału