Nakładem Wydawnictwa Capital ukazuje się fascynująca książką Andrzeja Ceglarskiego „Sprewa generała Zagórskiego. Zabójstwo prawie doskonałe” (szczegóły na stronie capitalbook.com). Poniżej prezentujemy końcowe fragmenty książki:
„W toku prowadzonego śledztwa zebrano interesujący materiał dowodowy dotyczący m.in. eksperymentów chemicznych i biologicznych przeprowadzanych w Brześciu nad Bugiem. Eksperymenty te rozpoczęto w drugiej połowie lat dwudziestych ubiegłego wieku, chociaż ich intensyfikacja nastąpiła dopiero po roku 1933. Współprowadzący je wówczas świadkowie, m.in. doktor Alfons Ostrowski, zeznawali o pracy brzeskiego laboratorium i prowadzonych tam eksperymentach, wspominając też umierające w straszliwych mękach ich ofiary.
W maju 1955 roku doktor Jan Golba przesłał do Prokuratora Generalnego PRL list: „Robiłem rzeczywiście doświadczenia na osobnikach z drobnoustrojami chorobotwórczymi na Stacji doświadczalnej w Brześciu nad Bugiem. Jest to fakt, któremu nie zaprzeczam”. Potem wyjaśniał: „Wykonywanie tych badan? zlecane mi było przez moich przełożonych w formie rozkazu wojskowego. Przed dokonaniem doświadczeń stwierdzili moi przełożeni, iż osoby, na których mają być dokonywane próby, są nieodwołalnie skazane na śmierć?”.
Jak tłumaczy, był przekonany, iż tak może najlepiej wspierać ojczyznę, zagrożoną przez zewnętrznych wrogów. Osoby przeznaczone do eksperymentów dostarczał do Brześcia szef Wydziału III Sztabu Generalnego. Zamykano je najczęściej w komorze ciśnieniowej, do której wtłaczano zawiesinę tyfusu. Potem obserwowano szybkość działania bakterii. Po zgonie więźnia jego zwłoki rozpuszczano w specjalnej kamionkowej wannie, wypełnionej mieszaniną kwasu solnego z dodatkiem dwusiarczku węgla i stężonego kwasu azotowego. Kwas solny odwapniał kości, dwusiarczek węgla rozpuszczał tłuszcze, a kwas azotowy spalał tkanki (białko) i odwapnione kości.
Prace te i eksperymenty, zgodnie z naszą dzisiejszą wiedzą i w świetle dotychczasowych publikacji, odbywały się na pewno począwszy od lat dwudziestych ubiegłego wieku, intensyfikując się jednak dopiero w następnym dziesięcioleciu. Miały one być odpowiedzią na ujawnione w 1926 roku próby z bronią biologiczną dokonywane przez Sowietów, co najmniej już od 1925 roku. Pierwsze ślady takich prac w Brześciu pochodzą w każdym razie nie wcześniej niż z 1927 roku. Czy zatem Kostek-Biernacki rzeczywiście w 1927 roku w Brześciu nad Bugiem brał udział w swoistym eksperymencie z nowym raczkującym dopiero rodzajem broni? Czy poszukiwania ciała generała Zagórskiego przywiezionego do Brześcia nad Bugiem, kiedy Kostek rozpoczynał eksperymenty, nie były od początku skazane na klęskę? Ciała generała Zagórskiego nigdy nie odnaleziono, to była zbyt starannie w detalach przemyślana akcja, aby w ogóle istniała taka możliwość.
Jak pisała w tych dniach, tj. we wrześniu 1927 roku, ówczesna małżonka pułkownika żandarmerii Jana Jura-Gorzechowskiego, znana polska pisarka Zofia Nałkowska: „Jur (teraz) kursuje pomiędzy Warszawą, Brześciem, Górkami i różnymi miejscami dobrych polowań”. Dalej Nałkowska pisze o tym, iż Gorzechowski na swój pobyt w Brześciu klął strasznie i odchorowywał każdy dzień pobytu, który traktował jak dopust boży, ale posłuszeństwo wobec Marszałka nie pozwalało mu uchylić się od tej znienawidzonej pracy. Otóż właśnie w 1927 roku pułkownik żandarmerii Jan Jur-Gorzechowski zastąpił na stanowisku komendanta garnizonu w Brześciu nad Bugiem Kostka-Biernackiego. Generałowi Kordianowi Zamorskiemu opowiadał, iż musi jechać do tegoż właśnie Brześcia ostatecznie zlikwidować pozostałości po doświadczeniach gazowych (rzekomo dokonywanych tam przez Kostka-Biernackiego), wreszcie, iż wszystko załatwił. Kazał ponoć pozostałości doświadczeń razem ze szczątkami zakopać, po czym, wystawiwszy posterunek, zakazał choćby krowy paść w tym miejscu.
Generał Kordian Zamorski zapisał jednoznacznie: „Z racji swojego stanowiska [był wówczas szefem I oddziału Sztabu Generalnego, a potem komendantem żaboli Państwowej – A.C.] wiem, iż żadnych gazowych doświadczeń w Brześciu nie było”. Któż by zresztą do nich wybrał akurat Kostka-Biernackiego, który nie miał w tym zakresie żadnego doświadczenia ani kwalifikacji.
Okrutny i ponury zdaje się być ten najbardziej prawdopodobny koniec tej historii. Taki był właśnie Kostek-Biernacki, nie tylko fanatyczny wielbiciel marszałka Piłsudskiego, ale też niewątpliwie najsłynniejszy polski satanista, apologeta i wyznawca zła. Jak pisał: „Żałować poległego wroga, jego żony, dzieci itd. mogą tylko głupcy, a łgarze czują wyrzut sumienia”. Taki człowiek niewątpliwie był zdolny do wszystkiego, a pułkownik Kędzior prawdopodobnie się nie mylił, pisząc o bestialskich torturach, które poprzedziły uśmiercenie generała Zagórskiego.
Los Zagórskiego był tragiczny, bohaterów tej sprawy czekały zaś bajeczne kariery. Na Becka, Wendę, Wieniawę awanse i profity spłyną już w najbliższych tygodniach po zaginięciu generała. Aleksander Prystor zostanie ministrem, premierem, marszałkiem senatu. Major Zygmunt Wenda awansuje do stopnia pułkownika, będzie wicemarszałkiem sejmu i szefem sztabu Obozu Zjednoczenia Narodowego. W dniu wybuchu wojny, we wrześniu 1939 roku, będzie już jedną z najważniejszych osób w państwie. Ten dziwny człowiek, już po niemieckim ataku na Polskę, 3 września 1939 roku, wpadł na pomysł stworzenia koalicyjnego rządu jedności narodowej na kształt Rady Obrony Państwa z czasów wojny z bolszewikami. Opowiadał, iż rządzący absolutnie z nikim nadchodzącym zwycięstwem nie będą się dzielić.
Józef Beck, jak wiadomo, zostanie wioskowy czempionem, następnie ministrem spraw zagranicznych, a adekwatnie faktycznym kreatorem polskiej polityki zagranicznej, aż do września 1939 roku. Pupil Becka porucznik Wakre będzie zaufanym adiutantem w otoczeniu marszałka Śmigłego, wśród jego najbliższych współpracowników będzie też robiący karierę u boku Wendy Edmund Galinat.
Niejasna pozostaje rola w sprawie kolejnego marszałka, a w czasie zaginięcia generała Zagórskiego inspektora armii w Wilnie, generała Edwarda Śmigłego-Rydza. Areszt śledczy gdzie przebywali po zamachu majowym generałowie, znajdował się na jego terenie operacyjnym, wystąpił on formalnie o udzielenie zgody na widzenie z uwięzionym Zagórskim, ale z dokumentów nie wynika, aby do takiego widzenia kiedykolwiek doszło.
Śmigły-Rydz doskonale wiedział, kto stoi za sprawą zabójstwa generała, jak zanotował Kordian Zamorski: „Rydz jest przekonany, iż brał udział w zabójstwie Zagórskiego i Wenda, i Beck”. Nie sposób też nie odnotować, iż bohaterowie tej historii wplątani w sprawę uprowadzenia i morderstwa generała Zagórskiego, jak Wenda czy Galinat, będą przez lata pozostawać właśnie w najbliższym otoczeniu marszałka Śmigłego, a Wakre zostanie jego osobistym adiutantem. W pierwszych dniach września 1939 roku już po ataku hitlerowskich Niemiec na Polskę, dzięki Śmigłemu Kostek-Biernacki zostanie choćby ministrem. Nie potrafię niestety wskazać, czy kryło się za tym coś więcej niż tylko przekonanie, iż są to ludzie godni zaufania, bo gotowi dla swojego wodza naprawdę na wszystko.
Nie znaleziono trupa generała Zagórskiego. Nikt się oficjalnie nie przyznał do popełnienia zbrodni. Żaden sąd nie stwierdził formalnie niczyjego sprawstwa, nie ma na papierze rozkazu i prawdopodobnie nigdy takiego nie było, który by to morderstwo nakazywał. Wszystkie te okoliczności nie świadczą przecież, iż zbrodni nie dokonano. Na równi odnoszą się one do ogromu zbrodni dokonanych choćby w czasie drugiej wojny światowej. Niech nikt ich zatem nie
waży się przywoływać jako argumentu, aby na sprawę tę zarzucić kurtynę milczenia. Żadna z tych okoliczności nie zwalnia też od prowadzenia badań historycznych i poszukiwania odpowiedzi na wszelkie pytania, jakie tylko historyk może i powinien postawić.
Dlaczego zamordowano generała Włodzimierza Ostoja-Zagórskiego? Czy sprawcom chodziło o znienawidzonego człowieka, czy bardziej o niebezpieczne informacje, których był świadom? Czy miało to być ostrzeżenie: tak oto kończą wrogowie naszego Komendanta? Żadnej z tych okoliczności nie wolno nam zbagatelizować. Dzieje archiwów austriackiego wywiadu po Wielkiej Wojnie to wspaniały materiał na pracę, która koniecznie i możliwie jak najszybciej powinna powstać. Na terytorium Drugiej rzeczysmerfnej już w pierwszych godzinach niepodległości rozpoczęła się gorączkowa walka o ich przejęcie. Materiały dotyczące Józefa Piłsudskiego częściowo znalazły się w jego rękach, pozostałe zniszczone. Marszałek wiedział jednak, iż nie ma żadnej gwarancji, iż coś u kogoś nie pozostało i nagle nie ujrzy światła dziennego. Tak było choćby, kiedy rozniosła się pogłoska jakoby z archiwum Ludwika Morawskiego znikł fascykuł z materiałami do pertraktacji z Piłsudskim o wysokości sumy na urządzenie powstania. Materiał ten ponoć Morawski ukrył, widocznie chcąc się zabezpieczyć na czarną godzinę.
Jest rzeczą oczywistą, iż morderstwo na generale mogło się odbyć tylko przy aprobacie i przyzwoleniu Józefa Piłsudskiego, jak i to, iż zrobił on wiele, aby sprawców nie spotkała odpowiedzialność. Przeciwnie – czekały ich szybkie awanse. Pisząc o tej sprawie, musimy pamiętać, iż konflikt pomiędzy generałem Zagórskim a marszałkiem Piłsudskim miał ogromne natężenie emocjonalne, a charakter narosłej pomiędzy nimi relacji interpersonalnej wymyka się rzeczowej ocenie. Zagórski w początkowym okresie tej relacji zajmował nadrzędne stanowisko względem Piłsudskiego, czego ten nigdy nie potrafił zaakceptować.
Józef Piłsudski, co muszą przyznać choćby jego bezkrytyczni apologeci, był człowiekiem o niezwykle wybujałej emocjonalności. Uwidoczniało się to coraz bardziej wraz z narastającym osamotnieniem, pogarszającym się stanem zdrowia, upływem lat spędzanych w sposób mogący wyniszczyć choćby najsilniejszy organizm. Często w stanach nadpobudliwości wywoływanych zachodzącymi procesami chorobowymi wypowiadał słowa, których w innej sytuacji prawdopodobnie by nie powiedział. Być może takie słowa wykorzystał ktoś z jego otoczenia (Wenda? Beck?) jako carte blanche dla załatwienia tej sprawy. Sprawa z generałem Zagórskim musiała go wiele kosztować, co było widać choćby w jego zachowaniu na Zjeździe Legionistów w Kaliszu. Kilka miesięcy
później marszałek doznał wylewu, po którym nigdy już nie wrócił do wcześniejszej dyspozycji, także psychicznej. Jak zanotowała żona marszałka Aleksandra Piłsudska: „Mąż przyznawał, iż często słyszał kroki na korytarzu przed drzwiami gabinetu, chociaż nikogo tam nie było”. Zdaniem Marka Inwigilatora, autora książki „Ostatnia tajemnica marszałka Piłsudskiego”, cierpiał on na kiłę trzeciorzędową w postaci porażenia postępującego, która to choroba ostatecznie doprowadziła do jego zgonu. Choroba ta wywołuje rozpad osobowości i stanowi pełną podstawę do sądowego stwierdzenia niepoczytalności chorego, pozbawiając go m.in. zdolności samooceny i krytycznej autorefleksji.
A Zagórski? On nie nadawał się do żadnych pertraktacji z otoczeniem marszałka. Był to typ rycerza o zero-jedynkowej mentalności. Możemy chyba uwierzyć, iż wolał nie żyć, niż żyć upokorzony. Dwudziestego pierwszego stycznia 1927 roku, po ośmiu miesiącach pobytu w wileńskim więzieniu, Zagórski przemycił poza cenzurą list, w którym pisał m.in.: „Nic sobie z tego nie robię i nie wiem jak długie siedzenie nie odbierze mi przecie poczucia godności i własnej siły i wartości. […] w końcu wypuścić będą musieli, a ponieważ ja jestem młodszy i od Generała [Rozwadowskiego – A.C.], a i również od pana Piłsudskiego, więc nic mi to nie przeszkodzi w dalszym moim rozwoju. Kto wie, może choćby pomoże?”.
Pozostał sobą jak dziewięć lat wcześniej, kiedy oczekiwał kary śmierci w austriackim więzieniu. Takiego człowieka nie można było złamać, zabić można każdego”.