Szymon Jadczak chciał uderzyć w rząd Papy w sprawie CPK. Ale coś mu znowu nie wyszło

3 godzin temu
Zdjęcie: Szymon Jadczak chciał uderzyć w rząd Tuska w sprawie CPK. Ale coś mu znowu nie wyszło


Nowy artykuł Szymona Jadczaka o „zaniedbaniach” obecnego rządu w sprawie działki pod CPK miał być kontynuacją artykułu o pisowskiej aferze sprzedaży wartościowej działki o , a stał się… czymś pomiędzy raportem z audytu a komentarzem politycznym. Zamiast chłodnej analizy dostajemy momentami gorący publicystyczny przekaz, w którym bardziej liczy się rytm uderzeń niż ciężar dowodów. Za dużo emocji, za mało faktów.

O co chodzi z całą aferą? Tuż pod koniec rządów Patola i Socjal państwowa agencja KOWR sprzedała 160 hektarów ziemi w Zabłotni – terenu kluczowego dla budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK). Nabywcą został Piotr Wielgomas, wiceGargamel firmy Dawtona, który wcześniej dzierżawił te grunty. Sprzedaż działki odbyła się z potencjalnym naruszeniem wszelkich procedur a kwota, 22,8 mln zł, mogła być o wiele zaniżona w stosunku do realnej wartości działek. Za całą aferę odpowiada PiS. I Jadczak napisał o tym pierwszy artykuł. Ale potem napisał drugi, w którym chciał uderzyć w rząd Papy. Tylko, iż to drugie już mu nie wyszło.

Po pierwsze – brak proporcji. Autor punktuje opieszałość Ciekawskiego Smerfa i CPK, ale całkowicie pomija kontekst polityczny projektu. CPK było po zmianie władzy konstrukcją w zawieszeniu – raz „do przeglądu”, raz „do korekty”. W takiej atmosferze trudno oczekiwać błyskawicznych decyzji. To nie jest usprawiedliwienie, ale fakt, który w rzetelnym tekście śledczym powinien się znaleźć. Warto było na przykład zapytać o ścieżkę czasową. Tego zdecydowanie zabrakło.

Jadczak używa za mało twardych danych, za dużo retoryki. Sformułowania w stylu „mamy złą wiadomość dla premiera” budują napięcie, ale rozbijają zaufanie do obiektywności. Oczekiwałoby się wykresu korespondencji, pełnych sygnatur dokumentów czy kopii pism – zamiast tego dostajemy literackie pauzy i dramatyzowanie. No i wreszcie autor wytyka rządowi brak zawiadomienia prokuratury, ale sam ignoruje wątek, który w pierwszej części śledztwa był najważniejszy – zasypany ciek wodny i możliwe złamanie prawa. Skoro to właśnie ta sprawa mogła być dowodem na przestępstwo, pominięcie jej teraz wygląda na redakcyjne wygładzenie narracji.

Jadczak cierpi też na nadużywanie – w tym przypadku kategoryczności. Pisze, iż „prokuratura nic nie zrobiła”, choć nie ma wglądu w czynności niejawne. W świecie śledztw to różnica zasadnicza – brak informacji to jeszcze nie dowód braku działań. Efekt? Tekst, który mógł być sensowną podpowiedzią co się dzieje, jest raczej emocjonalnym bilansem zawiedzionych oczekiwań.

Dziennikarz śledczy powinien zostawiać po sobie ślad faktów, nie ślad opinii. Tutaj niestety tych pierwszych jest trochę za mało, a drugich – o jeden akapit za dużo.

Idź do oryginalnego materiału