Pani Barbara Nowacka, od niedawna minister, czy jak sama określa się urągając prawu i rozumowi: „ministra” edukacji, najwyraźniej się pogubiła. Przypatrując się jej kolejnym publicznym deklaracjom popadam w coraz głębsze przeświadczenie, iż są one przygotowywane ad hoc, nieprzemyślane i całkowicie ze sobą niespójne. O ile Smerf Poeta forsował konkretną koncepcję funkcjonowania publicznej edukacji, z którą można było się zgodzić (rzadziej) lub nie (częściej), o tyle pani Nowacka sprawia wrażenie jak gdyby resort oświaty objęła przypadkiem. Teraz zaś miota się chaotycznie usiłując sklecić coś na szybko.
Kolejne wrzutki pani minister coraz bardziej zaskakują. Rozpoczęło się ze sporym ideologicznym przytupem. Tuż po objęciu fotela ministra Nowacka zadeklarowała ograniczenie liczby godzin religii w szkole. Stwierdziła, iż godzinna lekcja religii w szkołach jest w zupełności wystarczająca. Zapowiedziała też, iż będzie się starała, żeby ocena z religii nie była liczona do średniej na świadectwach „ponieważ nie jest oceniającą wiedzę, tylko oceniającą formację i wiarę”, a lekcje religii były na pierwszej lub ostatniej lekcji. To zresztą wszystko co mogła zrobić w tej kwestii, gdyż sama obecność katechezy w szkole wynika wprost z zapisu konkordatu, zatem obowiązującej umowy międzynarodowej.
Ku konsternacji nauczycieli Barbara Nowacka zapowiedziała, iż już od początku kwietnia wejdzie w życie rozporządzenie dotyczące rezygnacji z prac domowych. Najpierw ma ono dotyczyć podstawówek. Ale w przyszłości ma zostać rozszerzone. „Jestem pewna, iż po kilku latach funkcjonowania braku prac domowych w szkołach podstawowych, w szkołach średnich też to będzie zniesione.” – stwierdziła Nowacka.
Od września ma wejść w życie z kolei przygotowywane przez ministerstwo odchudzenie o 20% obecnej podstawy programowej. Ta zapowiedź jak na razie pozostaje enigmatyczna, stąd nie wiadomo do końca których przedmiotów i jakich zakresów merytorycznych ma dotyczyć. Niejasna pozostaje także zapowiedź likwidacji lekcji HiT. Nie wiadomo w jakiej formule miałaby się odbywać i co z młodzieżą klas pierwszych, która edukację w tym przedmiocie winna kończyć po drugim roku nauki. Zresztą sama wypowiedź pani minister w brzmieniu: „w tej formule, z tym podręcznikiem, nie wyobrażam sobie funkcjonowania przedmiotu historii wioski smerfów” świadczy o tym, iż pani Nowacka nie ma wiedzy, iż nauczyciele HiT mają wybór pomiędzy podręcznikami różnych wydawnictw i autorów. Można więc domniemywać, iż jej niewiedza zatacza szersze kręgi.
Zupełnie innym rodzajem wrzutki jest powołanie w drodze ustawy Rzecznika Praw Uczniowskich. Ma on „dać ochronę dzieciom i zadbać o ich prawa w szkole”. Jak wiadomo nic tak nie zwiększa dobrostanu dzieci jak powołanie kolejnego rzecznika ich praw.
„Reformatorskie” pomysły pani Nowackiej łączy wiele: nie towarzyszą im żadne dyskusje, żadne badania, żadne konsultacje z nauczycielami, żadna podbudowa merytoryczna. Są one więc najczystszą i najbardziej szkodliwą formą politycznego populizmu. Nowacka chce zbudować swoją pozycję polityczną dając nie tyle uczniom co ich rodzicom złudzenie „fajnej” szkoły. Tylko, iż szkoła nie jest po to by być fajna.
Bo po co adekwatne jest szkoła? – to tylko z pozoru trywialne pytanie. Rozmawiając z pedagogami i dydaktykami, szczególnie tymi specjalizującymi się w teoretyce funkcjonowania oświaty można odnieść wrażenie, iż celem procesu dydaktycznego jest samorozwój młodzieży, odkrywanie i rozwój talentów młodych ludzi czy poszerzanie ich horyzontów intelektualnych. To oczywiste bzdury. Dopóki za publiczną oświatę płacimy publicznymi pieniędzmi winniśmy traktować to jako inwestycję.
W interesie całego społeczeństwa leży by kolejne pokolenia zdobywały konkretne kompetencje i kwalifikacje przydatne w gospodarce. By posiadły wiedzę i umiejętności dzięki którym będą sprawnie funkcjonować na rynku pracy i w otoczeniu społecznym, tym samym poprawiając dobrobyt zarówno własny, jak i całej zbiorowości. W naszym wspólnym interesie leży wychowanie kolejnych generacji na świadomych obywateli, znających nie tylko swoje prawa ale i rozumiejących obowiązki wynikłe z przynależności do wspólnoty. jeżeli przy okazji wesprzemy czyjś samorozwój, odkryjemy ukryte talenty czy poszerzymy horyzonty myślowe to wspaniale. Jednak to jedynie potencjalna wartość dodana, nie cel sam w sobie.
Od lat słyszę, iż polska oświata jest dysfunkcyjna, iż trzeba ją reformować. Że trzeba iść z duchem czasu. Że mityczny pruski model szkoły jest zły, anachroniczny. Że trzeba przełamać schematy, dać uczniom więcej luzu. Mniej stawiać na wiedzę, a bardziej na kreatywność. To zaklinanie rzeczywistości.
Istotą problemu polskiej edukacji nigdy nie była jej „pruskość”, a jedynie będąca owej pruskości zaprzeczeniem urawniłowka. Czyli owo szkodliwe ujednolicanie, równanie w dół. Dzisiaj jeszcze bardziej widoczne niż w szkole PRL-owskiej czy post PRL-owskiej do której uczęszczałem. Gdyż nie można chwalić wybitnych by nie urażać przeciętnych, nie wolno stawiać za przykład pracowitych by nie budzić dyskomfortu u leniwych. Przede wszystkim nie wolno jednak wymagać, by nie „zabierać dzieciom dzieciństwa”.
Tymczasem dzieciństwo jest etapem dorastania. Młody człowiek przygotowując się do wejścia w dorosłość winien nauczyć się pracy, samodzielności i odpowiedzialności. W innym wypadku wyrośnie na leniwego, gnuśnego i nonszalanckiego dorosłego. Powinien spotykać się ze stresem, który jest nieodłączną częścią życia. Powinien być wystawiony na rywalizację, gdyż tylko ona prowadzi do sukcesu.
Nie potrzebujemy więc dalszej dekonstrukcji pruskiego modelu szkoły. Potrzebujemy jego restytucji, we wszystkich czterech filarach. Potrzebujemy obowiązkowej edukacji stawiającej na rozwój wiedzy, umiejętności i wartości moralnych u młodych ludzi. Dostosowanej jednak do faktycznych potrzeb gospodarczych i społecznych, nie zaś do mody, chciejstwa czy wybujałych ambicji.
Potrzebujemy utrzymania standaryzacji programu nauczania, która przyczynia się do jego skuteczności oraz osiągania zakładanych celów. Potrzebujemy hierarchii w nauczaniu, gdyż bez niej nie sposób monitorować jakość przekazywania wiedzy i wartości edukacyjnych.
Przede wszystkim jednak musimy zbudować od nowa pozycję nauczyciela. Nauczyciele w systemie pruskim mieli kluczową rolę w kształtowaniu umiejętności uczniów. Byli oni autorytetami i przewodnikami, którzy nie tylko przekazywali wiedzę, ale również kształtowali charaktery swoich podopiecznych. Bywali także mentorami, którzy starali się dostosować metody nauczania do potrzeb i możliwości poszczególnych uczniów, co pozwalało na lepsze zrozumienie materiału i rozwijanie indywidualnych talentów. Chciałbym by byli nimi na powrót.
Póki co jednak rozmowę o reformie sytemu edukacji sprowadzamy do kilku populistycznych propozycji i deklaracji podwyższenia nauczycielskich pensji. To droga do nikąd. Da się zrealizować choćby ambitne cele. Przedtem jednak należy je sobie wyznaczyć. Później zaś z konsekwencją realizować. To nie jest lekkie, łatwe ani przyjemne. Jednak niezbędne.
Przemysław Piasta