Rok minął jak z bicza strzelił, a śledztwa w sprawie wysadzenia największego rurociągu świata nie przyniosły żadnych rezultatów. Żadnych znaczących oficjalnych informacji, ani jednego aresztowania, żadnego formalnego oskarżenia wobec sprawcy czy sponsora. Nie ma odpowiedzialnych. Cisza aż dzwoni w uszach.
Rok temu dokonano największego aktu międzynarodowego terroryzmu gospodarczego (choć Waszyngton i NATO określają go jedynie jako sabotaż). Wysadzono w powietrze najpotężniejszą linię przesyłową gazu ziemnego. Odcięto Niemcy i Europę od dostaw najważniejszego surowca energetycznego. Wypuszczono do atmosfery 800 milionów m3 bardzo przecież szkodliwego dla klimatu metanu, co odpowiada 4 procentom polskiego zużycia czy 1/4 duńskich potrzeb i ponad połowie wcześniejszego eksportu rosyjskiego gazu. Wielkie europejskie koncerny energetyczne poniosły kolosalne straty, tak akcjonariusze Nord Stream 1 (E.ON, Wintershall Dea, Engie, Gasunie), jak i Nord Stream 2. Shell, Wintershall Dea, Uniper, Engie i OMV – każdy z nich spisał w straty po miliardzie euro z utraconej wartości posiadanych łącznie 50 procent rurociągu, kosztującego ponad 10 miliardów euro. Można jeszcze długo wymieniać, jak istotnie to wydarzenie… a po roku dalej nie wiemy nic o sprawcach.
Trwa niemrawe dochodzenie w Danii i Szwecji, Rosjanie żądają udziału w nim, podnoszą sprawę na Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Stany odmawiają, chronią swoich sojuszników przed naciskami, „mogących przesądzić o ich wynikach”.
Coś jednak wiemy, bardzo niewiele, ale jednak. W listopadzie szwedzcy śledczy potwierdzili, iż przyczyną były materiały wybuchowe, umieszczone przy rurociągach, nie było to wydarzenia naturalne. Norweska sejsmologiczna jednostka CTBT w Norsar uzupełniła wiedzę o wybuchach. Dotychczas wiedziano o dwóch. Pierwszy na Nord Stream 2 na głębokości 80 metrów nastąpił o 02:03:24 czasu letniego środkowoeuropejskiego (UTC+2) i miał siłę 2.0 stopni (w 9-stopniowej skali Richtera). Drugi – na Nord Stream 1 o 19:03:50. Norwedzy dostarczyli nowe dane – po drugim wybuchu (na NS1) miały miejsce dwa kolejne wybuchy, 7 i 16 sekund później. Pierwszy z nich był o 220 metrów dalej od NS1, a drugi kilka kilometrów na południowy-zachód. Sprawcy wydarzenia rozmieścili więc co najmniej cztery ładunki wybuchowe, każdy po kilkaset kilogramów, przy każdej z pojedynczych rur w obu wielkich gazociągach. Imponujące, nieprawdaż?
Ciekawe też, iż upłynął prawie cały dzień (17 godzin) między pierwszym wybuchem, a następnymi trzema. Przy pierwszym w Moskwie była czwarta nad ranem, po takim wydarzeniu musiano zbudzić prezydenta Putina i przygotować się na kolejne wydarzenia. Pytanie, czy w czasie tych 17 godzin wykonano jakieś telefony, z kimś rozmawiano, negocjowano? Nic? Mało prawdopodobne.
Dość pewne jest też, iż tym aktem czy to sabotażu czy terroryzmu stoi aparat państwa. Tak twierdzi Mats Ljungqvist, szwedzki prokurator zajmujący się sprawą, który powiedział: „to, iż aparat państwa był zaangażowany bezpośrednio, a co najmniej pośrednio, jest oczywiście naszym absolutnie najbardziej prawdopodobnym scenariuszem”. Przeprowadzenie tego czynu przez prywatnych graczy jest prawie niemożliwe. Szwedzi jednak są pełni sceptycyzmu, co do możliwości wykrycia sprawców, choć po identyfikacji materiału wybuchowego, stwierdzili publicznie, iż „wyklucza to bardzo dużą ilość potencjalnych podejrzanych”.
Nad tematem powoli zapada milczenie, główne media nie są zainteresowane. Ani USA, ani państwa dotknięte tym wybuchem, posiadające przecież potężne możliwości wywiadowcze, są niezdolne do wyjaśnienia sprawy. Sam temat jest też spychany z głównego nurtu życia politycznego w rejony oskarżeń bardzo emocjonalnych, ale nie podpartych dowodami. Wygląda na to, iż powstanie jeszcze jedna Orwellowska „dziura pamięci”. To taki fakt, o którym się publicznie nie wspomina, a dokumenty znikają, są zmieniane, przepisywane na nowe, świadkowie nagle milkną.
Oczywiście nonkonformistyczny premier Viktor Orbán, udzielając wywiadu dla Tuckera Carlsona, stwierdził iż taki numer z Węgrami nie przejdzie. Stwierdził: „Jest jeszcze jeden rurociąg, przesyłający gaz z Rosji południowym korytarzem do Turcji, Bułgarii, Serbii i Węgier… Z prezydentem Vucicem stwierdziliśmy jasno, iż jeżeli ktokolwiek zrobiłby z południową nitką to co z północną, uznamy to za powód do wojny… Takie rzeczy jak widać może ktoś to zrobić z Niemcami, ale nie z naszym regionem.” I dodał, iż to ostrzeżenie nie jest skierowane do Moskwy.
Andrzej Szczęśniak
fot. finrussia
Myśl Polska, nr 41-42 (8-15.10.2023)