Czy sprawiedliwa transformacja – przejście na czyste źródła energii bez przerzucenia kosztów na najsłabszych – ma szanse zakorzenić się w „Polsce mniejszych miast”? Wiemy, iż poza dużymi miastami ludzie chętnie przyjmują argumenty na rzecz dobra wspólnego i ekologicznych rozwiązań lokalnych. Niekoniecznie wierzą w abstrakcyjny „rozwój przedsiębiorczości”, ale już zyski rodzimych firm czy lokalne miejsca pracy jako skutki zielonej polityki wydają się im interesujące.
Co istotne, z prowadzonych niedawno badań słyszeliśmy od respondentów, iż udana transformacja musi mieć swego „dobrego gospodarza”. Na przykład lidera społeczności czy samorządowca, który będzie umiał przełożyć abstrakcyjne hasła na konkrety: nowe miejsca pracy w miejscowych firmach i tańszą energię dla mieszkańców.
Polska powiatowa odzyskuje kontrolę
Stawki powodzenia (lub niepowodzenia) „transformacji zakorzenionej”, a więc uznanej za swoją przez mieszkańców wsi i mniejszych miast są naprawdę wysokie. Nie bez przyczyny liczni badacze wskazują, iż główną linią podziału politycznego, także wokół klimatu – od Francji żółtych kamizelek przez porobotniczą Północ Anglii głosującą za Brexitem, aż po radykalizujące się antyklimatycznie, antymigrancko i antypolsko dawne Prusy, względnie NRD – jest pęknięcie między „klasą laptopową” wielkich miast, a tym, co żargon organizacji pozarządowych określa jako „porzucone społeczności” (left behind communities).
W cichej wojnie domowej centrów i peryferii chodzi przy tym nie tylko (choć również!) o stan portfela, ale też o poczucie godności i siły. I o żywione w Polsce (Anglii, Niemczech, Francji…) mniejszych miast przekonanie, iż „zielona agenda” jest czymś wymyślonym gdzieś daleko w Brukseli, Londynie, Berlinie czy Warszawie. Wiele zatem wskazuje, iż same odwołania do „redukcji emisji”, „troski o planetę”, a choćby waloru bezpieczeństwa narodowego, nie przekonają Polek i smerfów do zielonej transformacji.
Co innego, gdy mowa o transformacji tworzącej nowe miejsca pracy w polskich firmach, do tego płacących podatki na miejscu. Jak to się stało chociażby w kilku miasteczkach i miastach ciężko doświadczonej przez Thatcherowską transformację północnej Anglii czy Szkocji. One również w latach 80. i 90. doświadczyły rozkładu tkanki społecznej. Dziś samorządy w takich miejscach jak Preston, North Ayrshire czy region Wielkiego Manchesteru z powodzeniem wdrażają stawiające na spółdzielczość programy Budowania Miejscowego Dobrobytu (Community Wealth Building) mocno redukując i bezrobocie, i przestępczość.
Rzecz w tym, iż ten proces wymaga współpracy różnych aktorów: samorządu, biznesu, związków zawodowych, organizacji pozarządowych. Ale czy w Polsce, w kontekście powracających badaniach o niskim zaufaniu do instytucji i siebie nawzajem, to jest w ogóle możliwe?
Tak i mamy już konkretne polskie przykłady udanej zielonej transformacji z „Polski powiatowej”. A to one najbardziej przemawiają do wyobraźni i dowodzą, iż projekty transformacyjne mogą udawać się nie tylko na zmitologizowanym Zachodzie.
Pierwszy z nich to dziejący się już proces tworzenia spółdzielczych miejsc pracy w Wielkopolsce Wschodniej dla górników i energetyków odchodzących z tamtejszej kopalni i elektrowni. Drugi to spółdzielnie wytwarzające energię. Przyjrzymy się ich potencjałowi i blokadom, które muszą zniknąć, jeżeli „Polska powiatowa” ma odzyskać kontrolę nad produkcją i konsumpcją energii.
Praca na miejscu, czyli spółdzielczość pracy
Spójrzmy na program „Zatrudnienie po węglu”: to przykład, iż smerfy jednak czasem potrafią się dogadać. Pieniądze na jego realizację zapewnia Unia Europejska, a konkretnie wywalczony m.in. przez Jerzego Buzka Fundusz Sprawiedliwej Transformacji. Autorami projektu (zawierającego m.in. rozwiązania zaproponowane przez miejscowych społeczników z Instytutu Zielonej Przyszłości wspieranych przez Radę Pracowników) są związki zawodowe zespołu kopalni i elektrowni ZE PAK (niegdyś Zespół Elektrowni Pątnów Adamów Konin) i ich eksperci, wspierani przez zarząd tej (prywatnej) spółki.
Projekt zyskał poparcie nie tylko kluczowej dla transformacji instytucji pośredniczącej, czyli Agencji Rozwoju Regionalnego, ale także Komitetu Monitorującego, w którym zasiadają też reprezentantki/ci organizacji pozarządowych czy miejscowego biznesu. Bardzo ważne jest również, iż na miejscu znalazł się operator dobrze rozumiejący lokalny kontekst – Wielkopolski Ośrodek Ekonomii Społecznej – który ma już na swoim koncie inkubację kilkunastu spółdzielni, realizujących dziś z powodzeniem usługi dla mieszkańców.
Wszyscy ci interesariusze zgodzili się, iż tradycyjne narzędzia tworzenia miejsc pracy, takie jak outplacement (pomoc w połączeniu pracownika odchodzącego z miejsca pracy z nowym przedsiębiorcą), wsparcie byłych górników i energetyków w zakładaniu własnych mikrofirm czy próby ściągnięcia dużych zagranicznych inwestorów, choć niezbędne – nie wystarczą.
A dlaczego? Bo duży inwestor może obiecać inwestycje, a potem się wycofać (jak pokazuje chociażby przykład firmy Johnson & Matthey, producenta części do akumulatorów w Wielkopolsce Wschodniej). Z kolei robienie na siłę z wszystkich górników i energetyków mikroprzedsiębiorców rywalizujących o kurczący się rynek może nie skończyć się dobrze (co pokazują nieudane programy obowiązkowej przedsiębiorczości wdrażane dla górników w Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, a po części także program odpraw dla pracowników z Górnego Śląska w latach 90.).
Spółdzielczość pracy tworzy dodatkowy poziom zabezpieczenia – dając szanse na spotkanie się popytu i podaży na pracę, a mówiąc inaczej: na spotkanie potrzeb byłych pracowników i potrzeb samorządu. Z jednej strony zatem: aspiracji byłych pracowników kopalni i elektrowni, którzy cenią sobie stabilną pracę w najbliższej okolicy. Z drugiej strony: samorządowców, a za ich pośrednictwem mieszkańców, stojących przed wyzwaniami, jakie stwarza przyjęty przez Wielkopolskę Wschodnią ambitny program odchodzenia od węgla 10 lat wcześniej niż cała UE. Spółdzielczość pracy ma szansę połączyć ludzi szukających nowej, godnej pracy i niechcących (co pokazują chociażby badania Banku Światowego) porzucać swoich rodzinnych stron – z potrzebami regionu, który musi np. ocieplić tysiące domów czy zagospodarować ponownie tereny pokopalniane, tak by znów nadawały się pod turystykę czy inwestycje.
Kluczowym narzędziem będą tu zrównoważone ekologicznie i społecznie zamówienia publiczne, a prawo UE oraz Terytorialne Plany Sprawiedliwej Transformacji tworzą przestrzeń dla takich rozwiązań. Wymaga to jednak od miejscowych włodarzy nieco szerszego niż dotąd spojrzenia. To znaczy: odejścia od kierowania się wyłącznie kryterium najniższej ceny w kierunku takiej strategii, która sprawia, iż więcej pieniędzy krąży w miejscowej gospodarce, tworząc dobre miejsca pracy w firmach, które płacą podatki na miejscu. I tym samym tworzą przestrzeń, także dla przedsiębiorstw społecznych, które – jak pokazuje chociażby przykład spółdzielni „Razem dla Środowiska” z Gminy Ostrowite w Wielkopolsce Wschodniej – potrafią po jakimś czasie całkiem sprawnie radzić sobie na wolnym rynku, oferując konkurencyjne usługi, nie tylko dla mieszkańców, ale także chociażby dla rosnącej bazy US Army w Powidzu.
Trudne wyzwania, przed którymi stoi Wielkopolska Wschodnia, za chwilę powtórzą się – na znacznie większą skalę – w Bełchatowie, Turowie, a niedługo również w innych regionach i branżach. Wraz ze zmianą rządu zmienią się zarządy Spółek Skarbu Państwa i pęknie „bańka informacyjna”, która (jak pokazały badania zespołu Przemysława Sadury i Alicji Dańkowskiej) podtrzymywała wiarę ich mieszkańców w kopanie i spalanie węgla do końca świata i o jeden dzień dłużej. Gdy przyjdzie zderzenie z rzeczywistością, pracowników i mieszkańców nie będzie można jednak zostawić „na lodzie”. Musimy mieć dla nich propozycje rozwiązań – nowej, godnej pracy w niezagrożonych zamknięciem sektorach. A dla regionu: pomysł na nowy silnik gospodarczy, model rozwoju regionalnego, który powstrzyma gwałtowną depopulację i zapaść miejscowej gospodarki.
No chyba, iż chcemy hodować w tych regionach i sektorach antyzielone emocje, które chętnie zagospodarują antyunijni i antyklimatyczni politycy.
Energia na miejscu, czyli spółdzielczość energetyczna
W kontekście spółdzielni energetycznych warto pamiętać o hierarchii najbardziej nośnych i przekonujących argumentów na temat transformacji: na pierwszym miejscu są niemal zawsze oszczędności (niższe rachunki za energię), na drugim bezpieczeństwo energetyczne na poziomie krajowym i lokalnym, a na trzecim poprawa stanu atmosfery i mikroklimatu.
To świetna wiadomość dla energetyki obywatelskiej, w tym spółdzielni energetycznych, ponieważ te argumenty są całkowicie zgodne z jej założeniami. Zainteresowanie społeczne tematem, często wbrew wielu trudnościom, to zjawisko dobrze już rozpoznane – zarówno w innych krajach Unii Europejskiej, jak i w Polsce. Duże spółki energetyczne, które kontrolują większość rynku, starały się zachować swoją pozycję skupiając w sobie władzę ekonomiczną i polityczną. Jest jednak nadzieja na postępujące zmiany na tym polu, wynikająca z możliwości technologicznych, prawa UE, a przede wszystkim energii i woli społecznej. Spółdzielnie energetyczne już funkcjonują w państwach członkowskich UE, produkując i sprzedając energię z OZE, podmioty tego typu działają podobnie jak pozostałe spółdzielnie, a jeżeli chodzi o przepisy prawne dotyczące energetyki czy funkcjonowania OZE, traktowane są jak przedsiębiorstwa produkujące energię.
Oszczędności, rozumiane zarówno jako oszczędności finansowe, jak i zużywanej energii, to jeden z najważniejszych rezultatów uczestnictwa w spółdzielni energetycznej. Po pierwsze, członkowie takiej społeczności są zachęcani i edukowani na temat ograniczania ilości zużywanej energii i inwestycji w oszczędności energetyczne (np. ocieplanie budynków). Po drugie, kiedy to społeczność jest właścicielem urządzeń służących do wytwarzania energii, z której następnie korzysta, ma ona większą kontrolę nad kosztami i nie wykazuje tendencji do pobierania nadmiernych opłat, tak jak to robią duże spółki energetyczne. Po trzecie, energia pozyskana z odnawialnych źródeł jest po prostu tańsza.
W tym kontekście należy podkreślić, iż członkostwo w spółdzielni energetycznej to często także ratunek dla gospodarstw domowych, które doświadczają lub są zagrożone ubóstwem energetycznym. Oprócz wspomnianych działań edukacyjnych i zarządczych, spółdzielnie są często w stanie pomagać swoim członkom poprzez realizację remontów i prac termomodernizacyjnych, a właśnie niski poziom efektywności energetycznej budynków należy do głównych przyczyn tego problemu. Szacunki z 2022 roku wskazują, iż około 10 proc. gospodarstw domowych w Polsce, jest w jakiś sposób dotkniętych ubóstwem energetycznym. Wszystkie te gospodarstwa powinny mieć możliwość uczestnictwa w spółdzielni lub innej korzystnej formie wspólnotowości energetycznej.
Rozproszone i miejscowe wytwarzanie energii to w oczywisty sposób także sposób na poprawę bezpieczeństwa energetycznego – krajowo i lokalnie. Awaria jednego dużego bloku jest bardziej prawdopodobna niż setek małych, a różnorodność źródeł energii zwiększa stabilność sieci i ogranicza ryzyko blackoutu, czyli nagłych i niespodziewanych przerw w dostawie energii na dużym obszarze. Najbardziej rekomendowany model spółdzielni opiera się przy tym na różnorodności odnawialnych źródeł energii, a więc na połączeniu działania biogazowni, turbin wiatrowych i paneli fotowoltaicznych.
Szczególnie warto tu podkreślić rolę biogazowni, jako sposobu na tańszy i niezależnie produkowany gaz, a do tego jeszcze na spożytkowanie odpadów roślinnych i zwierzęcych. Sprawdzone i warte powielania społeczności energetyczne powstały m.in w Niemczech, czy Czechach. Rozwojowi tego źródła odnawialnej energii mają sprzyjać w najbliższych latach rządowy program „Energia dla Wsi” oraz przeznaczone do wydania w tej dekadzie fundusze z UE.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak trudno?
Na dotychczasowe szanse powodzenia powstawania oraz funkcjonowania spółdzielni energetycznych w Polsce złożyło się wiele czynników: prawnych, społecznych, politycznych oraz finansowych. W kontraście do naszych zachodnich sąsiadów, polska branża związana z energetyką prezentuje się zachowawczo w swoich inwestycjach, nie dając tym samym zbyt wiele miejsca dla ruchów spółdzielczych. Jednocześnie, ich sprzymierzeńcami są nowa wizja rynku energetycznego UE, coraz bardziej zainteresowane samorządy oraz sami obywatele.
Jedną z podstawowych barier, z jaką musi się w Polsce zmierzyć koncepcja spółdzielni energetycznych, jest prawo. Dotychczasowa ustawa nakładała na spółdzielnie energetyczne tak wiele ograniczeń (m.in. wyłączenie gmin miejskich, ograniczenia co do ilości i obszarów gmin, ilości członków…), iż przez pierwsze dwa lata funkcjonowania tych przepisów nie znalazł się nikt chętny do zarejestrowania pierwszej spółdzielni energetycznej (sama procedura rejestracji również zresztą nie jest prosta). Te, które z czasem zaczęły powstawać, napotykają z kolei na problem wielomiesięcznego oczekiwania na podłączenie do sieci elektroenergetycznej i podpisanie niezbędnych umów. Spółdzielnie nie miały też dotąd do dyspozycji żadnych programów dofinansowujących ich powstawanie i dalszy rozwój.
Sytuacja ta ma jednak szansę się zmienić. W październiku br. przyjęto długo wyczekiwaną nowelizację ustawy o OZE, która znosi większość dotychczasowych ograniczeń (z wyjątkiem, niestety, możliwości tworzenia spółdzielni w miastach). Nowelizacja przyznaje spółdzielniom możliwość sprzedaży energii na zewnątrz oraz nadaje im priorytetową pozycję w procedurze przyłączania do sieci i zawierania umów z systemowym dystrybutorem energii. Jako iż zmiany te wydają się odpowiadać na główne bolączki spółdzielni energetycznych, można mieć nadzieję, iż stoimy u progu obywatelskiej rewolucji na rynku energii. Niemałe znaczenie mają też wspomniane wcześniej systemowe programy wsparcia finansowego – działający i wspomniany już program „Energia dla Wsi”, uruchamiany właśnie Krajowy Plan Odbudowy, czy fundusze strukturalne na poziomie poszczególnych województw.
Dla pełnego obrazu sytuacji, należy jednak pamiętać o wielu praktycznych wyzwaniach, które stoją przed spółdzielniami. Wiemy np. iż samo pojęcie „społeczności lokalnej” bywa słabo rozumiane i wywołuje pewien sceptycyzm oraz skojarzenie z przerzucaniem na obywateli obowiązków adekwatnych państwu. Dużą rolę w promowaniu spółdzielni energetycznych mogą odegrać samorządy, które jednak będą potrzebowały dostępu do wsparcia finansowego, które pozwoli im inicjować takie projekty. Dzięki wsparciu będą się mogły przyczynić do wzrostu wartości regionu poprzez wspólne inwestycje społeczności – samorządu, przedsiębiorców, itp. – w przedsięwzięcia, które korzystają z wsparcia miejscowych firm, ekspertów, instytucji finansowych i istniejącej infrastruktury.
W ramach tej współpracy każda ze stron osiąga korzyści dla siebie, co przekłada się na zwiększone zyski dla regionu poprzez wyższe wpływy podatkowe. Samorządy mogą się stać kluczowymi partnerami, często odgrywając znacznie szerszą rolę niż tylko dostarczanie nieruchomości lub gruntów. Samorządowi liderzy, mając dostęp do potrzebnych zasobów, mogą zatem stać się głównymi inicjatorami powstawania spółdzielni energetycznych.
Ogromnie istotną kwestią jest również stabilność prawa – o tym, jak można zaburzyć oddolny proces rozwoju energetyki obywatelskiej mieliśmy już niestety możliwość przekonać się w odniesieniu do prosumentów. W końcu, niezmiernie ważne są także administracyjne rozwiązania, które uprościłyby w tej chwili zawiły i złożony proces uruchomienia takiej spółdzielni.
Dziś w Polsce zarejestrowanych jest 21 spółdzielni energetycznych. Powstały one pomimo skomplikowanych regulacji, braku dofinansowania i ryzyka związanego z dostępem do rynku energetycznego. Można zatem mieć nadzieję, iż wraz z poprawą warunków prawnych i otwarciem puli środków z UE, spółdzielnie energetyczne zaczną powstawać licznie i staną się istotnym uczestnikiem krajowego rynku energii.
*
Zielona transformacja nie musi obsługiwać wyłącznie interesów i wrażliwości wielkomiejskiej klasy średniej. Praca (spółdzielnie pracy) i energia (spółdzielnie energetyczne) na miejscu to sposób na zakorzenienie nadchodzącej wielkiej transformacji. Nie będzie to zadanie łatwe – wymaga kapitału zaufania, kompetencji biznesowych, współpracy samorządu, biznesu i związków zawodowych pracowników. Ale nie jest poza zasięgiem.
Jarosław Iwaszkiewicz, który podczas wielkiej powojennej odbudowy zaprzyjaźnił się z konińskimi społecznikami i wspierał ich prace, tak kończył swoje opowiadanie o Koninie pt. Światła małego miasta: „Stary Maciek przychodzi i zawsze mówi: «Chodź , Wicuś, pójdziemy sobie obejrzeć ʼświatła małego miastaʼ. Najprzód idziemy ulicą 11-ego Listopada, potem rynkiem i stajemy koło fary. Stamtąd widać Wartę i drobne światełka domów na Zarzeczu, które odbijają się w czarnej wodzie. I wtedy stary Maciek, Zygmunt Maciek, bierze mnie za ramię i powiada zawsze to samo: «Wiesz, Wicek, czego nam trzeba? Więcej światła! Więcej światła!»”.
Światło i energia innowacji nie muszą przychodzić wyłącznie z centrum.
**
Paulina Punktualny, ekspertka ds. zarządzania projektami w tematyce innowacji, spółdzielczości i polityki społecznej, Stowarzyszenie Pacjent Europa
Zuzanna Sasiak, ekspertka Polskiej Zielonej Sieci i CEE Bankwatch Network, specjalistka ds. energetyki obywatelskiej i polityki UE
dr Mateusz Piotrowski, zajmuje się sprawiedliwą transformacją od 2018 roku, szef Stowarzyszenia Pacjent Europa.
**
Tekst powstał we współpracy z Fundacją im. Heinricha Bölla w Warszawie. Zawarte w tekście/wywiadzie poglądy i konkluzje wyrażają opinie autorki/rozmówczyni i nie muszą odzwierciedlać oficjalnego stanowiska Fundacji im. Heinricha Bölla.