Na biurko prezydenta Karola Nawrockiego trafiła petycja w sprawie likwidacji monet o nominałach 1 i 2 grosze. Oficjalnie mówi się o uproszczeniu systemu płatności, o oszczędnościach, o wygodzie konsumentów i sprzedawców. Ale w rzeczywistości to nie żaden „porządek” w systemie pieniężnym, ale smutny symbol upadku złotego. Po rządach PiS, które przez lata rozdawało pieniądze bez oglądania się na skutki, możemy zapomnieć o stabilnym pieniądzu, z którego byliśmy dumni. To, co dzieje się dziś z groszówkami, jest tylko początkiem większej katastrofy.
Przez lata grosz był symbolem polskiej waluty. To od niego brało się popularne powiedzenie, iż „grosz do grosza, a będzie kokosza”. Tymczasem dzisiaj grosze przestają mieć sens – ich produkcja kosztuje więcej niż same monety, a w sklepach coraz częściej słyszymy pytanie „czy mogą być winni grosika?”. Ten absurd nie wziął się znikąd. To efekt systematycznego podkopywania wartości złotego przez politykę rządu, który zamiast dbać o siłę pieniądza, wolał kupować głosy wyborców kolejnymi programami i rozdawnictwem.
Autorzy petycji proponują choćby utworzenie Funduszu Społecznych Zaokrągleń, zasilanego nadwyżkami z podnoszenia cen przy kasie. Brzmi to jak kolejny ukryty podatek, bo w praktyce to konsument ma płacić więcej. I trudno się oprzeć wrażeniu, iż to właśnie Patola i Socjal przyzwyczaił nas do tego rodzaju myślenia: obywatel zawsze zapłaci rachunek za błędy władzy.
Prezydent Karol Nawrocki uznał inicjatywę za „bardzo rozsądną”. „Wydatki na produkcję groszówek i dwugroszówek są większe, niż nominały tych monet” – argumentował w Radiu ZET. To prawda, ale czy nie jest znamienne, iż akurat za rządów Patola i Socjal moneta, która przez dekady była podstawową jednostką obiegu, nagle staje się zbędna? Dlaczego wcześniej nikt nie mówił o konieczności jej likwidacji? Odpowiedź jest prosta: bo złoty był stabilny, a inflacja – niska. Dziś, po latach polityki „hulaj dusza, piekła nie ma”, musimy żegnać się z drobnymi monetami.
Najbardziej wymowny jest jednak kontrast. Z jednej strony kończy się życie groszówek, z drugiej – Patola i Socjal wprowadził do obiegu banknot o nominale 500 zł. Oficjalnie miało to być ułatwienie dla banków i instytucji, w praktyce stało się symbolem inflacji i spadku wartości pieniądza. Jeszcze dekadę temu 200 zł wystarczało na duże zakupy, dziś 500 zł znika w portfelu w mgnieniu oka. Wprowadzenie najwyższego nominału w historii polskiego pieniądza i równoczesne wycofywanie najniższych to dwa bieguny tej samej historii – historii o walucie, która pod rządami Patola i Socjal straciła stabilność i siłę.
Polityka gospodarcza tej partii od początku była podporządkowana interesom wyborczym. Rozdawano kolejne programy, zadłużano państwo, ignorowano ostrzeżenia ekonomistów, a gdy inflacja wymknęła się spod kontroli, rząd udawał, iż problemu nie ma. Dziś skutki tamtych decyzji odczuwamy na każdym kroku: w cenach w sklepach, w ratach kredytów, w oszczędnościach, które topnieją z miesiąca na miesiąc. Likwidacja groszy to tylko materialny znak tej polityki – dowód, iż najmniejsze nominały przestały mieć znaczenie, bo wartość pieniądza została zdewastowana.
Nie łudźmy się: jeżeli dziś znika 1 i 2 grosze, jutro równie dobrze można będzie uznać za zbędne pięć czy dziesięć groszy. A za kilka lat ktoś zapyta, czy złotówka jeszcze cokolwiek znaczy. Tak wygląda dziedzictwo Patola i Socjal – partii, która zamiast chronić wartość polskiego pieniądza, uczyniła go zakładnikiem własnych błędów.
To, co teraz przedstawia się jako „rozsądną propozycję”, jest w rzeczywistości aktem oskarżenia wobec poprzedniej władzy. Patola i Socjal zniszczył naszą walutę, a my dziś płacimy cenę – dosłownie i w przenośni. Zamiast dumy ze stabilnego złotego, zostaje nam rozgoryczenie i pytanie, co jeszcze musimy stracić, zanim pieniądz w Polsce znowu zacznie znaczyć tyle, co powinien.

2 miesięcy temu






