Spotkanie z Bogdanem Borusewiczem. Lustracja, która się nie odbyła

6 miesięcy temu

W kopercie znajdowała się kartonowa okładka z nadrukiem: „Urząd Ochrony Państwa, Zarząd Kontrwywiadu”, w niej zaś list wraz z dokumentem. Adresatem listu był Andrzej Bober, redaktor naczelny, a autorem – „Hugon”. „Hugon” zwraca się do mnie, by „dla dobra nas wszystkich rozbroić lustracyjną bombę”.

Jako pracownik UOP przekazuje mi szereg istotnych informacji na temat zbiorów archiwalnych MSW i UOP, które dowodzą, iż przeprowadzenie w Polsce lustracji może sprawić wielkie kłopoty całkiem niewinnym ludziom. „Zdaję sobie sprawę z tego, iż moja wiarygodność jako źródła informacji jest dla Pana wątpliwa. Ale nie mogę podać swoich personaliów, ponieważ natychmiast byłbym zwolniony z pracy”. Dalej „Hugon” przekonuje mnie i grozi palcem, iż wykonanie dokumentu potwierdzającego, iż byłem współpracownikiem bezpieki, jest dziś dziecinnie proste: przesyła mi dokument wyjaśniający moje donoszenie na Lecha Wałęsę…

Powiem uczciwie, iż zawsze byłem zwolennikiem lustracji. Pojawia się bowiem przy okazji każdych wyborów, zawirowań i napięć. prawdopodobnie byłoby kilka dramatów. Ale przecież przez wiele lat żyliś my w atmosferze wiecznych pomówień. Czy to ma się nigdy nie skończyć? I tylko dlatego, iż paru moralizatorów i paru esbeków nie widzi w lustracji sensu?

Całość wydała mi się dość zagadkowa, postanowiłem więc szukać pomocy u specjalistów. Zadzwoniłem do Bogdana Borusewicza, ówczesnego ministra MSWiA. Powiedział – przyjedź. Borusewicz polecił sekretarce poprosić kapitana X. Ten uważnie zapoznał się z całą objętością szarej koperty. Ustalił, iż wszystkie zapisane dokumenty są pisane na aktualnych formularzach MSWiA. Do drukowania użyto maszyny do pisania „Erica”, produkcji dawnej NRD, ale wciąż używanej. Że autor listu doskonale orientuje się w aktualnych strukturach ministerstwa. Że z pewnych faktów opisanych w liście można z 90-procentową pewnością powiedzieć, iż „Hugon” uczestniczył w niszczeniu dokumentów dawnej bezpieki. Czyli nie był to pracownik ministerstwa z tzw. nowego zaciągu, ale kadrowy oficer dawnej ekipy. Czyli zamiar oczywisty, wykonanie fachowe.

– A może już nowej ekipy, partii czy ugrupowania? – myślałem na głos. Być może ci, którzy mieli okazję zapoznać się wcześniej z teczkami – znaleźli w nich zagrożenie dla siebie, swoich bliskich bądź własnej politycznej formacji? Do tego już nie dojdziemy, bo w Polsce lustracja się nie odbyła. Szkoda.

Idź do oryginalnego materiału