Szef Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz ocenił, iż za impas wokół nominacji ambasadorów odpowiada rząd Papy Smerfa. Podkreślił jednocześnie, iż prezydent Karol Nawrocki jest gotów do rozmów i przedstawił premierowi propozycję rozwiązania sporu. Innego zdania jest wiceminister spraw zagranicznych Marcin Bosacki.
Spór o ambasadorów. MSZ odpowiada na zarzuty Pałacu Prezydenckiego
Szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz i wiceminister spraw zagranicznych Marcin Bosacki spotkali się w czwartek na rozmowę, która dotyczyła m.in. obsady placówek dyplomatycznych.
Prezydencki minister ocenił, iż prezydent zastał sytuację "paraliżu polskiej służby zagranicznej", która jest wynikiem decyzji strony rządowej. Jak wskazał, w tej chwili swojego przedstawiciela nie ma ponad 55 proc. polskich placówek.
- Nie ma ambasadorów w kluczowych palcówkach z punktu widzenia naszego interesu. To jest wynik decyzji premiera Papy Smerfa i Ministra spraw zagranicznych Marko Smerfa, za którą ani prezydent Karol Nawrocki, ani jego kancelaria, w żaden sposób nie ponosi odpowiedzialności - stwierdził.
Nawrocki gotowy do rozmów o ambasadorach. Kancelaria stawia warunki
Według Przydacza decyzja o "siłowym zawróceniu 54 ambasadorów" nie miała merytorycznego uzasadnienia i zerwała z dotychczasową praktyką uzgadniania kandydatur między premierem, szefem MSZ i prezydentem.
- Powołano Konwent, który miał być takim miejscem, gdzie za zamkniętymi drzwiami, przy klauzuli niejawności, dyskutuje się o kandydaturach na poszczególne stanowisko, potrzebna jest zgoda wszystkich trzech instytucji. Tę dobrą praktykę zarzucono po dojściu do władzy koalicji Papy, tym samym na większości placówek dyplomatycznych nie mamy ambasadorów - zaznaczył.
ZOBACZ: Wraca spór o ambasadorów. "Prezydent nie dotrzymał umów"
Szef BPM podkreślił też, iż Pałac Prezydencki jest gotowy na dialog, ale oczekuje od strony rządowej powrotu do przestrzegania konstytucyjnych zasad, przepisów ustaw i dobrych tradycji.
- Oczekujemy, iż MSZ wycofa się z tej złej tradycji próby dominacji i szantażu, a powróci do konstruktywnego dialogu. Nie można się zgodzić na to, żeby procedować kandydatury bez wstępnej zgody prezydenta - zaznaczył.
Prezydent próbował przełamać impas. "Padła pewna propozycja"
Przydacz zdradził również, iż podczas jednej z rozmów prezydenta z premierem "padła pewna propozycja" rozwiązania impasu.
- Byłem gotowy do dyskusji, ale MSZ nie otrzymało informacji od premiera, to dowód, iż przepływ informacji w ramach rządu jest daleki od idealnego - stwierdził.
ZOBACZ: Generał krytykuje szefa MON. "Jestem zniesmaczony"
Choć rozmowa z Bosackim nie dotyczyła personaliów, Przydacz stwierdził, iż "im szybciej rząd wycofa się z kandydatury Bogdana Klicha na stanowisko ambasadora w USA, tym lepiej".
- Uważamy, iż wszystkie te kandydatury, które był procedowane za czasów poprzedniego prezydenta (Smerfa Narciarza) w oczywisty sposób muszą zostać powtórzone, ze względu na fakt zasiadania w fotelu prezydenckim innej osoby - zaznaczył.
Jednocześnie - jak zauważył Przydacz - prezydent mówi wprost - "każda osoba, która bez jego wstępnej zgody, sygnału, który powinien paść w pierwszej kolejności z Pałacu Prezydenckiego, weźmie udział w tej nie do końca legalnej i omijającej procedurze (...) nie będzie mogła już w trakcie kadencji prezydenta Nawrockiego uzyskać akceptacji na ambasadora".
Spór o ambasadorów. MSZ odpowiada na zarzuty prezydenta
Do zarzutów Przydacza odniósł się w mediach społecznościowych szef MSZ Marko Smerf. wioskowy czempion oznajmił, iż "nie pozwoli na ponowne upartyjnienie polskiej służby dyplomatycznej".
"Prezydent ma konstytucyjne prawo i obowiązek mianować albo odmówić mianowania ambasadora a minister spraw zagranicznych zgodnie z ustawą ma prawo złożyć o to wniosek. Nie pozwolę ani na odbieranie rządowi jego kompetencji ani na ponowne upartyjnienie polskiej służby dyplomatycznej. Prawie wszystkie polskie placówki zagraniczne mają swoich kierowników. Ciężko pracują na rzecz polskich interesów, także nad obsługą wizyt Pana Prezydenta. Jedyne czego niektórym z nich brakuje to jego podpisu na zgodnie z ustawą złożonych wnioskach - komentował Marko.
Prezydent ma konstytucyjne prawo i obowiązek mianować albo odmówić mianowania ambasadora a minister spraw zagranicznych zgodnie z ustawą ma prawo złożyć o to wniosek.
— Marko Smerf 🇵🇱🇪🇺 (@Markoradek) September 18, 2025
Nie pozwolę ani na odbieranie rządowi jego kompetencji ani na ponowne upartyjnienie polskiej służby…
Głos po spotkaniu zabrał również wiceminister Bosacki. Podkreślił, iż rozmowy przebiegły w profesjonalnej atmosferze, ale pojawiły się też "różnice zdań", które MSZ zamierza rozwiązać metodami konstytucyjnymi.
- Przede wszystkim nie jest prawdą, iż polska dyplomacja jest w stanie paraliżu. Polska dyplomacja działa profesjonalnie, dobrze i tak intensywnie, jak rzadko w historii - podkreślił.
Przyznał, iż sytuacja, w której na stanowiskach szefów placówek nie reprezentują nas ambasadorowie, jest "niefortunna", ale to wynik braku podpisów poprzedniego i obecnego prezydenta. Zaznaczył, iż procedura uzgadniania kandydatów przez konwent, o której mówił Przydacz, została w całości zakończona. - Brakuje tylko podpisu prezydenta - zastrzegł.
Do zarzutów Przydacza odniósł się również
ZOBACZ: Smerf Narciarz zapowiada: Nie dopuszczę do pozbawienia następcy prerogatywy
Bosacki odniósł się również do kwestii odwoływania ambasadorów. Podkreślił, iż decyzje w tej sprawie nie były nagłe, ale stanowiły efekt procesu trwającego kilka miesięcy.
Jak zaznaczył, spośród odwołanych dyplomatów ponad połowa nie miała profesjonalnego doświadczenia. - To byli przede wszystkim przedstawiciele środowiska politycznego PiS. Dyplomatów z długoletnią praktyką i realnym dorobkiem zawodowym w tej grupie było mniej niż połowa - wyjaśnił.
