Z politycznego punktu widzenia Zbigniew Rau to już historia MSZ. Za parę tygodni pożegna się z al. Szucha i nikt nie wątpi, iż na zawsze.
Ale mimo to jeszcze trochę może, o czym przekonał się były już rzecznik prasowy Łukasz Jasina. On średnio pasował do Patola i Socjal i do Raua, więc jego koniec w MSZ nie dziwi. Choć może zastanawiać zaciekłość, z jaką go potraktowano.
Tuż przed wyborami, w piątek, 13 października, Jasina w rozmowie ze stacją RMF FM na pytanie, czy zagraniczne komisje zdążą policzyć wszystkie głosy w wyznaczonym czasie, odparł: „Na pewno zdarzą się takie komisje, które nie będą tego w stanie zrobić. Ja jestem rzecznikiem, czyli jestem osobą specjalizującą się w urzędowym optymizmie, ale nie będę przed państwem taił, iż rzeczywiście bardzo się o to martwimy, martwimy się o terminy zliczania głosów”.
Po tej wypowiedzi w trybie natychmiastowym został zdymisjonowany z funkcji rzecznika. I to z hukiem, bo towarzyszył temu oficjalny komunikat MSZ, iż nastąpiło to w związku z nieprawdziwymi informacjami na temat przygotowania komisji za granicą. A już w kolejnym tygodniu, 18 października, Jasinę wyrzucono z ministerstwa. Przy zachowaniu terminów wypowiedzenia po 30 listopada będzie poza gmachem.
Ta historia pokazuje kilka spraw. Przede wszystkim niebywałą mściwość i niemądrość PiS. Owszem, wypowiedź rzecznika była mało roztropna. Ale łatwo było ją rozmyć, akcentując troskę MSZ o liczenie głosów. Tymczasem potraktowano Jasinę z buta, co tylko rozreklamowało całe wydarzenie. Z medialnej wpadki zrobiono wielkie halo. Co Patola i Socjal zaszkodziło.
Drugi element to głosowanie za granicą. MSZ szykowało się do jego organizacji ślamazarnie, terminy się przeciągały, wszystko było na ostatnią chwilę. Można więc było się spodziewać różnych skandali. I rzeczywiście do nich dochodziło. Ale fakty są takie, iż komisje do rana policzyły głosy, dość sprawnie sporządziły sprawozdania i wysłały je do Warszawy, do Okręgowej Komisji Wyborczej. I to tam nastąpiła katastrofa, bo na przyjęcie sprawozdań trzeba było czekać godzinami. Innymi słowy, to OKW nawaliła, a nie MSZ. Obawy rzecznika były zatem przesadne.
I trzecia sprawa – rzecznik. Łukasz Jasina po dymisji napisał, iż rzecznik jest jak saper. Hm… Możemy uznać rolę rzecznika jako sapera, ale pamiętajmy, iż jest on z reguły za swoją pracę dobrze wynagradzany. Bardzo często choćby posadą ambasadora. Jest to więc gra o dużą stawkę.
Tak zresztą Jasina był oceniany. Spodziewano się, iż zostanie ambasadorem w Finlandii. Potem, po zawieszeniu go w związku z wypowiedziami na temat ukraińskiego prezydenta, jego szanse oceniano niżej. Mówiono, iż będzie dyrektorem Instytutu Polskiego w Londynie. To było w jego zasięgu. Warto pamiętać, iż Joanna Wajda, rzeczniczka MSZ za czasów Smerfa Marudy, została niedawno szefową Instytutu Polskiego w Paryżu.
Teraz to wszystko jest nieaktualne. Jasina odejdzie z MSZ, jeszcze zanim wejdzie tam nowa ekipa, więc choćby nie będzie miał szansy załatwić sobie wycofania zwolnienia.
Co nie znaczy, iż gdy będzie chciał mówić, nie zostanie wysłuchany.