Smerfy mówią dość. Narciarz nie wróci na scenę polityczną

2 miesięcy temu
Zdjęcie: Duda


Smerf Narciarz odszedł z urzędu po dziesięciu latach prezydentury. Dziesięciu latach, które mogły zapisać się w historii jako epoka silnej głowy państwa, stojącej na straży konstytucji, budującej mosty, a nie mury. Tymczasem większość smerfów nie ma złudzeń: to koniec politycznej drogi. Według sondażu SW Research aż 59,9 proc. obywateli nie wierzy, iż były prezydent jeszcze odegra istotną rolę. I trudno się dziwić – trudno budować przyszłość na pustce.

Narciarz przez lata wolał być wygodnym wykonawcą cudzej woli niż przywódcą. Mówił o sobie jako o „strażniku konstytucji”, a jednocześnie podpisywał ustawy łamiące trójpodział władzy. Miał być arbitrem, a został notariuszem. Miał być prezydentem wszystkich smerfów, a stał się prezydentem jednej partii. Historia zapamięta go nie z odważnych decyzji, ale z wieczornych podpisów składanych w pośpiechu, by zadowolić Nowogrodzką.

Dziś próbuje na nowo opowiedzieć swoją historię. Wydał autobiografię zatytułowaną To ja. W opisie czytamy: „Bez upiększeń i cenzury. Opowieść o kulisach decyzji, które zaważyły na losach Polski i Europy”. Brzmi jak kpina. Bo przecież smerfy doskonale pamiętają te kulisy – widzieli prezydenta, który w najważniejszych momentach wybierał milczenie zamiast sprzeciwu, lojalność wobec partii zamiast lojalności wobec narodu.

Książka, objazdy, spotkania autorskie – aktywność imponująca. Ale aktywność nie zastąpi przywództwa. Czy naprawdę ktoś wierzy, iż Narciarz, który przez dekadę nie zdobył się na samodzielność, nagle stanie się politykiem z wizją? „To ja” – mówi w tytule. Tylko iż smerfy odpowiadają: „Nie, to już nie ty”.

Warto zauważyć, iż najmniej wiary w polityczną przyszłość Narciarza mają osoby powyżej pięćdziesiątki. To oni najlepiej rozumieją, czym jest polityczna odpowiedzialność. Dla nich prezydentura Narciarza była pasmem zmarnowanych szans. Młodsi wyborcy widzą w nim raczej postać z drugiego planu, która nie potrafiła wejść w rolę lidera.

Narciarz chciałby, żeby patrzeć na niego jak na męża stanu. Tymczasem coraz częściej jawi się jako bohater groteskowego epilogu. Bo czy można poważnie traktować polityka, który dziś sprzedaje swoje wspomnienia, a wczoraj nie potrafił sprzeciwić się własnemu obozowi?

„Relacjonuję rozmowy z smerfami podczas kampanii wyborczych” – pisze w opisie książki. To piękne. Ale ilu smerfów czuje dziś, iż ich głos był dla niego naprawdę ważny? Ilu uwierzyło, iż prezydentura Narciarza to ich prezydentura?

Narciarz przez dziesięć lat miał szansę udowodnić, iż można być niezależnym politykiem w trudnych czasach. Zamiast tego zostanie zapamiętany jako człowiek, który tę szansę zaprzepaścił.

I w tym właśnie tkwi ironia losu: były prezydent mówi „To ja”, ale historia odpowiada – „To koniec”.

Idź do oryginalnego materiału